Były poseł PiS wyłudził z kasy Sejmu 138 tys. zł?
Wszczęto śledztwo w sprawie wyłudzenia od
Sejmu przez byłego posła PiS Tomasza Markowskiego 138 tys. zł na
koszty pobytu w stolicy, które pobierał, choć jednocześnie był
formalnie właścicielem mieszkania w Warszawie.
06.11.2007 | aktual.: 06.11.2007 16:15
O wszczęciu śledztwa przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie poinformował dawny poseł SLD i SdPl Bogdan Lewandowski z Torunia, który w połowie października, wkrótce po ujawnieniu całej sprawy przez media, zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu przestępstwa.
Informację o śledztwie potwierdziła rzeczniczka prokuratury Katarzyna Szeska.
"Jako obywatel, na którym spoczywa jedynie społeczny obowiązek zawiadamiania o przestępstwie lub podejrzeniu jego popełnienia, (...) oczekuję od organów ścigania natychmiastowej i zdecydowanej reakcji na rozkradanie naszego majątku narodowego przy pomocy dokumentów potwierdzających nieprawdę za aprobatą osób, które z racji zajmowanego urzędu na działania takie przymykają oczy" - pisał do prokuratury Lewandowski, który w ostatnich wyborach bez powodzenia kandydował do Sejmu z listy LiD w okręgu toruńskim. Teraz dostał on postanowienie prokuratury z 31 października o wszczęciu śledztwa.
Podstawą śledztwa, prowadzonego na razie "w sprawie", są artykuły Kodeksu karnego o poświadczeniu nieprawdy oraz oszustwie. Pierwszy stanowi, że "funkcjonariusz publiczny, który poświadcza nieprawdę co do okoliczności mającej znaczenie prawne, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej", podlega karze więzienia od 6 miesięcy do 8 lat. Taka sama grozi za "doprowadzenie innej osoby do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd".
Nie dziwię się, że postępowanie jest prowadzone. Kwota jest niemała, więc trzeba to wyjaśnić - mówił Markowski. Dodał, że - wiedząc o zawiadomieniu Lewandowskiego - sam zwrócił się do prokuratury, aby go przesłuchała.
We wrześniu lokalne media w Bydgoszczy ujawniły, że ówczesny lider PiS w Bydgoszczy i wiceszef klubu parlamentarnego PiS od sześciu lat pobiera z kasy Sejmu comiesięczny dodatek 2 tys. zł na pokrycie kosztów pobytu w Warszawie podczas prac w parlamencie. Jednocześnie poseł jest jednak formalnie właścicielem mieszkania w stolicy, a pod adresem stałego zameldowania w Bydgoszczy nie mieszka.
Wkrótce potem szef PiS, premier Jarosław Kaczyński zdecydował o skreśleniu Markowskiego z listy wyborczej do Sejmu. Ponieważ kampania prasowa przeciwko mnie zaczęła się nasilać, oddałem się do dyspozycji premiera i on zdecydował, że dla dobra PiS w tym momencie nie powinienem kandydować w wyborach - mówił wtedy Markowski.
Na konferencji prasowej Markowski powiedział, że warszawskie mieszkanie jest na niego zapisane od 1986 r. wyłącznie formalnie, gdyż faktycznie dysponuje nim dożywotnio jego ojciec. Zmiana właściciela pozwoliła jego rodzicom uniknąć utraty lokalu, gdyż ówczesne przepisy nie pozwalały na posiadanie więcej niż jednego mieszkania przez jedną rodzinę. Po zdobyciu mandatu w 2001 r. Markowski zameldował się w bydgoskim mieszkaniu sympatyczki PiS, ale nie zamieszkał tam na stałe, gdyż wymagało remontu. Jak twierdzi, chciał w ten sposób zaakcentować swe związki z Bydgoszczą, a zamieszkiwał w lokalach wynajętych od osób prywatnych.
Mówił, że dysponuje dwiema opiniami prawnymi potwierdzającymi, że nie dopuścił się nadużyć. Skądinąd wiem jednak, że jest i trzecia opinia, w kancelarii Sejmu - dla mnie nieprzychylna - dodał Markowski. Zapowiadał, że "jeśli ostatecznie okaże się, że dodatek na mieszkanie w Warszawie pobierał niesłusznie", zwróci pieniądze do kasy Sejmu.