Chlebowski: nie ma demolki budżetów
Nie ma demolki budżetów. Natomiast nie było zgody premiera na takie sytuacje, z jakimi mieliśmy do czynienia w niektórych ministerstwach, że np. wzrost wynagrodzeń sięgał 25-40% - powiedział Zbigniew Chlebowski, szef sejmowej komisji finansów publicznych, gość "Salonu Politycznego Trójki".
04.12.2007 | aktual.: 04.12.2007 13:52
Michał Karnowski: Wierzy Pan w to, że możliwy jest w Polsce budżet, w którym wydajemy tyle, ile do budżetu wpłynie, czyli ten deficyt wynosi zero?
Zbigniew Chlebowski: - Wierzę w to. I taki powinien być cel, jaki powinien sobie stawiać minister finansów, zwłaszcza wtedy, kiedy gospodarka dobrze się rozwija, kiedy mamy dodatkowe duże dochody, to rząd powinien robić wszystko, żeby budżet równoważyć.
Kiedy to jest możliwe? Za 10 lat? Każde państwo europejskie, zachodnie zadłuża się. Najczęściej zresztą w Chinach.
- Ale trzeba patrzeć również, że większość krajów UE deficyt ma na poziomie 0,5-1 proc. PKB. W Polsce jednak wciąż prawie 3 proc. PKB. Jeżeli popatrzymy na ten mechanizm, co w konsekwencji daje obniżenie deficytu budżetowego, czyli daje ogromne możliwości, miliardowe możliwości, to widać wyraźnie, że warto to robić, bo to jest w dobrze pojętym interesie nas Polaków.
Poszukajmy tych oszczędności. W Kancelariach Premiera i Prezydenta ile państwo znaleźliście?
- Nikomu nie demolowaliśmy budżetu. W Kancelarii Prezydenta to zaledwie 2 mln oszczędności. W Kancelarii Premiera - nakłady są znacznie większe - te oszczędności sięgają 6 mln. Kancelaria Prezydenta ma oczywiście znacznie większy nakład niż Kancelaria Premiera. Ale w Kancelarii Premiera oszczędności sięgają prawie 6 mln zł.
A kto ma budżet najbardziej zdemolowany?
- Nie ma demolki budżetów. Natomiast nie było zgody premiera na takie sytuacje, z jakimi mieliśmy do czynienia w niektórych ministerstwach, że np. wzrost wynagrodzeń sięgał 25-40 proc. Rozumiem z jednej strony trudną sytuację urzędników w wielu ministerstwach, czy w wielu instytucjach państwowych, ale nie może być tak, że za opóźnienia ostatnich lat, nagle, na odchodne poprzedni ministrowie próbują nadrobić w jeden rok. Tego finanse publiczne nie są w stanie wytrzymać.
Nie boi się Pan, że najlepsi urzędnicy po prostu odejdą, bo gospodarka szuka kadr, szuka fachowców? Dobrze wykształceni informatycy z ministerstwa nie dostaną tych podwyżek? A podwyżek nie będzie.
- Tu trzeba znaleźć jakiś złoty środek. Z jednej strony trzeba dobrze wynagradzać pracowników administracji publicznej. I jest na to przyzwolenie, zgoda. Nie może być tak, że tempo wyrównywania, czy podnoszenia tych zarobków jest na poziomie kilkudziesięciu procent. Na to finansów publicznych nie stać. Tym bardziej, że to jednak powinien być w jakimś sensie proces solidarny do innych grup zawodowych. Nie może być tak, że pracownicy jednego z ministerstw mają podwyżki rzędu 40 proc., a nauczyciele rzędu 3 proc., bo dysproporcje są tu naprawdę ogromne.