PolskaChory student wyrzucony z uczelni - "prawo jest prawem"

Chory student wyrzucony z uczelni - "prawo jest prawem"

Student z białaczką nie złożył w terminie pracy magisterskiej. Uniwersytet Gdański zasłania się regulaminem.

Chory student wyrzucony z uczelni - "prawo jest prawem"
Źródło zdjęć: © WP.PL

01.02.2010 14:55

27-letni Artur jest studentem Uniwersytetu Gdańskiego. Ma zdiagnozowaną białaczkę, chore nerki, pierwszy stopień niepełnosprawności i indywidualny tok studiów. W tym roku powinien bronić pracę magisterską. Nie obroni, bo został skreślony z listy studentów. Powód? Jego promotor i jednocześnie dziekan Wydziału Historycznego oświadczył, że nie otrzymał w terminie tekstu pracy magisterskiej. Ten ostateczny minął 29 grudnia 2009 r. Ostatnie tygodnie Artur na uczelni nie mógł być, bo czas spędzał u lekarza. Ale dziekan jeszcze tego samego dnia podjął decyzję o wyrzuceniu chłopaka z uczelni.

- Irytuje mnie, że ten człowiek nie jest w stanie zredagować żadnego fragmentu tekstu. Cały dzień byłem na uczelni, Artur się nie pojawił. Prawo jest prawem - argumentuje prof. Zbigniew Opacki, dziekan Wydz. Historycznego.

Władze uczelni, nie zważając na chorobę i lekarskie usprawiedliwienia nieobecności, uznały, że skoro Artur z pracą na czas nie zdążył, musi się pożegnać ze studiami i marzeniem o dyplomie. Ta wiadomość spadła na rodzinę chorego jak grom z jasnego nieba. - Wyrządzono nam wielką krzywdę. Syn z problemami, ale dotrwał do ostatniego roku studiów. Teraz to wszystko idzie na marne. Nie dość, że los go tak pokrzywdził, to jeszcze na uczelni ma pod górę. To kopanie leżącego. Artura to wszystko dobija psychicznie - mówi zrozpaczona matka. Napisała odwołanie od decyzji, ale na nic się to zdało.

Prof. Józef Włodarski, prorektor ds. studenckich, decyzję dziekana Opackiego podtrzymał. W piśmie do studenta informuje, że wznowienie nauki jest możliwe, ale od 1 października i na studiach I stopnia. Prorektor zaznacza też, że powyższa decyzja jest ostateczna i można się od niej odwoływać już tylko przed Sądem Administracyjnym.

Chory nie tylko nie może więc podejść teraz do obrony pracy magisterskiej, ale i nie ma na to szans w przyszłym roku akademickim. Bo wtedy na UG wszystkich obejmie system boloński. Co to oznacza w praktyce? Studia musi zacząć od początku.

- Wygaszamy system studiów jednolitych. Prawo jest prawo, każdy, kto się teraz nie obroni, żeby zdobyć tytuł magistra będzie musiał wrócić na studia pierwszego stopnia, czyli na licencjat. Ja jestem mu życzliwy i emocjonalnie bardzo mnie to rusza, ale decyzja o skreśleniu jest autonomiczną decyzją wydziału. Nie mogę jej podważyć. To wszystko złożyło się nie najlepiej, a chłopaka szkoda - tłumaczy prof. Józef Włodarski, prorektor ds. studenckich.

- Praca rodziła się w bólach, bo z promotorem nie mam dobrego kontaktu - przyznaje Artur. - Ale część już napisałem i gdybym dostał dwa miesiące na jej dokończenie, jestem w stanie się bronić. Gdy spadnę na pierwszy rok, wszystko pójdzie na marne - ubolewa. A jego matka dodaje, że na to, by czekać do października i zaczynać wszystko od nowa czasu nie ma. Liczy się każdy miesiąc, bo chory w każdej chwili może wylądować w szpitalu. Artur sporo czasu spędza w Wojewódzkim Centrum Onkologii. Regularnie ma robione badania szpiku kostnego, zażywa też lekarstwa przeciwnowotworowe. W indeksie chory ma wszystkie zaliczenia poza ostatnim - seminarium dyplomowym.

Prof. Włodarski proponuje, by Artur przyjął propozycję powrotu na studia od października.- Wystartuje od drugiego roku, zaliczy seminarium, drobne różnice programowe i w rok przystąpi do obrony licencjatu, a później od razu może iść na dwuletnie uzupełniające studia magisterskie. Innej opcji nie ma - podkreśla prorektor.

Sprawą zainteresowaliśmy gdańskiego pełnomocnika rzecznika praw obywatelskich. - Z ludzkiego punktu widzenia, w kontekście choroby studenta, uczelnia postąpiła źle. Sprawa jest do wyjaśnienia. Jeśli uczelnia sama się nie zreflektuje, zajmę się tym - zapewnia Krzysztof Szerkus. Cofnięcie na licencjat - w tej decyzji jest nasza dobra wola

Z prof. dr. hab. Zbigniewem Opackim, dziekanem Wydz. Historycznego, rozmawia Ewelina Oleksy.

Prorektor rozkłada ręce, mówiąc, że decyzja o skreśleniu Artura była autonomiczną decyzją wydziału. Czy Pan, jako dziekan, może w tej sprawie coś zrobić?

- Nic nie mogę. Student piąty rok studiów robi od roku akademickiego 2006/07. Skoro przez 3 lata nie zdążył napisać pracy, to nie wierzę, że zrobi to teraz. Wszystko można kupić czy ściągnąć z internetu, jaką ja mam pewność, że on tak nie postąpi. Ja mogę mu już tylko współczuć.

Materiały do pracy ma zebrane, sporą część napisaną. Twierdzi, że gdy tylko dacie mu dwa miesiące czasu, da radę skończyć.

- To są jego życzeniowe bajki. Ja też pani mogę powiedzieć, że dam radę polecieć na księżyc i co?! W pragmatyce służbowej wygląda to tak, że nie wykonał zadania, nie mamy więc o czym rozmawiać. Może twierdzić, że pracę napisze, ale pytanie, czy rzeczywiście jest to w stanie zrobić.

Można się o tym łatwo przekonać, przywracając go na studia.

- I znowu przyniesie zwolnienia lekarskie, ile jeszcze będzie to trwać? Terminów nie można przedłużać w nieskończoność. Ci, którzy nie zdążyli zarejestrować pracy przed końcem roku, wracają na studia pierwszego stopnia i nie ma dyskusji. Artura zdążyłem poznać, wiem, że pracy magisterskiej i tak nie napisze.

Tego nie może Pan z góry zakładać.

- Nie mogę też tak nagiąć regulacji i przepisów, żeby pomóc temu człowiekowi. Pani w ogóle nie uwzględnia rozwiązań prawnych.

A Pan nie widzi, że pośród tych wszystkich "rozwiązań prawnych" jest konkretny człowiek w ciężkiej sytuacji.

- To nie jest tak, że rzucamy mu kłody pod nogi. System jest informatyczny i ja niczego w nim przekłamywać nie będę. Nie jestem w stanie go złamać i zrobić wyjątku, żeby zarejestrować pracę po ostatecznym terminie. Artur jest pokrzywdzony przez los, oczywiście. Ale proszę nie obwiniać za to naszej instytucji. Są ludzie w o wiele gorszej sytuacji niż on. To nie sztuka ulitować się nad człowiekiem, ja też mogę zacząć opowiadać różne niestworzone rzeczy.

Przepisy przepisami, ale w grę ewidentnie wchodzi także Pana dobra wola. Nie można się nią wykazać i dać mu ostatnią szansę?

- Na czym ma ta dobra wola polegać? W moim przekonaniu Artur i tak nie zdąży napisać pracy, a szans miał już wiele. Jeśli w ogóle cokolwiek uda mu się stworzyć, to licencjat, bo jest krótszy i my mu taką właśnie możliwość dajemy. Chciałaby się pani leczyć u lekarza, który zdobył dyplom, dlatego, że ktoś zastosował wobec niego taryfę ulgową podczas egzaminu?

Nie chciałabym, ale chyba się źle zrozumieliśmy. Nie wymagam, żebyście potraktowali go ulgowo podczas egzaminu. Mówię tylko o tym, by decyzję o skreśleniu rozważyć raz jeszcze i chociażby ze względu na stan zdrowia dać chłopakowi możliwość skończenia studiów w tym roku, a nie za kolejnych pięć lat.

- W ogóle nie mamy o czym rozmawiać! Wdrożyliśmy system boloński i studiów, z których został wykreślony, już oficjalnie nie ma. Najkorzystniejszym rozwiązaniem jest cofnięcie na licencjat z niższymi wymaganiami. W tej decyzji jest nasza dobra wola.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (59)