ŚwiatChaos jak w strefie wojny - zamieszki znów wybuchną?

Chaos jak w strefie wojny - zamieszki znów wybuchną?

Brytyjska minister spraw wewnętrznych Theresa May zdecydowanie potępiła zamieszki w londyńskiej dzielnicy Tottenham. Minionej nocy kilkuset młodych ludzi atakowało tam policję i rabowało sklepy, spaliło kilka budynków i samochodów. W zamieszkach 26 policjantów odniosło obrażenia; dwóch jest nadal w szpitalu. Rannych było też trzech cywili - dwóch opatrzono na miejscu, jednego w szpitalu. Zatrzymano ponad 40 osób. Atmosfera z godziny na godzinę staje się coraz bardziej napięta. Władze miasta zdecydowały o odwołaniu wieczornej imprezy w dzielnicy, co mieszkańcy odebrali z gniewem.

Chaos jak w strefie wojny - zamieszki znów wybuchną?
Źródło zdjęć: © AP

07.08.2011 | aktual.: 08.08.2011 01:48

Rzecznik Scotland Yardu powiedział, że pokojowy marsz został wykorzystany przez małą grupę "bezmózgich wandali", którzy doprowadzili do eskalacji przemocy. Agencja AFP pisze, że Tottenham wygląda jak strefa wojny, BBC mówi o "polu bitwy", na zdjęciach widać ogromne zniszczenia, zgliszcza, spalone samochody.

Rozruchy zaczęły się od protestu przeciwko śmierci 29-letniego Marka Duggana zastrzelonego w czwartek podczas próby jego aresztowania. Duggan (pseudonim Starrich Mark) był znany policji jako diler. Stał się bardzo niespokojny po tym, jak jego kuzyn Kelvin Easton został zasztyletowany przez nocnym klubem La Boheme w Mile End 27 marca - informuje BBC.

Zastępca burmistrza Londynu Kit Malthouse przyznał, że rodzinie zabitego należy się pełne wyjaśnienie okoliczności zdarzenia. Protest zaczął się wczoraj właśnie dlatego, że po dwóch dobach jego bliscy nie otrzymali żadnych wyjaśnień. Rodzina Marka Duggana potępiła zamieszki.

Zastępca burmistrza Londynu podkreślił, że wczorajsze zamieszki nabrały niezwiązanej z nim własnej dynamiki. - Było tam sporo ludzi, którzy wzięli się do rabowania sklepów, dokonywało aktów kryminalnych. Oni nie protestowali przeciwko traktowaniu ich przez policję, tylko znaleźli okazję do kradzieży i podpaleń i trzeba te dwie grupy rozróżnić - mówił Malthouse.

Działacz młodzieżowy, Symeon Brown powiedział jednak BBC, że rozruchy były wynikiem lokalnych napięć o bardzo długiej tradycji. - Tottenham ma historię konfliktu między mieszkańcami a policją, to sięga 85 roku, a w tym roku śmierć rappera, Smiley Culture i dwóch dalszych młodych ludzi wzmocniły poczucie bezkarnej brutalności policji, podział na oni - my... - wyjaśnił.

W 1985 roku w rozruchach na tle rasowym zginął w Tottenham pchnięty nożem policjant. Wówczas zamieszki wybuchły po śmierci kobiety podczas policyjnej rewizji w jej mieszkaniu, ale - w przeciwieństwie do obecnych miały zdecydowanie rasowy charakter.

Pastor: to wina policji

Nocne rozruchy w dzielnicy Tottenham w Londynie ujawniły głęboką przepaść między pokaźnym odłamem lokalnej społeczności a policją. Część polityków, dziennikarzy i samych mieszkańców wskazuje wręcz na pokłady nienawiści do władz i pogardę dla norm społecznych.

- Społeczność Tottenham powinna otrzymać odpowiedzi na swoje pytania, a dopóki to nie nastąpi, nie wierzę, żeby dało się ją skutecznie odbudować - mówił dziś miejscowy pastor Nym Obonge, który całą odpowiedzialność za rozruchy zrzuca na policję.

Również kolorowy i również zamieszkały w Tottenham dziennikarz David Akinsanya opowiadał o zupełnym załamaniu się porządku publicznego, którego był świadkiem. - Za nami stała grupa może 8-9-10-latków, z naciągniętymi kapturami, krzykiem zachęcając innych do ataku na komisariat. A rano o 5:30 widziałem dosłownie dzieci wychodzące ze sklepu sportowego z pudłami adidasów, robiące sobie zdjęcia, pewnie żeby zamieścić na stronach społecznościowych - to był chaos - opisywał.

Działacz środowiskowy z Tottenham, Symeon Brown oceniał, że tamtejsza młodzież zawiodła się na państwie, "przestała je uznawać i wypowiedziała mu posłuszeństwo".

londynprotestwielka brytania
Zobacz także
Komentarze (269)