Polska"Był sobie Gdańsk" według Donalda Tuska

"Był sobie Gdańsk" według Donalda Tuska

"Dziennik Bałtycki" publikuje rozmowę z Donaldem Tuskiem, inicjatorem serii wydawniczej „Był sobie Gdańsk”, z okazji premiery podsumowującego tomu w gdańskim centrum Manhattan.

"Był sobie Gdańsk" według Donalda Tuska
Źródło zdjęć: © Dziennik Bałtycki

27.12.2006 | aktual.: 27.12.2006 08:35

Tadeusz Skutnik: W drugiej części albumu „Był sobie Gdańsk” określił pan wstępnie ten pomysł jako „podróż sentymentalną” w czas przeszły. Naprawdę sentymentalna i naprawdę w przeszłość, a nie przyszłość?

Donald Tusk: W ogóle nie mieliśmy zielonego pojęcia, kiedy robiliśmy pierwszy tom, nie wiedzieliśmy, że będzie pierwszy, czyli jakieś następne. Zadysponowaliśmy wstępny nakład 2 tys., a i tak przestraszeni, że szarżujemy. Bo była to taka nostalgiczna przygoda więcej dla nas, a mniej dla czytelników. Nie wiedzieliśmy, czy oni w ogóle się znajdą. Drżeliśmy.

Znaleźli się.

- To przekroczyło wszelkie nasze wyobrażenia i nie miało już wiele wspólnego z książką czy albumem, stało się zjawisko, nawet niepowtarzalne. Jak wiadomo, w wielu miastach usiłowano podobne książki wydawać i nic z tego nie wychodziło. Brakowało szalonego rezonansu.

Jakiś okaz szaleństwa?

- Często w takich razach przypominam sobie następującą scenę. Ulicą Długą idzie pani z grupą harcerzy. Zauważa mnie i przybiega: jakże się cieszę, że spotykam tutaj pana. A co wy tam, jakaś wycieczka, bo widzę, że mają wiele albumów. Nie; mamy doroczny rajd harcerski śladami polskości Gdańska i pierwszy tak ciekawy. W odniesieniu do burzy, jaką wywołały te albumy w odniesieniu do przeszłości Gdańska: Gdańsk jaki, bardziej polski, bardziej niemiecki, przed wojną czy jeszcze inny – to zdarzenie pokazywało właśnie, że najlepiej, najmądrzej zareagowali właśnie zwykli ludzie. Traktowali album właśnie jako też swoją nostalgiczną podróż. Również okazało się to podróżą w przyszłość: zaowocowało kolejnymi tomami, fundacją itd. Rzeczywiście, z tego tomu zrobiło się pięć tomów serii głównej plus podrzędne „Wrzesz”, „Oliwa” i inne, plus tom „Gdańsk 1945”, nadal poszukiwany, choć nakład był niemały. Okazało się to naszym gigantycznym osiągnięciem edytorskim, około 100 tysięcy książek sprzedanych w jednym mieście! A nie
są to kryminałki, przy całym szacunku, nie jest to popularna literatura.

Album rozwijał się przez pączkowanie.

- Pojawił się też kwartalnik „Był sobie Gdańsk”, który przekształciliśmy w miesięcznik „Trzydzieści Dni”, był taki worek multimedialny czyli płyta z programem komputerowym, filmy dokumentalne i to chyba najważniejsze, oprócz promocji, nagród, które otrzymaliśmy...

W tym dziennikarskiej Nagrody Artusa, wspólnej: „Dziennika Bałtyckiego”, Radia Plus i Telewizji Gdańsk, chyba pierwszej.

- Zdaje się równoległej z nagrodą bibliotekarzy gdańskich. Obie wspominamy czule. To wszystko naprawdę wiele zmieniło w głowach ludzi, a jeśli nie zmieniło, przynajmniej potwierdziło to, co dobre. Pokazało, że na własną historię można patrzeć z dobrą emocją. Otrzymałem setki listów pomocnych nam w tym, co zaczęliśmy.

Czyli nieszukania w historii tego, co dzieli.

- Albo różni. Owszem, znaleźliśmy w historii Gdańska hałdę rzeczy, które różnią... A my na odwrót. Szukaliśmy „miejsc wspólnych”. I to było nadzwyczajne. Gdańszczanie, prawie bez wyjątku nowi, po czterdziestym piątym, wileńscy, warszawscy, kieleccy, entuzjastycznie zaakceptowali historię, która nie pasowała do ich dotychczasowych wyobrażeń. Takie było nasze największe osiągnięcie. Może poza jednym kontrowersyjnym politykiem, wszyscy to zaakceptowali.

Od dłuższego czasu obserwuję wąż, który czeka na was, na wasze podpisy na jubileuszowym albumie „Był sobie Gdańsk”. Serce rośnie. Ale tak siebie pytam: dla albumu, czy dla Tuska ten wąż stoi?

- Dla albumu. Zdecydowanie.

Jest pan zdecydowanie skromny.

- Nie, nie, proszę popatrzeć. Oni mają album pod pachą. On kosztuje. Gdyby przyszli tylko dla mnie, zabraliby ze sobą kartki dla autografów. Z ludźmi w Gdańsku dziesiątki razy spotykam się jako polityk, ale tu są inni ludzie, niezainteresowani polityką. Oczywiście, jeśli polityczna rozpoznawalność nazwiska jest elementem promocji, to ok. Ale na pewno nie jest kluczem. [za stołem, już przy podpisywaniu albumu]

A jednak robi pan za gwiazdę. Nie wiem tylko, czy wigilijną.

- Może raczej za turonia.

Tadeusz Skutnik

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)