Ciała "kopane i hurtowo ładowane w worki na śmieci". Tak miało być w Smoleńsku
Ciała ofiar katastrofy smoleńskiej podczas sekcji w Moskwie traktowane były bez elementarnego szacunku - informuje w swoim najnowszym wydaniu tygodnik "wSieci".
04.06.2017 | aktual.: 04.06.2017 16:59
Według informatorów "wSieci" w moskiewskim prosektorium szczątki ofiar katastrofy "hurtowo ładowane były do worków na śmieci".
"Wchodzi Rosjanin i ciężki czarny worek rzuca pod ścianę. Niedbale, więc ten się osuwa. Kopie go raz i drugi, przeklinając przy tym pod nosem. Ktoś mu pokazuje karteczkę z nazwiskiem. 'Czy wiesz, kogo kopiesz? To polski dowódca wojskowy!'. Macha tylko ręką i odchodzi po kolejny worek z kolejnymi szczątkami… No właśnie, worek! Nie taki, jak na zwłoki, lecz przeznaczony na śmieci!" – relacjonują świadkowie wydarzeń w moskiewskim prosektorium, cytowani przez tygodnik.
Według nich ciała były ładowane "jak popadnie". "Chodziło o to, by każda trumna ważyła mniej więcej tyle samo: 80-90 kg (...) Moment na chwilę zadumy i modlitwy może był na górze, gdy przy szczątkach stali polski ksiądz i rodziny. Na dole, w podziemiu, odbywała się taśmowa robota" - mówią.
Twierdzą, że widzieli zdjęcia
Dziennikarze "wSieci" dotarli też do fotografii wykonanych między 12 a 22 kwietnia 2010 r. Większość z nich, jak zaznaczają, nie nadaje się do publikacji.
"Nie potrafimy pojąć, jak można było narażać rodziny na tak koszmarne przeżycia – najpierw wiele godzin przesłuchiwać, później okazywać fotografie fragmentów ciał, a wreszcie szczątki wyjęte z chłodni. W wielu przypadkach nawet najbliżsi musieli mieć ogromne problemy z jednoznacznym ich rozpoznaniem. Mimo to ówczesny prokurator generalny Andrzej Seremet, z trybuny sejmowej, właśnie rodziny oskarżał o błędy i obarczał winą za pomylenie ciał oraz konieczność otwierania grobów" - przypominają autorzy artykułu Marek Pyza i Marcin Wikło.