Cheney odpiera zarzuty, że wojna w Iraku była błędem
W prawie godzinnym wywiadzie dla telewizji
NBC News wiceprezydent Dick Cheney bronił wojny w
Iraku i innych szeroko krytykowanych posunięć administracji USA,
które przypisuje się jego wpływom w konserwatywnej ekipie
prezydenta George'a W. Busha.
10.09.2006 | aktual.: 10.09.2006 20:37
Kiedy prowadzący wywiad Tim Russert zapytał jak odpowie na zarzut, że wojna w Iraku, która kosztowała już życie ponad 2650 amerykańskich żołnierzy i kilkaset miliardów dolarów, uniemożliwiła przeznaczenie więcej środków na obronę kraju przed terroryzmem, Cheney zwrócił uwagę, że od ataku z 11 września 2001 roku nie było w USA następnych zamachów.
Myślę, że dobrze chronimy kraj przed terroryzmem. Obchodzimy właśnie piątą rocznicę ataku z 11 września i jak dotąd nie było następnego ataku na USA. To nie przypadek, bo robimy świetną robotę w walce z terroryzmem- powiedział wiceprezydent.
Cheney przyznał, że przesadził mówiąc w maju 2005 roku, że ruch oporu w Iraku "znajduje się w agonii" i powiedział, że "nie ma wątpliwości, iż nie przewidzieliśmy, że rebelia będzie trwała tak długo".
Zaprzeczał jednak, by w Iraku trwała wojna domowa - jak to ocenia już wielu ekspertów - i starał się kreślić możliwie jak najbardziej optymistyczny obraz sytuacji w tym kraju.
Bronił też decyzji o inwazji Iraku - przy której podjęciu jemu właśnie przypisuje się największą rolę w ekipie Busha - chociaż nie znaleziono tam ani broni masowego rażenia, ani żadnych dowodów na kontakty reżimu Saddama Husajna z Al-Kaidą.
Cheney długo upierał się poprzednio, że takie kontakty istniały, ale w niedzielę zaprzeczał jakoby mówił, iż Saddam odegrał jakąś rolę w ataku z 11 września. Przypomniał też, że Irak sponsorował takich terrorystów jak Abu Nidal i starał się pozyskać lub wyprodukować broń masowego rażenia, której w przeszłości użył w wojnie z Iranem.
Podkreślił też, że były szef CIA George Tenet zapewniał prezydenta Busha, że ma "niezbite dowody" na posiadanie przez Bagdad broni masowej zagłady.
Jak twierdzi niedzielny "New York Times", wpływy Cheneya - który uważany był kiedyś za "współprezydenta", ze względu na swoją ogromną władze w Waszyngtonie - obecnie znacznie osłabły. Sygnałem tego ma być zmiana polityki rządu w sprawie więźniów podejrzanych o terroryzm i ich przesłuchań, której bezpośrednie autorstwo przypisuje się wiceprezydentowi.
Rząd uznał ostatecznie, że więźniowie mają prawa wynikające z konwencji genewskich o ochronie jeńców wojennych i zwrócił się do Kongresu USA o usankcjonowanie ustawą specjalnych trybunałów wojskowych, które mają sądzić terrorystów Al-Kaidy.
Zdaniem "New York Timesa", przyczyną malejącego autorytetu Cheneya są błędy forsowanego przez niego twardego kursu w polityce zagranicznej i obronnej, oraz rosnące wpływy bardziej umiarkowanej sekretarz stanu Condoleezzy Rice.
Cheney, zapytany o te doniesienia, zbył je lekceważącym wzruszeniem ramion. "Te wiadomości są mniej więcej tak trafne, jak te, że to ja wszystkim rządziłem".
Także Rice, zapytana o rewelacje "New York Timesa", określiła je jako "po prostu śmieszne". Wiceprezydent pozostaje kluczowym doradcą prezydenta - powiedziała sekretarz stanu.
Tomasz Zalewski