"Byłem przy każdej trumnie w Smoleńsku"
- Przy całym moim doświadczeniu muszę powiedzieć, że doznałem wstrząsu, gdy po raz pierwszy zobaczyłem rozmiar tego, co się stało. Wbrew temu jednak, co się mówi, dużo ciał było zespolonych, chociaż oczywiście bardzo poranionych. Byłem przy zamykaniu każdej trumny - opowiada w wywiadzie dla "Polityki" ksiądz Henryk Błaszczak, duszpasterz służb ratownictwa medycznego, towarzyszący w Moskwie bliskim ofiar katastrofy pod Smoleńskiem.
09.11.2010 | aktual.: 09.11.2010 09:02
Ksiądz Henryk Błaszczak przyznaje, że po raz pierwszy zobaczył rozmiar tej katastrofy, gdy dzień po tragedii zjechał do dużej sali, gdzie zgromadzone były ciała ofiar. - Natychmiast, w takim spontanicznym odruchu kapłana odprawiłem pierwszą stację pogrzebu chrześcijańskiego, poświęciłem te ciała i poleciłem je Bogu zgodnie z rytuałem pogrzebu katolickiego. Jednak od momentu kiedy zobaczyłem te ciała towarzyszył mi lęk, że w procesie identyfikacji rodziny będą musiały skonfrontować się z tymi obrazami - opowiada ks. Błaszczak.
Duszpasterz powiedział, że poprosił, aby przygotować ciała tak, żeby rodzina nie miała problemów z identyfikacją, a jednocześnie nie musiała się konfrontować z tym bezmiarem obrażeń. - W wielu przypadkach było to możliwe, zwłaszcza kiedy były wyraźne znaki identyfikujące, jak narośle czy blizny po przebytych operacjach - mówił.
Przyznał także, że nie ma najmniejszych wątpliwości związanych z identyfikacją ciał. W jego ocenie dokonano ogromnego wysiłku dla zachowania najbardziej uczciwej metody identyfikacji. - Proces rozpoczynał się od momentu dostarczenia materiału zdjęciowego, genetycznego, do opisów, które powstały w momencie przesłuchania rodzin. To wszystko wprowadzone było do programu komputerowego, który zbierał w całość wszystkie te informacje - tłumaczy ks. Błaszczak.
Powiedział także, że nie znajduje sensu we wnioskach o ekshumację ciał. - Mam w pamięci obraz tych dwóch ciał, o których ekshumacji się mówi i nie mam tu żadnych wątpliwości - przyznał. - Czasem pytano mnie, czy widziałem rany postrzałowe, ślady po uduszeniu. Na miłość boską, ktoś kto stawia taką tezę, upowszechnia ją i zaraża nią bliskich ofiar, opinię publiczną, dokonuje niebywałej agresji, już nie tylko wobec rodzin, ale wobec społeczeństwo - powiedział.