Chciwa pani doktor
Słuchacz Radia Kraków nagrał rozmowę z lekarką kliniki położniczej Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, podczas której pani doktor bez żenady żąda 1600 złotych za odebranie porodu z tzw. cesarskim cięciem, przyjmuje pieniądze, a spotkanie kończy cynicznym frazesem o dobru rodziny. Materiał zbulwersował Izbę Lekarską. Dziś sprawa trafi do prokuratury. Bohaterka nagrania jest jednym z najbardziej znanych krakowskich ginekologów.
21.05.2004 | aktual.: 21.05.2004 16:23
- Informację o aferze dostaliśmy od słuchacza, którego żona właśnie miała urodzić dziecko - mówi autor demaskującego korupcję materiału, Krzysztof Górlicki z Radia Kraków. - Kiedy młode małżeństwo przyszło po pomoc do znanej lekarki do szpitala, ta najpierw zaproponowała wizytę w swoim prywatnym gabinecie. Zgodzili się. W efekcie przyszła matka trafiła do szpitala już jako specjalna pacjentka. Gdy czekała na cesarskie cięcie, lekarka zażądała 1600 złotych za zabieg. Powiedziała, że musi opłacić zespół, który będzie przy operacji.
Młody ojciec zdziwiony był dodatkowymi kosztami - zapłacił przecież za wizyty w prywatnym gabinecie, poród zaś miał się odbywać w placówce państwowej. Mimo tego, w obawie o zdrowie żony i dziecka, w ciągu kilku dni zebrał część żądanej kwoty i poszedł przekazać ją lekarce. Ale wziął też ze sobą ukryty magnetofon Radia Kraków. W nagraniu słychać wyraźnie jak lekarka odbiera pieniądze i tłumaczy, że... taka jest smutna rzeczywistość. Rozmowę kończy słowami: "ja zawsze byłam człowiekiem, którego cieszy ludzkie szczęście".
Nagranie wzburzyło środowisko lekarskie. Stefan Bednarz z Naczelnego Sądu Lekarskiego zapowiedział, że instytucja ta wyciągnie konsekwencje wobec chciwej pani doktor. Zastępca dyrektora szpitala, Elżbieta Skupień obiecała zawieszenie lekarki w obowiązkach.
Afera znacznie mniej zdziwiła pacjentów i pracowników małopolskich szpitali. - Po wyemitowaniu materiału odebrałem setki telefonów. Wiele osób opowiadało o podobnych przypadkach. Dzwonili też pracownicy szpitali, tzw. "niższy personel medyczny", którzy mają dosyć takich sytuacji w swoich miejscach pracy - mówi Krzysztof Górlicki. (bos)