Ciężarne kobiety jeżdżą od szpitala do szpitala
Joanna Molis, zanim urodziła, najpierw trafiła do szpitala im. Rydygiera, ale tam był remont. Odesłano więc ją do szpitala im. Jordana, ale tam nie było już ani jednego wolnego miejsca. Dopiero w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki została przyjęta, ale... nie od razu.
14.09.2004 | aktual.: 14.09.2004 08:04
Na przyjęcie czekało już kilkanaście kobiet, z których każda kwalifikowała się do natychmiastowego położenia na porodówkę.
– To był późny wieczór i bałam się, że urodzę w samochodzie albo w izbie przyjęć – mówi Joanna Molis. – Na szczęście obeszło się bez komplikacji.
– Remont był konieczny, bo mieliśmy awarię, ale trwał tylko dziesięć dni i znów przyjmujemy pacjentki do porodu – zapewnia dr Janusz Lasota, kierujący szpitalem im. Rydygiera w Łodzi, w którym pani Joanna miała wyznaczony termin porodu na 7 września.
Doktor Lasota nie ukrywa jednak, że rzeczywiście porodówka jest tutaj przepełniona i w normalny dzień po południu nie ma ani jednego wolnego miejsca. Obecnie rodzi się tu średnio ośmioro dzieci dziennie. Zdarza się więc, że kobiety są odsyłane do innych placówek.
Podobna sytuacja jest w „Jordanie".
– Mam zawarty kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia na osiemdziesiąt porodów miesięcznie, a rodzi się w tym czasie 120 dzieci – mówi Jacek Osiński, dyrektor „Jordana”. – Nie mam już pieniędzy na ponadlimitowe porody.
„Matka Polka” i szpital im. Madurowicza przyjmują każdą rodzącą, która się do nich zgłosi, mimo że często, zanim trafi na porodówkę, musi leżeć na korytarzu, bo w salach też nie ma wolnych miejsc.
– To jest oblężenie, ale nie mamy wyjścia, kobieta rodząca musi być przyjęta, choć także mamy ogromne przekroczenia kontraktu – mówi prof. Jan Wilczyński, zastępca dyrektora ICZMP.