Była wielka burza o zakazie hodowli zwierząt futerkowych. Oto, co po niej zostało
Media obiegła ostatnio informacja, że Polska może zakazać hodowli zwierząt futerkowych. Bardzo szybko okazało się jednak, że projekt ma zdecydowanie więcej przeciwników niż zwolenników. Jak dowiedziała się WP, na posiedzeniu sejmowych komisji w tej sprawie, pomysł "zrównano z ziemią". Dlaczego?
13.11.2017 | aktual.: 13.11.2017 16:02
Większość przedstawicieli branży i autorów ekspertyz na ten temat ocenia, że warunki życia tych zwierząt w Polsce są bardzo dobre. Zapewniają, że krążące w sieci drastyczne filmiki, pochodzą w większości z Chin, a polscy producenci chwaleni są na świecie za świetną jakość skór, wynikającą właśnie z "wzorowych warunków hodowli".
2,5 mld zł rocznie i ponad 60 tys. miejsc pracy
- Za wprowadzeniem zakazu hodowli zwierząt futerkowych lobbują pojedyncze osoby. Mam wrażenie, że uległy manipulacji pseudoekologów. Ich intencje są dla mnie niejasne, bo działają na szkodę polskiej gospodarki. Znakomita większość parlamentarzystów jest jednak przeciwna temu pomysłowi - zapewnia w rozmowie z WP dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej Jacek Podgórski. Jak dodaje, dobrym przykładem takiej sytuacji jest np. posłanka Nowoczesnej Ewa Lieder, która do niedawna zdecydowanie była w kontrze do branży futrzarskiej, a teraz stwierdziła, że po wizycie na fermie, w wielu miejscach zmieniła swój pogląd na tę sprawę".
Zobacz także: Wyrzucisz zwierzę? Znajdą cię
Podgórski ocenia, że gałąź gospodarki dotycząca hodowli zwierząt futerkowych jest dla Polski ogromnie ważna. - To 2,5 mld zł rocznie z eksportu, 600-700 mln zł rocznie w podatkach, 100 proc. towarów eksportowanych, 13,5 tysiąca osób zatrudnionych bezpośrednio na fermach, 50 tys. zatrudnionych w branżach ściśle kooperujących i 98 proc. polskiego kapitału - wymienia jednym tchem ekspert. Podkreśla również, że pod względem produkcji, Polska zajmuje w tej branży 3 miejsce na świecie, a pod względem jakości jest absolutnym liderem.
Sachajko: jesteśmy dobrej myśli
Przypomnijmy, że to posłowie Prawa i Sprawiedliwości złożyli niedawno w Sejmie projekt ustawy w sprawie m.in. wzmocnienia ochrony prawnej zwierząt, wprowadzenia obowiązku znakowania psów i właśnie zakazu hodowli zwierząt futerkowych. Czemu na ostatnim posiedzeniu Komisji Rolnictwa i Komisji Samorządu Terytorialnego, żaden z nich nie bronił pomysłu zlikwidowania tej gałęzi przemysłu?
- Być może po prostu to zlekceważyli i skupili się wyłącznie na przekonaniu prezesa Kaczyńskiego - mówi WP przewodniczący Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi Jarosław Sachajko (Kukiz'15). - My jesteśmy dobrej myśli, bo również przekazaliśmy mu ulotki i informacje związane z tą branżą. Liczymy więc, że dostrzeże, kto tak na prawdę stoi tu w obronie zwierząt - dodaje poseł.
"W Niemczech i Czechach zakazano, ale to tak, jakby w Polsce zakazać hodowli wielbłądów"
Poseł Sachajko twierdzi, że wyeliminowanie branży futrzarskiej z Polski spowodowałoby utratę tysięcy miejsc pracy i pogorszyło sytuację zwierząt. - Około 40 proc. naszych produktów trafia do Finlandii. Doceniają tam jakość naszych wyrobów i mają świadomość, że jeżeli przestaniemy się tym zajmować, będą one o wiele gorsze. Branżę przejęłyby fermy na wschodzie (Rosja, Ukraina, Białoruś - red.), które przechowują zwierzęta w znacznie gorszych warunkach - mówi przewodniczący Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
Mimo to, w ostatnim czasie wiele państw zdecydowało się przecież na całkowity zakaz hodowli zwierząt futerkowych. Dlaczego takiego kroku wciąż nie chcą podjąć władze w Polsce? Zdaniem naszych rozmówców, produkcji skór zabroniły głównie te kraje, gdzie biznes futrzarski i tak jest marginalny.
- Zakaz wprowadzono w Niemczech i w Czechach, ale w tych krajach łącznie hodowano tyle zwierząt, ile na jednej średniej wielkości fermie w Polsce - a mamy ich prawie 1200. To tak, jakby w Polsce zakazać hodowli wielbłądów. Wielka Brytania nie hoduje zwierząt futerkowych, ale zarabia krocie na handlu skórami. Chorwacja postawiła wyłącznie na turystykę, Bośnia i Hercegowina nigdy tych hodowli nie miała. Podobnie zresztą jak Szwajcaria i Austria. Większość krajów dynamicznie rozwija u siebie hodowle zwierząt futerkowych. Spójrzmy na Danię, Finlandię czy choćby Grecję, Hiszpanię i Portugalię, które zwracają inwestorom, chcącym budować fermy, 50 proc. kosztów inwestycji. Są też Rosja, Ukraina czy Białoruś - czyli państwa, które niezwłocznie zapełniłyby lukę na rynku po naszym kraju - zapewniają.