PolskaByć jak John Kennedy - rozmowa z Tomaszem Lisem

Być jak John Kennedy - rozmowa z Tomaszem Lisem

Tomasz Lis, urodzony w Zielonej Górze, 38 -letni dziennikarz, autor siedmiu książek w tym tegorocznych bestsselerów "Co z tą Polską?" i autobiografii "Nie tylko Fakty". Był korespondentem TVP w USA i twórcą sukcesu "Faktów" TVN. W tym roku w Newsweeku opublikowano bez jego wiedzy sondaż prezydencki, który daje mu poważne szanse. Został zwolniony z TVN, po tym jak nie chciał publikować oświadczenia, że nie wystartuje w wyborach. Jego pasjami są triathlon, polityka i muzyka poważna. Ma żonę Kingę Rusin (dziennikarkę) i dwie córki Polę i Igę.

03.01.2005 | aktual.: 03.01.2005 08:30

2 godziny 58 minut. Co w tym czasie można zrobić?
- W tym czasie można odbyć dość wyczerpujący trening sportowy składający się z biegu, pływania i jazdy na rowerze, fachowo nazywany triathlonem.
W dziennikarstwie jak w triathlonie też jest Pan już długodystansowcem i lubi Pan bić rekordy. Były sukcesy w TVP, w TVN, teraz Polsat... Gdzie jest meta?
- Proszę zadać mi to pytanie, jak będę na emeryturze. Dopóki się biegnie, to nie wiadomo, gdzie się dobiegnie. Nawet przy wyznaczeniu celu w biegach długodystansowych nie wiadomo, co może wydarzyć się po drodze. A jeżeli chodzi o krótki dystans, to mam teraz nowe wyzwanie w Polsacie i mam zamiar mu sprostać.
A czy przypadkiem meta nie jest usytuowana w grudniu 2005 roku? Co Pan wtedy będzie robił? Intensywnie pracował na największy życiowy sukces?
- Tak naprawdę, nie wiem, co będę robił za dwa, trzy miesiące, a Pan mnie pyta, co będę robił za rok! Podejrzewam, że będzie to zadanie, któremu poświęcam się od września 2004.
Właśnie we wrześniu, w programie "Co z tą Polską?", Leszek Miller powiedział, że będzie Pan prezydentem. Zaskoczył Pana?
- Nie, bo zdążyłem się przyzwyczaić do pytań o prezydenturę. Zaskoczony byłem, kiedy dowiedziałem się o wynikach sondażu "Newsweeka". Nikt nie pytał mnie, czy chciałbym wziąć udział w tym badaniu, a do tego taki wynik. Wtedy, przyznaję, byłem zaskoczony.
Pana książkę "Co z tą Polską?" przeczytało 100 tysięcy Polaków. Czy po kilku miesiącach z programem pod tym samym tytułem Pana poglądy się zmieniają? - Co będzie z tą Polską w roku 2005?
- Nie lubię pisać scenariuszy o przyszłości, życie pisze je lepiej i ciekawiej ode mnie. Odpowiedzi o przyszłość Polski, przynajmniej tę polityczną, należy szukać w rozwiązaniach ważniejszych wydarzeń. Zobaczymy, jakie wnioski przedstawi nam komisja śledcza ds. Orlenu, jakie będą wyniki wyborów i jaki będzie polityczny los prezydenta Kwaśniewskiego i jego otoczenia.
Co Pana w tej współczesnej Polsce niepokoi? Klęska klasy politycznej? Korupcja? Głupota? Lepper? Bezrobocie?
- Niepokojące są na pewno wszystkie zjawiska, które Pan wymienił, ale najbardziej niepokoi mnie apatia społeczna i obojętność na los kraju i innych ludzi. Kiedy obojętni stają się nam nawet najbliżsi, sąsiedzi i społeczność lokalna, niedobrze to świadczy o nas samych i o kondycji całego społeczeństwa i polskiej demokracji. Ale z drugiej strony spotykam się z ludźmi, nie tylko młodymi, którzy są bardzo aktywni zawodowo i społecznie, mimo niepowodzeń nie zrażają się, zdobywają nowe doświadczenia, są ciekawi świata i ludzi. To właśnie młode pokolenie, wchodzące właśnie do dorosłego życia stanowi ogromny potencjał niosący pozytywną i konstruktywną energię.
"Pracując w telewizji, traci się sporą porcję wolności" - napisał Pan w "ABC dziennikarstwa". I dodał, że taką stratę trzeba sobie zrekompensować finansowo. Jest Pan w zarządzie telewizji, odpowiada za wiadomości, prowadzi własny program. Sporo Panu zostało tej wolności?
- Żona mówi, że nie. Ale myślę, że jeszcze odrobinę mi zostało. Tak naprawdę to kwestia priorytetów i umiejętności organizowania czasu pracy. Oczywiście zdarza się, że czasu zaczyna mi brakować, o co przy kilkunastogodzinnym dniu pracy nietrudno. Ale zawsze staram się oszczędzić chwilę dla rodziny i zaległości z tygodnia nadrobić w weekendy. Spędzam je zawsze z żoną i dziećmi, to żelazna zasada, której raczej nie łamię.
Niektórzy twierdzą, że w autorskim programie trudno Panu zachować obiektywizm dziennikarski. Że widać jak Pan dryfuje na prawo, jak szanuje Pan Wałęsę, a atakuje Kwaśniewskiego. Zgadza się Pan z poglądem, że to już coś więcej niż dziennikarstwo?
- Nie zgadzam się. Trudno, żebym atakował opozycję. To SLD i Aleksander Kwaśniewski dzierżą ster władzy w Polsce i oni są odpowiedzialni za to, co się dzieje w kraju. A co do prezydenta Wałęsy, to rzeczywiście bardzo go szanuję, bo uważam, że ma niepodważalne zasługi dla tworzenia demokracji w Polsce.
Jest Pan gwiazdą polskich mediów, Pana książki odniosły sukcesy czytelnicze. Właściwie, mimo tej historii z TVN-em, nadal wszystko się Panu udaje.
- Czy jestem szczęściarzem? Pewnie tak, mam wspaniałe córki i żonę, którą kocham. Zawodowo też powodzi mi się dobrze. Ale nic nie dostałem za darmo, nikt nie sprezentował mi dobrej pracy lub domu. Na wszystko ciężko i systematycznie pracowałem. Kilka razy dostałem po głowie, ale się nie zrażałem. Wierzę w zasadę, że co cię nie zniszczy, to wzmocni, więc starałem się nie poddawać chwilowym trudnościom, natomiast pracować nad swoimi słabościami i wyciągać wnioski z porażek.
Wiem, że Pana przyjacielem jest o. Maciej Zięba, ale czy wokół Pana jest wielu ludzi, na których może Pan liczyć? Czy ma Pan bardziej współpracowników i podwładnych niż przyjaciół? Do człowieka z sukcesem nie chce nam się dorównywać, ale jego porażki chętnie odnotowujemy.
- Mam przyjaciół i sądzę, że mogę na nich liczyć. Kiedy zostałem zwolniony z TVN, wspierali mnie. W Polsce człowiek sukcesu kojarzy się nam z aferzystą, a co najmniej z osobą, która nie do końca jest uczciwa. Rzadko kiedy ktoś powie o kimś innym, że majątek zdobył ciężką pracą. A ludzi uczciwie i ciężko pracujących jest wielu i taki stereotyp jest dla nich krzywdzący. Mam nadzieję, że wrogów nie mam, ale na pewno nie wszyscy mnie lubią. Kiedy pracuje się z wieloma osobami, nie ma możliwości, aby z każdym mieć świetne relacje, ale staram się ze wszystkimi współpracownikami utrzymywać dobre stosunki.
Gdyby dziś miał Pan zaczynać karierę np. w polsatowskim programie "Idol", to kto zasiadałby w jury? Jakie są Pana autorytety polityczne, dziennikarskie, moralne?
- Autorytetów dziennikarskich mam kilka - są to anchorzy, czyli prowadzący i wydający newsy w USA. To chociażby ustępujący już Dan Rather z CBS i Tom Brokow z NBC, legendy telewizji informacyjnej. Nie będę ukrywał, że spośród polityków bardzo imponował mi John Kennedy. W Polsce ogromnym szacunkiem darzę Nowaka-Jeziorańskiego.
Jest taki polsatowski serial "Świat według Kiepskich". Co Pan w Polakach widzi dobrego, a co kiepskiego, co warto by było zmienić? - Mamy obecnie okres świąteczno-noworoczny, odnosimy się do siebie serdeczniej niż zwykle, jesteśmy bardziej otwarci, nasze myśli kierują się częściej ku ludziom potrzebującym. Życzyłbym wszystkim, i sobie także, abyśmy tę atmosferę i sposób postępowania potrafili rozciągnąć na cały rok.
Jest Pan błyskotliwy w rozmowach z politykami, ale zwykły człowiek w Pana programie nie za wiele ma do powiedzenia. Czy przyjmuje Pan taką i inną krytykę?
- Przyjmuję każdą, o ile jest merytoryczna i opiera się na faktach a nie emocjach. W programie "Co z tą Polską?" poruszamy wiele tematów i nie ma co udawać, że w niektórych kwestiach eksperci mają więcej do powiedzenia niż publiczność. Jednak w każdym programie pytam o głos publiczności. Nie było takiego, kiedy została zupełnie zapomniana, zawsze się do niej odwołuję.
Czuje Pan odpowiedzialność za to, że Pana osobistymi opiniami kierują się miliony ludzi? Czy taka presja sprawia, że czasem drżą Panu nogi przed wejściem na antenę?
- Nie sądzę, abym był aż tak wpływową osobą, aby miliony Polaków sugerowały się moim zdaniem. Dlatego przed wejściem na antenę nie drżą mi ręce ani nogi.
Jest Pan specem od informacji - jakie dobre wiadomości w 2005 roku chciałby podać Polakom Tomasz Lis? Proszę o przykład - ja zaproponuję przyjazd papieża, Nobel dla Ryszarda Kapuścińskiego i obniżenie podatków.
- Każde z tych wydarzeń byłoby dobrze przyjęte przez polską opinię publiczną. Cieszyłbym się, gdybyśmy mogli pod koniec roku 2005 poinformować w "Wydarzeniach", że Polakom żyje się choć odrobinę lepiej, że bezrobocie spadło, że nowo wybrani politycy cieszą się większym zaufaniem niż ich poprzednicy. Nie oczekuję spektakularnych zmian, ale chciałbym, abyśmy zaczęli posuwać się w dobrym kierunku, abyśmy spojrzeli na siebie z większą dozą optymizmu.

Jacek Antczak

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)