Ci okrutni Majowie

Uprawiali kukurydzę i pili czekoladę z chili; kauczukową piłką grali w pelotę, a stawką w tej grze było życie; składali krwawe ofiary bóstwom i prowadzili między sobą nieustanne walki. Teraz także polscy archeolodzy odkrywają tajemnice Majów.

03.01.2007 12:23

Gdzieś w Ameryce Południowej dr Indiana Jones wchodzi do świątyni. Udaje mu się ominąć kolejne pułapki zastawione przez budowniczych i dojść do skarbu – złotej figurki bóstwa. Każdy wielbiciel Jonesa pamięta tę scenę, rozpoczynającą serię przygód archeologa-awanturnika w filmie „Poszukiwacze zaginionej arki”. W mijającym roku w jego rolę wcieliło się dwóch polskich archeologów: dr Jarosław Źrałka i mgr Wiesław Koszkul z Uniwersytetu Jagiellońskiego, którzy w dżungli, w piramidzie Majów, natrafili na nienaruszony grób władcy.

Obydwaj badacze już od kilku lat uczestniczyli w wykopaliskach na terenie Gwatemali i Belize. W Nakum – jednym z tutejszych ośrodków kultury Majów – prowadzili badania od 1999 r., w ramach projektu Triangulo. – Ponieważ po 2003 r. pojawiały się pogłoski, że projekt ten ma się skończyć, postanowiliśmy rozpocząć własne wykopaliska – mówi dr Źrałka. – W kwietniu ruszył nasz Projekt Archeologiczny Nakum. Dla obydwu archeologów stanowisko to jest wyjątkowo atrakcyjne. Wiesław Koszkul analizuje kontakty Majów z potężnymi sąsiadami z Centralnego Meksyku, zamieszkującymi mityczne Teotihuacán. Natomiast Jarosław Źrałka chciałby się dowiedzieć, dlaczego w latach 800–950, gdy większość ośrodków Majów podupadła, Nakum przeżywało okres największej prosperity.

Na terenie dzisiejszego Meksyku, oddalone o ok. 1000 km na północny zachód od Nakum, leżą ruiny olbrzymiego Teotihuacán. Aztekowie nazwali je „miastem, w którym narodzili się bogowie”, uważając, że tamtejsze wspaniałe piramidy mogli wznieść tylko giganci. Dla Montezumy II i innych azteckich władców było ono jak Mekka, którą należało odwiedzić chociaż raz w życiu. Do dziś nie wiadomo, jaki lud zbudował na przełomie er to ogromne miasto ani jakim językiem w nim mówiono. Jedno jest pewne – mieszkańcy Teotihuacán byli waleczni i wyśmienicie zorganizowani. Między 200 a 600 r. żadne miasto Majów nie mogło równać się pod względem wielkości z miastem bogów, w którym mieszkało ponad 100 tys. ludzi, a piramidy miały ponad 50 m wysokości. Teotihuacán było wówczas militarną potęgą i centrum kulturalnym całej Mezoameryki.

Choć w Teotihuacán znajdujemy dziś bardzo mało śladów po Majach, oni sami czerpali pełnymi garściami z dziedzictwa kulturowego Centralnego Meksyku. Widać to na przykładzie ceramiki, architektury, a przede wszystkim strojów i niektórych elementów uzbrojenia. Na przełomie IV i V w. warstwy uprzywilejowane Majów zaczynają nagle ubierać się w typowe dla wojowników z Teotihuacán ubrania z piór – wpływy z Meksyku są tu oczywiste. – Najnowsze badania wykazują, że w 378 r. związany z Teotihuacán człowiek o imieniu Siyah Kak, czyli Ten, który niesie ogień, podbił kilka miast Majów w trakcie jednego zwycięskiego marszu – mówi Wiesław Koszkul. – Po obaleniu i prawdopodobnie zabiciu króla Tikal osadził nowego władcę. Wydarzenia te doprowadziły do zmian dynastycznych i ustalenia nowego ładu w regionie. Nowe elity, być może także te w Nakum, stały się propagatorami nowej mody, co tak dobrze dziś widać w materiale archeologicznym.

Jeszcze jedną bardzo charakterystyczną cechę kultury Teotihuacán stanowiły składane bogom ofiary z ludzi i zwierząt. W tym roku zespół archeologów, kierowany przez Saburo Sugiyamę i Leonarda Lopeza Lujana, natrafił na pięć miejsc ofiarnych w Piramidzie Księżyca w Teotihuacán. Składanie ofiar w niektórych ośrodkach Majów między 200 a 600 r. dowodzi zacieśnienia kontaktów z Centralnym Meksykiem. Odkrycie w deszczu

Nie wiadomo, czy Ten, który niesie ogień, trafił również do prowincjonalnego Nakum, ale teotihuacáńskie wpływy widać tu wyraźnie. W jego południowej części wzniesiono dziedziniec, otoczony platformami w charakterystycznym dla Teotihuacán stylu. To właśnie w przylegającej do niego kilkunastometrowej piramidzie Polacy natrafili na nienaruszony grobowiec władcy. Jest to pierwszy grobowiec odnaleziony na tym stanowisku i jeden z największych na ziemi Majów (o rozmiarach 4,5 na 1,5 m). Jak to zwykle bywa, odkryto go pod koniec kampanii.

– To był jedyny wykop w moim areale, który nie był związany z wpływami z Teotihuacán, traktowałem go więc trochę po macoszemu – opowiada Koszkul. – Wykonaliśmy go, żeby sprawdzić, czy w tej piramidzie nie ma komór grobowych. Od dawna przypuszczałem, że jeśli na Akropolu w Nakum są jakiekolwiek grobowce, to tylko tutaj lub w sąsiedniej piramidzie. A Źrałka dodaje: – Majowie mieli zwyczaj chowania ważnych osobistości, a także wznoszenia na ich cześć świątyń po wschodniej stronie placów.

Przeczucia archeologów okazały się trafne. – Poszerzyliśmy wykop i naszym oczom ukazały się płyty przykrywające komorę grobową – wspomina Koszkul. – Około północy udało się podnieść jedną z nich. Gdy zobaczyłem naczynia, wiedziałem, że mamy szczęście – grobowiec był nienaruszony.

W grobowcu, datowanym na podstawie ceramiki na koniec VII lub początek VIII w., znajdował się szkielet bardzo zniszczony przez gryzonie. Wokół szczątków leżały setki jadeitowych i kościanych paciorków, trzy misy (w tym jedna z wizerunkiem tańczącego boga kukurydzy), przęśliki (ciężarki tkackie) i wspaniały pektorał z jadeitu (rodzaj naszyjnika). Badacze nie są jednak pewni, czy pochowaną osobą był mężczyzna. No bo co w grobie króla robią przęśliki?

– U Majów tylko kobiety zajmowały się tkactwem – mówi dr Źrałka. – Niestety stan kości jest tak zły, że pewnie nigdy nie dowiemy się, czy mamy do czynienia z nią, czy z nim.

Klejnot z jadeitu

Największym znalezionym skarbem jest pektorał, czyli dziesięciocentymetrowy naszyjnik z jadeitu, przeznaczony do noszenia na piersiach. Majowie cenili sobie ten zielonkawy minerał bardziej niż złoto, toteż na takie ozdoby mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi. Po jednej stronie znalezionego w Nakum klejnotu widnieje twarz władcy z bogatym nakryciem głowy, z drugiej – seria glifów. Na czarnym rynku taki drobiazg wart jest nawet kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Nic dziwnego, że Wiesław Koszkul nie rozstawał się z nim ani na chwilę, tym bardziej że zawierał także zapis hieroglificzny, dla nauki po prostu bezcenny.

– Odszyfrowanie tekstu powierzyliśmy jednemu z najwybitniejszych epigrafików – Simonowi Martinowi z University of Pennsylvania – opowiada Źrałka. – Tekst okazał się trudny, ponieważ zawierał bardzo archaiczne glify. Pierwszy z nich oznacza pektorał, drugi to najprawdopodobniej nazwa miasta, trzeci – tytuł królewski. Dwa ostatnie – głowa bóstwa i węża – to imię rządzącego tym miastem władcy. W nazwie miasta pojawia się słowo „woda”, więc król mógł władać ośrodkiem nad wodą, a Nakum leży nad rzeką. Niestety, pektorał niewiele mówi o osobie, która zabrała go ze sobą do grobu, ponieważ jest kilkaset lat starszy. Najprawdopodobniej był to klejnot rodowy, przekazywany z pokolenia na pokolenie i traktowany jako symbol władzy. Badaczom wydaje się też, że napis został wykonany później niż wizerunek władcy. – Władcy Majów bardzo często odwoływali się do wspaniałych rządów swoich poprzedników, co było dla nich ważną legitymacją władzy – mówi Koszkul. – Wielkość komory grobowej, ogromna liczba jadeitowych paciorków i
pektorał świadczą o wysokim statusie zmarłego. A sam pektorał, kto wie, może należał do założyciela dynastii Nakum.

Dotychczas znaleziono w Nakum zaledwie trzy stele z imionami władców, odkrycie Polaków ma zatem duże znaczenie przy rekonstrukcji dynastii rządzących w Nakum. – Ponieważ w posadzce grobu znajdują się pęknięcia, sądzimy, że poniżej mogą być starsze grobowce – twierdzi Koszkul. – Może ta niewielka, porośnięta drzewami piramida była mauzoleum jednej z nakumskich dynastii, a znaleziony przez nas grobowiec należał do ostatniego króla lub królowej? Potwierdzeniem znaczenia tej niepozornej piramidy są znalezione na jej czubku dwa dary ofiarne. Nie było tam śladów ofiar z ludzi, tak jak w Piramidzie Księżyca w Teotihuacán, tylko naczynia, przedmioty z jadeitu, sygnety i paciorki, niemniej świadczą one, że miejsce to odgrywało dla mieszkańców miasta ważną rolę.

Na pewno nie baranki

W chylącym się ku upadkowi królestwie Majów władcy-kapłani, aby przebłagać bogów, składają w ofierze ludzi. Jeden z przeznaczonych na ofiarę wojowników ucieka spod noża celebransa. Tak zaczyna się „Apocalypto” – najnowsza superprodukcja Mela Gibsona, która właśnie pojawiła się w naszych kinach. Wiadomo, że bohaterowie rozmawiają ze sobą w języku jukateckim (forma starożytnego języka Majów), aktorami są rdzenni Majowie, a nakreślona z rozmachem opowieść jest osadzona w realiach historycznych.

Przy okazji różnych spekulacji związanych z „Apocalypto” po raz kolejny rozgorzała dyskusja, czy Majowie składali ofiary z ludzi i dlaczego ich kultura upadła? Badania wykazały, że schyłek ten był długotrwały i spowodowany przez co najmniej kilka czynników. Wielu za najważniejszą przyczynę kresu cywilizacji Majów uznaje przeludnienie i idącą w ślad za nim degradację środowiska. Inni mówią o decydującym wpływie wyniszczających wojen między państwami-miastami. – Z pewnością cały proces upadku był bardzo nierównomierny – podkreśla dr Źrałka. – Na wielu obszarach załamały się duże centra regionalne, a mniejsze ośrodki miejskie, np. Nakum, wykorzystując złą kondycję gigantów, usamodzielniły się i wzmocniły.

Część południowa Nakum, z dużymi placami ceremonialnymi i piramidami, została lepiej przebadana niż mniej reprezentacyjna część północna. Tegoroczne badania Polaków wykazały, że w okresie późnym północna część miasta nie tylko była nadal zasiedlona, lecz nawet ulegała rozbudowie. – Wszystko wskazuje, że w okresie, gdy wielkie Tikal i Naranjo całkowicie się wyludniły, Nakum funkcjonowało w najlepsze – mówi Źrałka. – Obserwujemy tak duży przyrost demograficzny, jakby przeniosła się tutaj cała ludność z podupadających sąsiednich miast. Przypuszczam, że Nakum mogło być nawet stolicą małego schyłkowego organizmu państwowego. Polskie badania w Nakum potwierdzają zatem, że upadek cywilizacji Majów nie był aż tak gwałtowny i całkowity, jak sugeruje tytuł filmu Gibsona. Na razie badaczom udało się przynajmniej rozstrzygnąć drugą wzbudzającą emocje kwestię: jest już pewne, że Majowie, tak jak inni mieszkańcy Mezoameryki, składali ofiary z ludzi. Może nie byli aż tak okrutni, jak uważający się za wybrańców bogów
Aztekowie, ale z pewnością nie przypominali potulnych baranków.

Pokutujące przez lata przeświadczenie, że Majowie byli pacyfistami, to efekt złej sławy Azteków i przekonań sir Erica Thompsona (1898–1975), znanego brytyjskiego badacza Mezoameryki. Ci pierwsi mordowali tak dużo ofiar, że wszyscy inni na ich tle wypadają blado. Thompson natomiast do końca życia lansował teorię – ukutą na podstawie obserwacji Lakandonów, współczesnych potomków Majów – że wszyscy Majowie brzydzili się okrucieństwem. – Dziś zarówno archeologia, jak i zapisy hieroglificzne wskazują, że Majowie nie byli pacyfistycznym ludem, rządzonym przez kapłanów wpatrzonych w gwiazdy. Prowadzili między sobą krwawe wojny i składali ludzi w ofierze – tłumaczy dr Źrałka.

Majowie pozostawili po sobie jeszcze tyle niewyjaśnionych zagadek, że z pewnością starczy ich dla kolejnych pokoleń dr. Jonesów, w tym również naszych znad Wisły.

AGNIESZKA KRZEMIŃSKA

O cywilizacji Majów, nawiązując do filmu Mela Gibsona „Apocalypto”, pisał Adam Szostkiewicz w „Pomocniku Historycznym” nr 5, dodatku do POLITYKI 45/06. Recenzję filmu wydrukowaliśmy w POLITYCE 50/06.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)