Chicago: nielegalna dentystka z Polski zatrzymana



Chicagowska policja dokonała nalotu na nielegalny gabinet dentystyczny, działający w basemencie (suterenie) domu przy Neenah w Harwood Heights pod Chicago. Zatrzymano troje Polaków. Oskarżono ich o nielegalne praktykowanie zawodu oraz szereg wykroczeń administracyjnych.

25.01.2002 | aktual.: 23.05.2018 14:08

Policja długo przygotowywała się do akcji. Zaczęło się od listu, wysłanego do Illinois Department of Professional Regulations - instytucji zajmującej się udzielaniem zgody na działalność zawodową w poszczególnych profesjach.

Ktoś wysłał donos. Przypuszczać można, że któryś z sąsiadów, niezadowolonych z biznesowego ruchu w mieszkalnej dzielnicy. Albo też dentysta z uprawnieniami, chcący ukrócić nielegalną konkurencję. Powiadomiona o podejrzeniach policja przez tydzień obserwowała miejsce. Jak informuje prowadzący śledztwo por. Mario Ricchio, przeanalizowano mandaty, dawane osobom, nielegalnie parkującym w pobliżu. Przypomnijmy, że w niektórych dzielnicach mieszkalnych, mieszkańcy mają specjalne zezwolenia na parkowanie, by wyeliminować tych prywatnych kierowców, którzy parkują bezprawnie. Ustalono, że w pobliżu domu przy 4425 N. Neenah, w dni powszednie, w godzinach od 8 do 11 rano dawano wyjątkowo dużo mandatów za nieprawidłowe parkowanie przez kierowców spoza rejonu. Ze sporządzonej listy wynikało, iż kierowcy, którzy dokonali wykroczenia to w większości Polacy.

Dodatkową wskazówką był fakt, że do domu przy Neenah przychodziły pocztą i przez firmę wysyłkową UPS specjalistyczne dostawy stomatologiczne, adresowane do mieszkającego tam rzekomego lekarza. W śmieciach znaleziono wyrwane zęby, zakrwawioną watę, odpadki i akcesoria wskazujące na dentystyczny proceder. W oparciu o to, policja otrzymała zgodę prokuratury na przeszukanie domu.

Funkcjonariusze wpadli do środka o godz. 9 rano. Osoby, które zatrzymano wewnątrz to: Łucja Łakomy (36), która pracowała jako dentystka, jej brat Wojciech "Al" Łakomy (39) i Krzysztof Jaga (36). Zatrzymanych oskarżono o praktykowanie stomatologii bez amerykańskich uprawnień i wykroczenia administracyjne. Jedynie Łucja Łakomy przyznała, że przeszła w Polsce kursy specjalistyczne. Nie potwierdziła jednak ukończenia studiów stomatologicznych. Jak twierdzą niektórzy pacjenci, nielegalna dentystka jedynie praktykowała w Polsce przy ojcu, stomatologu.

Jak twierdzi policja, większość pacjentów stanowili imigranci, w tym nielegalni. Nie posiadali ubezpieczenia dentystycznego. Na wizytę w basemencie decydowali się ze względu zarówno na niższe, niż w oficjalnych gabinetach ceny, jak też z powodu polskiego języka. Zawrócono także czworo pacjentów, udających się na zabieg. Z wstępnych przesłuchań wynika, że nie mieli oni poważniejszych zastrzeżeń do poziomu świadczonych usług.

Nawet policja przyznała, że mieszczący się w podpiwniczeniu gabinet był doskonale wyposażony w nowoczesne urządzenia dentystyczne. Wysokiej jakości fotele, rentgeny stomatologiczne i dodatkowe wyposażenie oraz materiały (m.in. strzykawki oraz środki znieczulające) sugerowały, iż osoby zatrzymane wykazują zaawansowaną wiedzę zawodową. Odnotowano jednak, że nie było niektórych podstawowych urządzeń, jak np. sączki do odsysania śliny. Por. Ricchio dostrzega zagrożenie w nielegalnych praktykach. -Taki biznes stwarza zagrożenie dla pacjentów - twierdzi. -Tam, gdzie w grę wchodzi ludzkie zdrowie, nie może być miejsca na działalność niezgodną z prawem. Nie wiadomo dokładnie, ile kosztował zabieg. Policja szacuje, że w granicach 40 dolarów od wizyty.

Płacono najprawdopodobniej gotówką. Dziennie, nielegalna dentystka mogła przyjmować do 10 pacjentów, choć oni sami wskazują na znacznie większą liczbę. Ustalono, że "dzika stomatolog" nie ograniczała się do czyszczenia zębów. Wyrywała je i dokonywała bardziej skomplikowanych oraz droższych zabiegów, jak leczenie kanałowe. Mostki i protezy, dentystka wykonywała gdzie indziej, pośrednicząc w usłudze. Miała więc rozbudowaną sieć świadczeń.

Zarzuty pod adresem zatrzymanych - w przypadku ostatecznego orzeczenia winy - kwalifikują się do wykroczeń, a nie przestępstw. W grę wchodzi więc grzywna i zakaz uprawiania zawodu. W przypadku Wojciecha Łakomego - kontraktora, który jest także właścicielem domu, orzeczono grzywnę wysokości 1,200 dolarów za nielegalne podłączenia elektryczne i hydrauliczne, dokonane bez wymaganego zezwolenia, a związane z gabinetem w suterenie. Jednym z zarzutów jest też nielegalne posiadanie strzykawek.

W śledztwie pojawił się jeszcze jeden interesujący wątek. Jak twierdzi policja, istnieje prawdopodobieństwo, że dentystka działała na zlecenie autoryzowanego lekarza, który podsyłał jej pacjentów. Ze zrozumiałych względów, biznes nie ogłaszał się, polegając na ustnych rekomendacjach.

Czy coś grozi pacjentom? Zgodnie z prawem, nieświadome korzystanie z usług osoby nieuprawnionej do wykonywania zawodu nie stanowi podstawy do odpowiedzialności prawnej. Po wstępnych przesłuchaniach, basementową trójkę zwolniono. Rozprawę wyznaczono na początek lutego.

Co na to sami pacjenci? Zdecydowana większość nie zgłasza zastrzeżeń. Dominuje prywatna opinia, że stomatolodzy z Polski prezentują wysoki poziom przygotowania zawodowego i nie ustępują amerykańskim kolegom. A jeśli w dodatku ceny na usługi są przystępniejsze, kolejki krótsze i istnieje możliwość porozumiewania się po polsku, nic dziwnego, że podobne gabinety stomatologiczne cieszą się powodzeniem. Dodajmy, że niejeden uznany obecnie polonijny dentysta zaczynał karierę prowadząc - powiedzmy - nie do końca legalną praktykę domową. Lecz skoro strat w ludziach nie było, nie ma sprawy.

Z drugiej strony nie brakuje osób, mających niedobre doświadczenia z "dzikimi" dentystami. Marek W. z Chicago, kilka lat temu wybrał się na wizytę do polonijnego nielegalnego stomatologa. - Gość pracował niedbale, w prymitywnych warunkach i złamał mi ząb zamiast leczyć - wspomina. - Dziś już nie zdecydowałbym się na coś takiego.

Pani Ewa (imię na jej prośbę zmienione), była długoletnią pacjentką Łucji Łakomy. Pod warunkiem zachowania anonimowości, zgodziła się na rozmowę:

-Od jak dawna korzystała pani z usług tego gabinetu?
Ewa: Jakieś 12-13 lat.

-Jak pani ocenia jakość usług?
Ewa: W sumie było nie najgorzej, choć też nic rewelacyjnego. Ostatnio wypadła mi duża plomba, którą ta pani mi zakładała. Poszłam do innego dentysty. Siedziałam znacznie dłużej i zapłaciłam 90 dolarów. U Łucji wszystko trwało bardzo szybko - 10-15 minut. Najczęściej bez znieczulenia. Mój maż nie lubił tam chodzić bo twierdził, że pracowała niedokładnie.

-W jaki sposób dowiedziała się pani o tej dentystce?
Ewa: Chyba od znajomych, lecz to było tak dawno, że dokładnie nie pamiętam.

-Czy przez cały czas przyjmowała przy 4425 N. Neenah?
Ewa: Nie. Wcześniej było kilka innych miejsc w Chicago. Pierwszy raz chodziłam do domu przy Long i Wellington. Potem było na Addison koło Cicero. A następnie przy Narragansett. W tym ostatnim miejscu można było spokojnie parkować, bo nie było tłoku. Stamtąd dentystka przeniosła się na Neenah gdy dwa razy jej zalało gabinet na parterze.

-Czy w związku z ta sprawa była pani przesłuchiwana?
Ewa: Nie.

-Ile płaciła pani za wizytę?
Ewa: Tanio - 30-40 dolarów. Gotówką.

-Czy ma pani ubezpieczenie dentystyczne?
Ewa: Nie.

-Często korzystała pani z usług?
Ewa: Tak.

-Czy długo czekało się na zabieg?
Ewa: Miałam wrażenie, że kiedyś bywało więcej ludzi, a może tylko ostatnio lepsza była organizacja i nie trzeba było długo czekać. Zdarzało się jednak, że mimo umówionej wizyty, nie przychodziła. I nie informowała pacjentów o odwołaniu. Może z powodu opieki nad dwójka dzieci - 15-letnim synem i 5-letnia córką.

-Czy w gabinecie było czysto?
Ewa: Tak. Gabinet był starannie utrzymany. Widać jednak było, że to dom mieszkalny; na górze mieszkała starsza pani. Odniosłam wrażenie, że dentystka tylko tam przyjmowała, a nie mieszkała.

-Parkując w pobliżu nie miała pani kłopotów z policja?
Ewa: Nie. Parkowałam nieco dalej, poza rejonem przeznaczonym tylko dla mieszkańców.

-Czy aby dostać się do gabinetu musiała pani stosować się do zasad dyskrecji czy konspiracji?
Ewa: Nie. Jeszcze przy Narragansett dentystka sprawdzała kamerą każdego, kto wchodził. Ale na Neenah każdy wchodził już jak chciał. Była pewna siebie.

-Czy widziała pani po niej oznaki zamożności, czy też widać było, że liczyła się z każdym dolarem?
Ewa: Chyba źle jej się nie powodziło. Ostatnio jeździła mercedesem S-500. Wcześniej miała lexusa.

-Na jakie zabiegi przychodziła pani?
Ewa: Plomby, leczenie kanałowe.

-Czy była miła?
Ewa: Tak, nie mogłam narzekać.

-A jak pani ocenia sprzęt?
Ewa: Nowy, bardzo dobry.

-W jaki sposób umawiała się pani na wizytę?
Ewa: Podobnie, jak inni pacjenci, miałam telefon komórkowy dentystki. Wystarczyło zadzwonić.

-Trudno było o wolny termin?
Ewa: Znałam ją już tak długo, że nie.

-Czy wiedziała pani, że dentystka nie ma licencji?
Ewa: Nie. Mogłam się domyślać, bo zmieniała gabinety, lecz pewności nie miałam. Tym bardziej, że nigdy nie prosiła mnie o specjalną dyskrecję. Polecałam ją znajomym, koleżankom. Co do licencji - może była w trakcie zatwierdzania papierów? Kilka razy widziałam u niej fachowe książki, wydruki komputerowe.

-Jakich innych pacjentów widywała pani w tym gabinecie?
Ewa: Różnych - starszych, młodszych, w zdecydowanej większości Polaków.

-Czy kiedykolwiek przyjmował ktoś inny?
Ewa: Nie. Tylko pani Łucja.

-Czy po tych doświadczeniach zdecyduje się pani na podobne zabiegi u innych "dzikich" dentystów?
Ewa: Chyba już nie. Gdy idę do autentycznych gabinetów stomatologicznych to wiem, że mam spokój i dokładnie wykonaną usługę.

Mimo wielu prób dodzwonienia się na telefon domowy i komórkowy dentystki, nie byliśmy w stanie z nią się skontaktować. (Andrzej Wasewicz/pr)

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)