Nie tego oczekiwali? Brutalna weryfikacja dla Polaków [OPINIA]
Jeśli ktoś liczył, że po złożeniu przysięgi i objęciu urzędu Karol Nawrocki odpocznie i pozwoli odpocząć polskiej scenie politycznej, zmęczonej wyjątkowo długą kampanią wyborczą, to pierwsze dni kadencji nowego prezydenta brutalnie zweryfikowały te nadzieję - pisze w felietonie dla WP Jakub Majmurek.
Nawrocki jako świeżo zaprzysiężony prezydent zachowuje się – by nawiązać do jednego z dwóch ulubionych sportów głowy państwa – jak bokser, który od wejścia na ring w pierwszej rundzie rzuca się na przeciwnika, zasypując go gradem ciosów, tak, by od początku pokazać, kto będzie dominował w tej walce i złamać wolę oporu rywala.
W ciągu pierwszych kilkunastu dni nowy prezydent zdążył przedstawić swoje projekty ustaw w sprawie "przywrócenia historycznego kształtu CPK", PIT zero dla rodzin mających co najmniej dwójkę dzieci, wreszcie "w sprawie ochrony wsi" – zakładający np. przedłużenie moratorium na zakup polskiej ziemi rolnej przez cudzoziemców. Zaliczył też swoje pierwsze weto blokując "ustawę wiatrakową", zawierającą też rozwiązanie mrożące ceny energii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Wygrany w każdej sytuacji". Ekspert o Nawrockim
Oprócz tego prezydent wdał się w spektakularną "wojnę o krzesło" z Donaldem Tuskiem, wymuszając przy okazji spotkanie z premierem w Pałacu Prezydenckim. Prezydent znalazł też czas, by obejrzeć mecz swojej ulubionej Lechii Gdańsk na stadionie i zadzwonić do Kanału Zero, gdzie wywiadu udzielał właśnie jego szef gabinetu, Paweł Szefernaker.
Problem w tym, że oglądanie meczów i boksowanie się z rządem to nie do końca to, czego by można oczekiwać od prezydenta, a z hiperaktywności pierwszych dni Nawrockiego nie wynika jak dotąd absolutnie nic konstruktywnego dla państwa – a można powiedzieć, że wręcz przeciwnie.
Czy to naprawdę był moment, by przeczołgać Tuska?
Na pewno państwu nie służy konflikt o to, kto ma reprezentować Polskę w relacjach z Trumpem. Przypomnijmy: w środę przed piątkowym na Alasce europejscy przywódcy próbowali przekazać Trumpowi swoje stanowisko, tak by Amerykanin rozmawiając z Putinem pamiętał o europejskich oczekiwaniach i przynajmniej zupełnie ich nie zignorował.
W sumie odbyły się trzy wideokonferencje. Pierwsza w składzie europejscy liderzy-Zełenski, druga w składzie europejscy przywódcy-Trump i trzecia w europejskim gronie. Na pierwszej i ostatniej Polskę reprezentował Tusk, na środkowej Nawrocki. Jak podaje "Gazeta Wyborcza", Kancelaria Prezydenta miała się zwrócić do Amerykanów, by zażądali, aby na drugim spotkaniu Polskę reprezentował nie premier, a prezydent, a ci się zgodzili.
Otoczenie prezydenta i politycy PiS nie kryli samozadowolenia tym, że na samym początku kadencji udało się w ten sposób "przeczołgać" Tuska. "Rozmowa z udziałem prezydenta Donalda Trumpa, w której brał udział aktywnie Karol Nawrocki, była takim wagonem pierwszej klasy polityki międzynarodowej. I w tymże wagonie zasiedli najważniejsi liderzy europejscy w tym także pan prezydent Karol Nawrocki" – mówił z zachwytem szef prezydenckiego biura polityki zagranicznej Marcin Przydacz, wyraźnie dając do zrozumienia, że Tusk międzynarodowo podróżuje w klasie w najlepszym wypadku w wagonie klasy drugiej.
Politycy PiS powtarzali narrację o Tusku, który obraził Trumpa, ma zablokowane wejścia do obecnej amerykańskiej administracji i tylko Nawrocki może skutecznie reprezentować nasze interesy w Waszyngtonie.
Twardy elektorat PiS jest zachwycony, u każdego, kto ma minimum instynktu państwowego, ten spektakl powinien wywołać jednak poczucie zażenowania. Bo naprawdę sytuacja, gdy toczą się negocjacje na najwyższym szczeblu mogące przesądzić o tym, w jaki sposób zakończy się wojna tuż za naszą granicą, nie jest dobrą okazją, by przy pomocy zaprzyjaźnionego prezydenta sojuszniczego mocarstwa przeczołgiwać premiera z wrogiego politycznego obozu.
PiS latami nieustannie mówił o "suwerenności", "wstawaniu z kolan", asertywnym prowadzeniu polskiej polityki, zarzucał Tuskowi i PO, że prowadzą Polskę zgodnie z życzeniami Berlina. Teraz wybrany dzięki poparciu PiS prezydent zachowuje się jakby politykę postrzegał jako konkurs o to, kto skuteczniej przypodoba się przywódcy zza oceanu i kogo wskaże on jako swojego ulubionego lokalnego namiestnika.
To niebezpieczna praktyka
Oczywiście, sojusz ze Stanami jest kluczowy dla naszego bezpieczeństwa. Musimy utrzymywać dobre relacje z każdą amerykańską administracją, w tym tą Trumpa, jak wiele jej polityk by się nam nie podobało. PiS nie jest bez racji w swojej krytyce tego, co Tusk czy reprezentujący nas Waszyngtonie Bogdan Klich mówili w przeszłości o Trumpie.
Niezależnie od tego PiS i Nawrocki powinni mieć świadomość, że interesy administracji Trumpa nie zawsze będą pokrywać się z polskimi i że Trump może nas też rozgrywać w sposób sprzeczny z polską racją stanu. Musimy więc być – jak każde poważne państwo –maksymalnie wyczuleni na sytuacje, w których Stany wykorzystują, rozgrywają i podsycają wewnętrzne podziały w polskiej polityce.
Na razie w kwestii negocjacji z Rosją i pokoju w Ukrainie premier i prezydent mówią jednym głosem. Dobrze, że po sporze o krzesło doszło do spotkania, niezależnie od tego, ile Nawrocki kazał na siebie czekać Tuskowi, premier i prezydent powinni regularnie rozmawiać. Jeśli faktycznie doszło do jakiegoś porozumienia w sprawie ambasadorów – kluczowe jest zwłaszcza to, by w Stanach reprezentował nas ktoś w randze ambasadora zdolny dobrze porozumieć się z obecną administracją – można za nie tylko pochwalić zarówno Nawrockiego, jak i Tuska.
Jednocześnie Karol Nawrocki jest w kwestii zaangażowania w pomoc Kijowowi o wiele bardziej ostrożny niż Tusk i europejska koalicja chętnych, niż był Andrzej Duda. Co mogło być powodem, dla którego w poniedziałek zabrakło go w Waszyngtonie. Otoczenie prezydenta bagatelizowało rozmowy w Białym Domu i przekonywało, że Karol Nawrocki będzie miał o wiele lepszą platformę do zaprezentowania Trumpowi polskiego stanowiska podczas swojej wizyty w Stanach 3 września.
Jakie nie byłyby powody nieobecności Nawrockiego w Waszyngtonie, to nie wygląda ona dobrze dla prezydenta, którego głównym atutem w polityce zagranicznej miały być specjalne relacje z Trumpem. Pojawia się pytanie czy faktycznie są one tak znakomite jak przekonuje prezydent i jego otoczenie, a jeśli są, to czemu prezydent nie potrafi ich użyć do tego, by polski głos był słyszany na spotkaniu, które – nawet jeśli nie podjęto na nim żadnych wiążących decyzji – miało istotne symboliczne znaczenie.
Poszerzenie pola walki
Polityka zagraniczna tradycyjnie stanowiła obszar aktywności polskich prezydentów, bo choć zgodnie z konstytucją prowadzi ją rada ministrów, to jednocześnie to prezydent reprezentuje państwo na arenie międzynarodowej. Nawrocki w pierwszych dniach pokazał jednak, że zamierza wchodzić ze swoim działaniem także w obszary, które w przeszłości prezydenci – nawet najbardziej ekspansywnie rozumiejący swoją prezydencką rolę Lech Wałęsa – pozostawiali rządowi: w politykę gospodarczą.
Tego dotyczą trzy pierwsze projekty ustaw, jakie Nawrocki przedstawił korzystając z prezydenckiej inicjatywy ustawodawczej. Konstytucja nie ogranicza tu co prawda w żaden sposób prezydenta, tradycja zakładała jednak, że prezydencka inicjatywa ustawodawcza powinna skupiać się w tych tematach, które stanowią obszar działania prezydenta.
Prezydent tymczasem nie ma w polskim systemie żadnych narzędzi by budować CPK – w "historycznym" lub jakimkolwiek innym kształcie – kształtować polską politykę rolną czy podatkową. To kompetencje rządu odpowiedzialnego przed parlamentem. Bo to parlament ma demokratyczny mandat do decydowania o podatkach, to rząd ma narzędzia i wiedzę niezbędną do tego by merytorycznie decydować o kształcie CPK i innych wielkich inwestycji.
Nawrocki to wszystko oczywiście wie. W inicjatywach ustawodawczych prezydenta nie chodzi o to, by realnie wpłynąć na kształt CPK, nasz ustrój rolny czy podatki. Chodzi o to, by Sejm inicjatywy prezydenta odrzucił, a Nawrocki i jego obóz mogli za to atakować rządzącą koalicję. Inaczej mówiąc: inicjatywy ustawodawcze prezydenta służą wyłącznie podkręcaniu polaryzacji i kampanii wyborczej jego obozu politycznego.
Bardzo ekspansywną koncepcję swoich prerogatyw prezydent przedstawił też uzasadniając swoje weto do ustawy wiatrakowej. Samo weto nie dziwi – Nawrocki i jego środowisko od lat prowadzą irracjonalną walkę z wiatrakami, podążając za interesami lobby górniczego, a ostatnio za wskazaniami płynącymi z Waszyngtonu. Ciekawe było jednak to, co prezydent powiedział przy okazji. Stwierdził mianowicie, że wetując lub podpisując ustawy będzie kierował się wyłącznie opinią publiczną, a nie sejmową – tak jakby nie uznawał Sejmu za wyraz opinii publicznej, za instytucję mającą swój bardzo mocny demokratyczny mandat do zmieniania prawa. Wzywał też ministrów by ustawy przygotowywane w swoich resortach od początku konsultowali z Kancelarią Prezydenta, by zminimalizować ryzyko weta – czego nie domagał się nawet Wałęsa.
Znów, takie ustawienie się prezydenta wobec ustawodawczych inicjatyw sejmowej większości służy wyłącznie podkręcaniu polaryzacji i politycznego konfliktu. Państwo nic na tym nie zyskuje – z punktu widzenia dobra wspólnego lepiej byłoby jakby po zaprzysiężeniu Karol Nawrocki pojechał na wakacje.
Adiunkt i fighter
Wakacji jednak nie będzie co najmniej do następnych wyborów, do tego czasu czekać nas będzie ciągła walka. Niestety mamy źle konstruowaną – przynajmniej, jeśli chodzi o relacje między prezydentem, rządem i Sejmem – konstytucję, które umożliwia prezydentowi skutecznie paraliżowanie działań rządowej większości.
Do tej pory prezydenci nakładali tu sobie jednak pewne ograniczenia. Mimo sporu o ambasadorów i blokowania reform wymiaru sprawiedliwości, kohabitacja Dudy z rządem Tuska trzymała się pewnych rozsądnych granic konfliktu. Widać już jednak, że Nawrocki będzie zupełnie innym prezydentem niż Andrzej Duda. Uderza choćby różnica stylu sprawowania prezydentury.
Andrzej Duda jako prezydent od początku do końca kadencji zachowywał się jak młody pracownik naukowy po doktoracie, adiunkt, który z jednej strony nie bardzo mógł uwierzyć, że dostał etat na uczelni i ciągle paraliżowała go nieśmiałość wobec starszych kolegów, a z drugiej potrafił reagować bardzo gwałtownie, gdy ktoś odnosił się do niego w sposób uwłaczający szacunkowi, jaki – jak był przekonany - powinno budzić jego stanowisko i tytuł.
Nawrocki, choć też jest po doktoracie, nie ma w sobie nic z nieśmiałego, świeżo zatrudnionego adiunkta. Zachowuje się od początku jak fighter, jak ktoś, kto wchodząc do pokoju nie może się powstrzymać, by nie wykonać kilku dominacyjnych gestów, pokazujących wszystkim kto tu jest "samcem alfa". W polityce to niekoniecznie dobra cecha – zwłaszcza na stanowisku prezydenta, który zgodnie z polską tradycją powinien jednak potrafić czasem schować ego i wejść w rolę arbitra. Karol Nawrocki może mieć wiele zalet, ale rola arbitra wydaje się biegunowo odległa od jego politycznego temperamentu.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek
Jakub Majmurek to z wykształcenia filmoznawca i politolog. Działa jako krytyk filmowy, publicysta, redaktor książek, komentator polityczny i eseista. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna". Publikuje także w "Kinie", "Gazecie Wyborczej", portalu Filmweb. Redaktor i współautor wielu publikacji, ostatnio "Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej".