Carlos Mesa nowym prezydentem Boliwii
Boliwijski Kongres przyjął w nocy z piątku na sobotę rezygnację dotychczasowego prezydenta Gonzalo Sancheza de Lozady i mianował na to stanowisko dotychczasowego wiceprezydenta Carlosa Mesę.
Na tym samym posiedzeniu Kongresu Mesa, niezależny historyk i dziennikarz, nie należący do żadnej partii, został zaprzysiężony jako prezydent Republiki Boliwii. Po zaprzysiężeniu Mesa zaproponował skrócenie mandatu i rozpisanie nowych wyborów.
Zgodnie z konstytucją, Mesa, który był do tej pory wiceprezydentem, mógłby sprawować nową funkcję do końca kadencji, na którą został wybrany wraz z de Lozadą, to jest do sierpnia 2007 r.
Nowo zaprzysiężony prezydent w pierwszym wystąpieniu na forum parlamentu Mesa zapowiedział utworzenie ponadpartyjnego rządu, ponieważ społeczeństwo przestało wierzyć partiom politycznym. Mimo, że w skład Kongresu wchodzą prawie wyłącznie przedstawiciele partii, to jego wystąpienie spotkało się z aplauzem.
Jeszcze goręcej dymisję de Lasady i wybór nowego prezydenta przyjęto na ulicach La Paz i innych miast, gdzie świętowano polityczne zmiany w atmosferze fiesty.
Zmiana na najwyższym stanowisku w państwie nastąpiła po kilku tygodniach protestów i krwawych zamieszek w całym kraju, w których zginęło prawie 100 osób. Protesty spowodowane zostały przede wszystkim decyzjami gospodarczymi dotychczasowego prezydenta, w tym planami sprzedaży do USA gazu ziemnego po niskiej cenie.
Nowy prezydent, odpowiadając na masowe protesty, zaproponował w swym pierwszym wystąpieniu rozpisanie referendum na temat sposobu eksploatacji bogatych zasobów gazu ziemnego, znajdujących się na południu kraju.
Po przesłaniu do Kongresu listu z rezygnacją, 73-letni Sanchez de Lozada opuścił śmigłowcem pałac prezydencki i udał się do oddalonego o 900 km od stolicy miasta Santa Cruz, na zachodzie kraju. Według doniesień radiowych, ma stamtąd polecieć do Stanów Zjednoczonych.
W piątek, bezpośrednio przed decyzją de Lozady, ulicami La Paz, podobnie jak przez wszystkie dni tygodnia, przetaczał się nieustanny pochód protestujących i potępiających prezydenta studentów, Indian, chłopów i górników, często przybyłych z odległych zakątków Boliwii.
Górnicy nieśli laski dynamitu z lontami, grożąc ich odpaleniem, jeśli prezydent w końcu nie ustąpi. Kilka ładunków odpalono, co wzbudziło popłoch wśród polityków.
Na kilka godzin przed decyzją, prezydentowi odmówił poparcia dotychczasowy sojusznik, centrowo-prawicowa partia Nowa Siła Republikańska, której przywódca Manfred Reyes Villa ogłosił wystąpienie z koalicji rządzącej i wycofanie trzech ministrów z gabinetu.
Ustąpienie de Lozady stanowi zwycięstwo lewicy, związków zawodowych i lokalnych, populistycznych trybunów, wpływających na nastroje biednych społeczności indiańskich, których sytuacja nie polepszyła się, a przeciwnie pogorszyła w wyniku liberalnych reform, podejmowanych w tym najuboższym kraju Ameryki Południowej.
Boliwijska rewolta, która doprowadziła do obalenia liberalnego prezydenta, jest jeszcze jednym dowodem na przesuwanie się na lewo nastrojów na całym tym kontynencie, w którego czołowych krajach - Brazylii, Argentynie i Wenezueli doszli do głosu przywódcy kwestionujący zbawcze działanie rzekomo wolnego rynku dla szerokich mas.
De Lozada jest czwartym w ostatnich sześciu latach prezydentem latynoamerykańskim obalonym przez rewoltę społeczną. Podobny los spotkał w 2001 r. prezydenta Argentyny Fernando de la Rua, w 2000 r. prezydenta Peru Alberto Fujimori, a w 1997 r. prezydenta Ekwadoru Abdala Bucarama.