"Chcą zrobić Polakom na Wyspach grubsze świństwo"
Wiadomo już, po co Brytyjczycy przeprowadzają Powszechny Spis Ludności Census 2011 – żeby zrobić świństwo mieszkającym na Wyspach Polakom. Ale tak łatwo im nie pójdzie...
25.02.2011 | aktual.: 25.02.2011 13:43
Dariusz Adler, kierownik Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Londynie mówi, że włos się jeży na głowie słuchając niektórych pytań zadawanych przez rodaków w sprawie Spisu. Głównymi problemami nie są bowiem trudności językowe, ani interpretacja pytań, lecz kwestia jak tu wykręcić się od wypełnienia spisowej ankiety.
Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii wspólnie z Ambasadą rozpoczęło właśnie akcję zatytułowaną: „Kto się nie policzy, ten się nie liczy”. Ma ona zachęcić Polaków do udziału w Censusie, wyjaśnić wątpliwości i uświadomić korzyści, jakie możemy odnieść.
Zdaniem Jana Mokrzyckiego, wiceprezesa ZPWB, spis po raz pierwszy daje szansę poznania rzeczywistej liczby Polaków przebywających na Wyspach. Dziś, w zależności od kontekstu, pisze się w brytyjskiej prasie o 200 tysiącach, milionie, albo dwóch milionach Polaków w UK. Danych polskiego Głównego Urzędu Statystycznego, mówiących o 650 tysiącach, nikt tu nie uwzględnia. Mokrzycki uważa, iż jeśli pokażemy, jaką reprezentujemy siłę, to Wyspiarze zaczną się z nami liczyć. Niestety, siłą ekonomiczną ani polityczną nie zaimponujemy tu nikomu, a to są siły, z którymi liczą się władze i opinia publiczna.
Podczas promującej Spis konferencji prasowej dziennikarzy interesowało, co będzie, jeśli wyjdzie, że jest nas tutaj zaledwie 100, albo 130 tysięcy? Może tak się stać za sprawą powszechnie znanej niechęci Polaków do spełniania obywatelskich obowiązków. Także media odbierają sygnały, iż wielu imigrantów nie zamierza spisywać się (ankiety każdy wypełnia samodzielnie) dla Brytyjczyków. Pozostaje jedynie obawa przed karą jednego tysiąca funtów, która grozi za zlekceważenie tego obowiązku. - Otrzymujemy pytania, czy ankiety będą imienne, czy na właściciela domu? Niektórzy już się cieszą, że karę przyjdzie zapłacić landlordowi – opowiada wydawca jednego z portali.
Bob Długokęcki z brytyjskiego urzędu statystycznego (Office for National Statistics) po raz kolejny przypomniał, że zebrane dane poszczególnych respondentów pozostaną tajemnicą ściśle strzeżoną przez 100 lat. Opublikowane będą jedynie zestawienia procentowe. Ani policja, ani urząd skarbowy nie dowiedzą się o panu Kowalskim zatrudnionym na czarno u pana Nowaka. Także żona pana Nowaka w Polsce nie doczyta się z końcowego raportu spisowego, że jej mąż dzieli wynajmowany pokój, w którym jest jedno łóżko, z panną Mariolą.
Często wyrażane obawy przed ujawnieniem swojego statusu materialnego, rodzinnego, informacji na temat pobieranych świadczeń itp. mogłyby sugerować, że spora część naszych rodaków ma coś do ukrycia.
Aczkolwiek pojawiają się także argumenty natury... patriotycznej. Niechętne imigrantom media, głównie tabloidy, dostaną na talerzu statystyczny oręż do kolejnych ataków. Znów będą manipulować danymi, jak ostatnio "The Sun" przytaczając liczbę Polaków osadzonych w brytyjskich więzieniach. "Daily Mail" z pewnością nie przeoczy wskaźników świadczących o drenowaniu kieszeni podatnika przez przybyszów z Europy Środkowo-Wschodniej.
Działacz polonijny Wiktor Moszczyński nie podziela takiego podejścia: - I tak będą o nas nieprzychylnie pisali, ale przynajmniej w oparciu o prawdziwe liczby. Dziś każdy podaje takie, jakie mu wygodnie.
Bez względu na skuteczność promocji udziału w brytyjskim spisie, jako mniejszość dowiemy się o sobie sporo i dowiedzą się o nas inni. Jeśli do statystyków nie trafi wiele ankiet od osób polskiego pochodzenia, to też będzie jakaś wiedza i podstawa do wyciągnięcia wniosków.
Przedstawiciele polonijnych mediów raczej nie wierzą w gremialny udział rodaków w spisie. Również do redakcji pism i portali trafiają zapytania, jak by się tu najlepiej z tej „imprezy” wykręcić. Część zainteresowanych uważa, iż cały ten Census jest tylko po to, żeby zrobić Polakom jakieś grubsze świństwo.
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy