Chodziłem po cienkim lodzie
O spotkaniach z SB, interwencjach i rozliczeniach z PRL z biskupem tarnowskim Wiktorem Skworcem rozmawia Andrzej Grajewski.
29.09.2006 | aktual.: 29.09.2006 09:14
Andrzej Grajewski: Ksiądz Biskup pod koniec lat 70. był kapelanem katowickiego ordynariusza Herberta Bednorza, a w latach 80. kanclerzem kurii diecezjalnej w Katowicach. Czy Ksiądz Biskup miał wówczas także kontakt z SB?
Bp Wiktor Skworc: – Bp Bednorz, który w latach 50. był więźniem politycznym i całe życie był przez bezpiekę szykanowany i inwigilowany, jednocześnie miał świadomość, że jest ona ważnym elementem komunistycznej władzy. Zwłaszcza w dziedzinie kształtowania polityki wyznaniowej SB miała wiele do powiedzenia. Dlatego akceptował różne formy kontaktów z ówczesną władzą, także z przedstawicielami SB. Oczywiście akceptował wyłącznie ten rodzaj spotkań, które odbywały się za jego aprobatą. W takim charakterze także ja uczestniczyłem w tych spotkaniach.
Czy były one sformalizowane?
– W różnym stopniu. Do rozmów z SB dochodziło m.in. w czasie starań o paszport dla biskupa, co także należało do moich obowiązków. Przy takiej okazji rozmawialiśmy nie tylko o sprawach paszportowych, ale szerzej, na temat bieżących problemów w relacjach Kościół–państwo.
A oficer bezpieki pomagał załatwić paszport szybciej?
– Czasem tak obiecywał. Ale nie chciałbym, aby powstało wrażenie, że dzięki tym kontaktom mieliśmy jakiś status specjalny. Podobnie jak inni obywatele, wiele godzin musiałem wystawać w biurze paszportowym, czekając na przyjęcie wniosku, odbiór. Nieraz musiałem przychodzić kilka razy, gdyż domagano się dodatkowych uzupełnień. A przy okazji odbywały się rozmowy na różne tematy. Oficer SB starał się wydusić jakąś informację od swego rozmówcy.
Co na przykład?
– Interesowało ich, gdzie biskup wyjeżdża, z kim się będzie spotykał itp. Pytali nieraz o sprawy, które i tak były wypisane we wniosku paszportowym.
Czy były także spotkania nadzwyczajne, inicjonowane przez SB, a może także przez stronę kościelną?
– Były także takie sytuacje w gorących dniach roku 80., a zwłaszcza w stanie wojennym. Zazwyczaj miały one charakter interwencji natury humanitarnej. W tamtym czasie kuria diecezjalna w Katowicach była zasypywana lawiną próśb o interwencję w sprawie ludzi aresztowanych, internowanych. W Biskupim Komitecie Pomocy Więźniom i Internowanym mieliśmy zarejestrowanych aż 3 tysiące osób. Łatwo to można przełożyć na liczbę interwencji. Były także interwencje w sprawach łączenia rozdzielonych rodzin, które normalnie załatwia się korespondencyjnie, ale w przypadkach nagłych nie unikaliśmy także rozmów, by nie powiedzieć pertraktacji. Tak było np. po masowych zatrzymaniach w stanie wojennym młodych ludzi z ruchu oazowego, którzy przyszli na spotkanie do katedry. Trzeba było interweniować, aby ich wypuszczono. Wielokrotnie interweniowałem także w sprawie ludzi, którzy chodzili pod krzyż przy kop. „Wujek” i byli szykanowani za złożenie kwiatów czy modlitwę. Wyżej opisane działania były zgodne z ogólną linią Sekretariatu
Konferencji Episkopatu Polski, który robił wiele, aby nieść pomoc ofiarom stanu wojennego.
Czy w tych rozmowach SB także chciała coś załatwić?
– Dla nich nadrzędnym celem na Śląsku był pokój społeczny, za cenę eliminacji „Solidarności”. Instrumentalnie chcieli użyć Kościoła jako elementu łagodzącego nastroje społeczne. Dlatego atakowali także kapłanów którzy, ich zdaniem, ten spokój społeczny burzyli, m.in. ks. Henryka Bolczyka, kapelana górników z kop. „Wujek”, oraz ks. Bernarda Czerneckiego, duszpasterza górników z Jastrzębia. Czy postulaty SB były brane pod uwagę?
– Były analizowane. Jednak obu tych duchownych braliśmy w obronę. Trudny był zwłaszcza przypadek ks. Bolczyka, którego SB obarczała odpowiedzialnością za rozlew krwi na kop. „Wujek”. Funkcjonariusze SB twierdzili, że odebrał od górników przysięgę, że będą walczyli aż do przelania krwi.
Ale to przecież była nieprawda...
– Oczywiście, ale trzeba im było stale to powtarzać, że ks. Bolczyk przed szturmem sił ZOMO udzielił górnikom tylko absolucji generalnej, a nie przyjmował od nich żadnej przysięgi. Towarzyszyłem także zarówno ks. Bolczykowi, jak i ks. Czerneckiemu, gdy byli wzywani na przesłuchania. Nieraz brałem ich w obronę. Wyjaśniałem, że ich działalność wynika z troski Kościoła o dobro społeczne, a nie jest mieszaniem się do polityki. Linia bpa Bednorza, kurii i moja była jasna: duchownych zaangażowanych społecznie trzeba było bronić – może dlatego nie zostali internowani czy aresztowani. Tak starałem się zawsze postępować. W czasie rozmów z SB broniłem stanowiska Kościoła. Jednocześnie stanowczo unikałem rozmów na tematy personalne, do czego druga strona nieraz zmierzała. Oczywiście o wszystkich tych kontaktach bp Bednorz był szczegółowo informowany, gdyż zdawałem mu z nich zawsze obszerną relację. W niektórych przypadkach pisałem notatki. Dla bpa Bednorza informacje z takich spotkań także były ważnym materiałem, gdyż
pokazywały mu, gdzie są punkty zapalne w relacjach z władzami.
Czy takie rozmowy odbywały się także, gdy biskupem katowickim został Damian Zimoń?
– Były takie sytuacje. Moje rozmowy i spotkania odbywały się za wiedzą obecnego metropolity górnośląskiego abpa Damiana Zimonia. To zostało nawet zapisane w zakresie mych obowiązków, że byłem odpowiedzialny m.in. za kontakty z władzami państwowymi. Z perspektywy czasu mam wrażenie, że byłem w Katowicach człowiekiem od załatwiania trudnych spraw. Sądzę, że obaj ordynariusze katowiccy mieli do mnie pełne zaufanie i dlatego powierzali mi te trudne misje. W sierpniu 1988 r. widziałem, jak wielka była rola Księdza Biskupa przy pokojowym zakończeniu strajków w Jastrzębiu, zwłaszcza na kop. „XXX-lecia”, gdzie władze chciały użyć siły, aby złamać strajk. – To rzeczywiście były trudne negocjacje. Uczestniczyłem w nich wówczas na polecenie bpa Zimonia. Zarówno ówczesny wojewoda, jak i SB byli gotowi użyć ZOMO. Po długich negocjacjach udało się spisać porozumienie, wyprowadzić górników z kopalni do pobliskiego kościoła, gdzie zakończyli strajk. Nikt z górników nie został wówczas aresztowany.
Czy Ksiądz Biskup nie przypuszcza, że te nieoficjalne kontakty mogły być przez SB rejestrowane jako rutynowe kontakty operacyjne?
– Nie wiem, być może jakaś dokumentacja tych kontaktów była prowadzona. Wtedy nie było czasu o tym myśleć, gdyż ważniejsze były osoby, którym trzeba było udzielić pomocy, objąć troską Kościoła, sprawy, które trzeba było załatwić.
A gdyby okazało się, że SB traktowała Księdza Biskupa jako tajnego współpracownika?
– To byłaby interpretacja tamtej strony. Kościół ma także swoją interpretację. Gdyby tak rzeczywiście było, prosiłbym wtedy, by te dokumenty zostały zbadane przez kompetentne gremia w Kościele katowickim, któremu przez 25 lat, w moim przekonaniu, wiernie służyłem.
A czy Ksiądz Biskup jest pewny, że w czasie swych kontaktów z SB nie przekroczył pewnych granic, co dzisiaj w różny sposób może być interpretowane?
– To jest bardzo trudne pytanie. Zawsze miałem świadomość, że uczestnicząc w takich spotkaniach, chodziłem po bardzo cienkim lodzie. Kierowałem się zawsze poczuciem służby wobec Kościoła i lojalności wobec moich biskupów. W kontekście tamtych czasów takie spotkania wydawały się koniecznością. Wiem, że dzisiaj mogą być różnie interpretowane i różnie oceniane. Dlatego ważne jest rozpatrywanie tych spraw w historycznym kontekście. Nie odczuwał jednak Ksiądz Biskup moralnego dyskomfortu, spotykając się w końcu z funkcjonariuszami tajnej policji politycznej, której celem była przecież walka z Kościołem, a nie troska o wspólne dobro?
– Każde takie spotkanie było dla mnie czymś bardzo trudnym, wiedziałem, że istnieje nieprzekraczalna linia. Staraliśmy się jednak utrzymywać nić komunikacji w sytuacji, gdy np. w czasie stanu wojennego praktycznie wszystkie inne formy dialogu zostały zawieszone.
Nie żałuje Ksiądz Biskup tamtych rozmów?
– Gdybyśmy, szczególnie w stanie wojennym, nie próbowali z SB rozmawiać, sytuacja zarówno Kościoła, jak i całego społeczeństwa byłaby z pewnością trudniejsza. Proszę pamiętać o tym, jak ogromne były wówczas napięcia społeczne na Śląsku. Nawet z perspektywy dzisiejszych debat lustracyjnych nie wstydzę się, że uczestniczyłem w tylu mediacjach. Musieliśmy wykorzystać każdą okazję, aby próbować mitygować drugą stronę, by nie dochodziło do radykalnych działań i rozstrzygnięć.
Co z dokumentacją wytworzoną przez SB należy dzisiaj zrobić.
– Myślę, że potrzebna jest dyskusja nad tymi materiałami. Nie powinna ona się jednak ograniczać wyłącznie do analizy dokumentów bezpieki. Uwzględnić także trzeba dokumenty zachowane w kościelnych archiwach, świadectwa świadków i świadectwa samych zainteresowanych. A przede wszystkim mieć na uwadze specyfikę tamtych czasów. Takiej analizy powinni się podjąć kompetentni historycy.
Nie obawia się jednak Ksiądz Biskup, że nawet obiektywna informacja o kontaktach z SB może zostać różnie przyjęta?
– Mam tego świadomość. Trzeba się jednak zmierzyć z własnym życiorysem i poddać – jeśli zachodzą określone okoliczności – pod osąd Kościoła, bo życiorys każdego duchownego, a zwłaszcza biskupa, powinien być przezroczysty.
Bp Wiktor Skworc
Kapłan diecezji katowickiej, od grudnia 1997 r. biskup tarnowski. W latach 1975–1980 był sekretarzem i kapelanem biskupa katowickiego Herberta Bednorza. W latach 1980–1992 kanclerz kurii diecezjalnej w Katowicach. Uczestniczył w pracach Biskupiego Komitetu Pomocy Uwięzionym i Internowanym. Biskupi katowiccy powierzali mu trudne negocjacje z władzami państwowymi, dotyczące spraw kościelnych oraz interwencji humanitarnych. W ramach tych kontaktów prowadził także nieformalne rozmowy z przedstawicielami organów bezpieczeństwa PRL.