Był kłopot techniczny z odczytem czarnej skrzynki
Polscy analitycy mieli drobny problem techniczny z odczytem zapisu czarnej skrzynki rejestrującej głos w kokpicie Tu-154, który rozbił się pod Smoleńskiem - powiedział szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji Jerzy Miller, który przywiózł z Moskwy nową kopię nagrania.
10.06.2010 | aktual.: 10.06.2010 15:53
Miller, będący szefem polskiej komisji ds. badania wypadków lotniczych lotnictwa państwowego, i szef prokuratury wojskowej płk Krzysztof Parulski przebywali w środę i czwartek z wizytą roboczą w Moskwie. Spotkali się tam z szefową rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) Tatianą Anodiną i przedstawicielami rosyjskiej prokuratury.
Wbrew prasowym spekulacjom Miller nie przywiózł nowych materiałów. - Raczej rozmowa dotyczyła techniki pozyskiwania tych materiałów - uściślił. Nie chciał mówić, kiedy kolejny raz wybiera się do Moskwy.
- Odbyłem z naczelnym prokuratorem wojskowym rutynową wizytę, bo - jak państwo wiedzą - przywiązujemy dużą wagę do tego naszego badania - a pan prokurator - do śledztwa. W trakcie naszej wizyty spotkaliśmy się w MAK z Tatianą Anodiną. Podzieliliśmy się pewnym kłopotem w odczycie jednej z taśm, które przywieźliśmy. W związku z tym dostaliśmy prawo kolejnego skopiowania, żebyśmy nie mieli tego kłopotu w przyszłości. Wracamy w jeszcze lepszych nastrojach co do dalszego pozyskiwania dokumentów - ocenił Miller.
Jak wyjaśnił, czarna skrzynka rejestrująca dźwięk w rozbitym 10 kwietnia pod Smoleńskiem Tu-154M to bardzo stara technologia - magnetofon szpulowy. - A w związku z tym przy tzw. rewersie, czyli gdy szpula dochodzi do końca i cofa, mieliśmy kłopot z odczytaniem tej końcóweczki, więc jeszcze raz otwieraliśmy sejf, jeszcze raz kopiowaliśmy, żeby tę końcóweczkę jeszcze raz dokładnie sobie przekopiować. W czasie tego rewersu doszło do zmiany prędkości zapisu. To jest mechanizm, który ma swoje wady - mówił.
Jak zaznaczył, nie chodzi o ostatnie sekundy lotu, lecz o ten moment, gdy pracująca w czarnej skrzynce bez przerwy w obie strony taśma kończy się na szpuli i cofa - nastąpiło to mniej więcej w połowie liczącego około 30 minut zapisu. - Ponieważ przywiązujemy do tego bardzo dużą wagę, nie mogliśmy sobie pozwolić na jakiekolwiek wątpliwości - dodał.
Podkreślił zarazem, że wykryta usterka nie wpływa na dokonaną dotąd transkrypcję rozmów zarejestrowanych w kokpicie samolotu. - Wczoraj ponownie przesłuchaliśmy oryginał i ponownie stwierdziliśmy, że jest dokładnie tak samo jak w transkrypcji - ocenił Miller.
Wyjaśnił, że na usterkę natrafiono w trakcie "odszumiania" nagrania. - Ze względu na to, że ta kopia ma charakter dowodu rzeczowego, musieliśmy zadbać, żeby wszystkie elementy były bez zarzutu - podkreślił.
"Analiza parametrów lotu potrwa kilka miesięcy"
Pytany, kiedy może się zakończyć odczytywanie rejestratorów parametrów lotu zapisujących wskazania przyrządów, pozycje sterów itp., Miller ocenił, że potrzeba na to kilka tygodni. - Analiza i wnioski to są miesiące - dodał. Wskazał, że dopiero po 10 dniach analiz rejestratora głosu udało się wykryć tę drobną usterkę z rewersem.
- Samo szukanie tego typu drobiazgów to są długie dni. To naprawdę nie jest łatwa praca - a pracują bardzo dobre laboratoria. Dołożymy wszelkich starań, żeby to doprowadziło jak najszybciej do uzyskania efektu zrozumiałego dla członków komisji. Ale to musi jeszcze potrwać - dodał Miller.
Dziennikarze pytali Millera, czy dowiedział się w MAK, na jakiej podstawie ekspertom rosyjskim udało się zidentyfikować na nagraniu głos dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ Mariusza Kazany - skoro polscy eksperci nie byli w stanie tego potwierdzić.
- Dokument z transkrypcją jest z 2 maja - co nie oznacza, że MAK przestał analizować ten zapis. Z tego, co wiem, przeszli od etapu rozmów z ludźmi, którzy znali głosy pasażerów, do analiz czysto technicznych - czyli porównanie spektrum głosu. Teraz identyfikację będą prowadzili z użyciem komputerów - wyjaśnił i przyznał, że celem tego typu badań jest przypisanie odpowiednim osobom głosów uznawanych dotąd za anonimowe.
"Sześć tomów akt trafi do Polski"
Rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa powiedział, że przekazanie polskiej prokuraturze sześciu tomów akt dotyczących śledztwa smoleńskiego, czyli ponad 1000 kart dokumentów, powinno nastąpić w "najbliższych dniach" - tak ustalono w Moskwie. Dokumenty te zostaną przekazane pocztą dyplomatyczną. Nie mogło się to odbyć wcześniej z formalnego powodu braku podpisu osoby, która była przez pewien czas nieobecna.
Już w końcu maja Prokuratura Generalna informowała, iż "przedmiotowe materiały obejmują m.in. protokoły przesłuchania świadków, protokoły oględzin przedmiotów zabezpieczonych na miejscu katastrofy i protokoły z identyfikacji ciał ofiar katastrofy". - Oczekujemy, że zostaną wysłane jeszcze w tym tygodniu - powiedział rzecznik PG Mateusz Martyniuk.
Podczas wizyty w Moskwie szef NPW rozmawiał też na temat rozpatrzenia i realizacji pozostałych polskich wniosków o pomoc prawną. Do tej pory strona polska wystosowała pięć takich wniosków. Rzepa powiedział, że ostatni z tych wniosków został formalnie wysłany w środę i jeszcze nie dotarł do rosyjskiej prokuratury. Parulski informował, że w przygotowanym piątym wniosku o pomoc prawną polska prokuratura prosi o "czasowe wydanie czarnych skrzynek jako niezbędnych dowodów w postępowaniu karnym".