Chris Niedenthal: czuło się, że papieża warto fotografować
Papież był niezwykle fotogeniczną osobą. Nie był kamienną twarzą, czuło się, że warto go fotografować - mówi fotograf Chris Niedenthal, autor fotografii z pierwszej wizyty papieża Jana Pawła II w Polsce, która trafiła na okładkę "Newsweeka". - To była moja pierwsza okładka. Od tego zdjęcia zaczęła się moja kariera - wspomina.
Chris Niedenthal, jeden z najbardziej cenionych europejskich fotografów, współpracował m.in. z takimi magazynami jak "Newsweek", "Time" i "Forbes", laureat nagrody World Press Photo w 1986 r. Fotograf został także odznaczony Srebrnym Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis". W 1979 r. jego zdjęcie z pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Polski trafiło na okładkę europejskiej edycji "Newsweeka".
Czy pierwsza pielgrzymka papieża do Polski wydała się Panu wydarzeniem ściśle religijnym czy jednak z domieszką politycznego charakteru?
Chris Niedenthal: To było polityczne wydarzenie, na złość rządowi i partii. Całkowicie wbrew ich ideologii i pomysłom na życie. Dało się to wyczuć na każdym kroku. Tłumy były tam zarówno z powodów religijnych jak i politycznych, jako wyraz sprzeciwu wobec działań rządu.
Słyszałem ostatnio taką anegdotę: rozmawiałem z Jerzym Kisielewskim, który pracował wówczas dla włoskiej agencji. Od razu pojechał do Wadowic, tej samej nocy, w której Karol Wojtyła został wybrany na papieża. Koniecznie chciał pójść do miejscowego Komitetu PZPR, gdy wcześnie rano przyjechaliśmy na miejsce. Chciał zobaczyć się z proboszczem, w kościele, w którym papież służył, ale koniecznie musiał porozmawiać z sekretarzem tamtejszego Komitetu. Ten powiedział mu, że prywatnie bardzo się cieszy z wyboru papieża, ale oficjalnie - jeszcze nie wie. Komunistów, partyjniaków szlag trafiał, ale sami pewnie cieszyli się z tego, co się stało. Pierwsza pielgrzymka była najciekawsza z faktograficznego punku widzenia.
Czy pociągała Pana forma pielgrzymki, jej wielka skala? Czy może dostrzegł pan coś szczególnie interesującego artystycznie w samej osobie papieża?
C. N.: Papież był niezwykle fotogeniczną osobą. Był to człowiek z wielką charyzmą, o pięknej twarzy, pełnej spokoju, inteligencji i poczucia humoru.Tym od razu zjednywał sobie ludzi. Czuło się, że warto go fotografować, nie był kamienną twarzą, jak jego następca, Benedykt.
Zazwyczaj fotografowałem go z oddali, prasa nie miała łatwego dostępu do papieża. Zwłaszcza po zamachu w 1981 roku.
Czy dziennikarze musieli mierzyć się z jakimiś szczególnymi utrudnieniami podczas pielgrzymki?
C. N.: Były tak zwane "poole", którymi dzielili się fotoreporterzy i filmowcy. Najbliższa papieża była "zerówka", ale tam siedzieli przedstawiciele CAF, Interpressu i państwowych agencji. To zabawne - państwowe, socjalistyczne media miały najlepszy dostęp do papieża, na którego krzywo spoglądała władza.
Pracowałem wówczas dla "Newsweeka", byłem początkującym fotografem. Mogłem być ciut bliżej papieża, ale nie tak blisko jak tzw. "zerowcy". Były jeszcze "tarpany" - polskie samochody dostawcze, niby terenowe, bardzo dziwne. Cały tył takiego samochodu był otwarty, ogrodzony barierkami, za którymi kłębili się dziennikarze-szczęśliwcy. Kilka takich "tarpanów" jechało przed papieżem. Staliśmy z tyłu i fotografowaliśmy limuzynę z papieżem, jadącą za nami. Wtedy naprawdę widać było te tłumy, które wyszły na ulice witać go. To było wzruszające.
Najbardziej zostało mi w pamięci, gdy zjechaliśmy autokarem z Jasnej Góry - Interpress zorganizował autokary dla dziennikarzy - na południe Polski, na następną mszę. Sznur samochodów mijał nas albo był przed nami. Wszyscy wiwatowali, machali flagami; widać było, że jadą na spotkanie z papieżem. To był - a trzeba pamiętać, że to 1979 rok - zupełnie niesamowity widok.
To musiała być niezbyt komfortowa sytuacja, biorąc pod uwagę nastawienie władz do religii i instytucji kościoła jako takiego. Nie towarzyszyło Panu jakieś poczucie zagrożenia?
C. N.: Nie myślałem o tym wtedy. Wszystkich niosła euforia. Siłą rzeczy Polacy musieli być dumni z wyboru Karola Wojtyły na papieża. Choć może było to naiwne.
Co takiego zainteresowało "Newsweeka" w wizycie papieża w ojczyźnie? Czy było to postrzegane jako ważkie wydarzenie?
C. N.: Cały świat się tym interesował. To były czasy świetności dla reporterów tygodników jak "Time" i "Newsweek". Rozumieli wagę wyboru papieża, a tym bardziej jego powrotu do ojczyzny, która była wówczas krajem socjalistycznym.
Była mała afera - zdjęcie z pielgrzymki pojawiło się tylko w wydaniu "Newsweek International", wydaniu na Europę. W Ameryce to było na ostatnich stronach. Na okładce był tekst o jakimś filmie; uznano, że Amerykanów zainteresuje to bardziej niż jakiś papież w Polsce. Ale europejska edycja miała na okładce zdjęcie papieża, które wykonałem. To była moja pierwsza okładka. Od tego zdjęcia zaczęła się moja kariera.
Czym dla Pana okazało się to zdjęcie?
C. N.: Od tamtego momentu "Newsweek" wiedział, że można na mnie liczyć. Wcześniej raz mnie sprawdzili, tuż po wyborze papieża. Przyjechał korespondent, odnalazł mnie i pojechaliśmy robić materiał o nielegalnych kościołach w Polsce. Cały świat zaczął się tym interesować. Dla mnie to była idealna sytuacja - byłem na miejscu, znałem kraj, mówiłem po polsku i po angielsku. Polska zaczęła istnieć w prasie zachodniej.
Korespondent wymyślił temat nielegalnych kościołów, budowanych na wsiach i w małych miasteczkach. Budowano je nielegalnie w stodołach, ponieważ nie można było otrzymać oficjalnego pozwolenia. Jeździliśmy po wschodniej Polsce, to był mój pierwszy temat. Uważali, że robię zbyt artystyczne zdjęcia. Fotografowałem te msze - w środku nocy, przy świecach. Wyszło bardzo nastrojowo, ale - jak potem usłyszałem - "zbyt artystycznie".
Do obsługi pielgrzymki przysłali francuskiego reportera Oliviera Rebbota, słynnego fotografa, który zginął później w Salwadorze. Traktował mnie "per noga", jak jakiegoś przybłędę z Warszawy. A potem to moje zdjęcie trafiło na okładkę.
Miałem szczęście - wiedziałem, gdzie jestem i znałem realia. Znałem się z zakonnikiem na Jasnej Górze, który dał mi cynk, żebym nie wracał do centrum prasowego zaraz po mszy, że papież może jeszcze wyjść do ludzi. Tak też się stało. Wtedy zrobiłem zdjęcie uśmiechniętego papieża, machającego do tłumu wiernych goździkami. Sama msza święta jest fatalna do fotografowania - jesteśmy daleko, nie dzieje się zbyt wiele. Moment, w którym papież wychodzi uśmiechnięty, "na luzie" - na to się czeka.
Większość moich kolegów z prasy zachodniej grzecznie wróciło po mszy autokarami do centrum prasowego. Ja zostałem i miałem to zdjęcie.