Chińscy dysydenci apelują do władz o pozwolenie na powrót do kraju
Dysydenci i przywódcy ruchu studenckiego na rzecz demokracji na Placu Tiananmen w 1989 r. wezwali władze Chin o pozwolenie na powrót do kraju. Swój apel wystosowali w niedzielę poprzez organizację Praw Człowieka w Chinach (Human Rights In China, HRIC).
08.04.2012 | aktual.: 08.04.2012 11:22
"Z powodów politycznych odmawia się nam odnowienia paszportów, zostały one unieważnione lub odmawia się nam wjazdu do Chin. W skrócie, zostaliśmy pozbawieni naszego prawa powrotu do ojczyzny" - napisali na stronie HRIC dysydenci Wang Dan, Wu'er Kaixi, Hu Ping, Wang Juntao, Wu Renhua i Xiang Xiaoji.
Zapowiedzieli, że gotowi są na rozmowy z chińskimi władzami "w celu konkretnego uregulowania tych problemów".
Dwaj przywódcy Pekińskiej Wiosny - jak nazwano ówczesne protesty studentów - Wang Dan i Wu'er Kaixi zasłynęli z tego, że rozpoczęli strajk głodowy, zanim wypadki na placu Bramy Niebiańskiego Spokoju przerodziły się w krwawą łaźnię.
Wang po masakrze spędził cztery lata w więzieniu. W 1995 r. ponownie go aresztowano i skazano na 11 lat więzienia. Wolność odzyskał w 1998 r. i został wysłany na emigrację do USA.
Wu'er Kaixi, charyzmatyczny Ujgur, znany ze swej telewizyjnej dyskusji z ówczesnym premierem Li Pengiem, zdążył uciec z Chin, prawdopodobnie przez Hongkong, który wówczas był jeszcze w rękach Brytyjczyków, do Francji. Następnie przeniósł się do USA; obecnie mieszka na Tajwanie.
W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku, czołgi i wozy pancerne wjechały na centralny plac Pekinu, plac Tiananmen, gdzie przez siedem tygodni demonstrowały tysiące chińskich studentów, domagających się demokratyzacji systemu. Armia chińska dokonała masakry.
Nadal nie rozliczono winnych rzezi. Władze nie odpowiadają też na ponawiane co roku apele opozycji i rodzin młodych ludzi, poległych na placu, o "nowy początek" - o nową ocenę wydarzeń sprzed 20 lat przez władze ChRL, o dialog i pojednanie.
Rodziny ofiar należące do organizacji "Matki Tiananmenu" co roku bezskutecznie apelują do władz o śledztwo w sprawie masakry, odszkodowań dla rodzin ofiar, ukaranie odpowiedzialnych za zdławienie protestów i "przełamywanie tabu", jakim wciąż jest w Chinach publiczne mówienie na temat tamtych wydarzeń.
Do dziś nie wiadomo, jaka była faktyczna liczba ofiar - w końcu czerwca 1989 r. ówczesny mer Pekinu przyznał, że zginęło 200 demonstrantów, w tym 36 studentów. Nieoficjalne szacunki mówią o dwóch tysiącach zabitych; aresztowano do trzech tysięcy ludzi.