Bush na Czarnym Lądzie
Wizyta w Afryce: "pięć krajów w pięć dni" dobiegła końca. Specjaliści od PR amerykańskiego prezydenta na pewno zacierają ręce, nic nie zapewnia takiego rozgłosu, jak spektakularne powitania i pożegnania z obcymi VIP–ami (im bardziej egzotycznymi, tym lepiej).
Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że polityka Busha i jego administracji polega na reagowaniu na wydarzenia, nie zaś na proponowaniu własnych rozwiązań. W tym świetle racje afrykańskiej wizyty wydają się mieć uzasadnienie. W Afryce słyszy się głosy ostrej krytyki wobec polityki anty-irackiej prowadzonej przez USA. Być może wizyta Busha troszkę je uciszy. Przy okazji może poprawi wizerunek medialny prezydenta w Europie (Bush – altruista) i we własnym kraju (sympatia Afroamerykanów).
Nie wydaje się, żeby Bush pochylił się na moment nad losem biednej Afryki. Prezydentowi rozwiniętego społeczeństwa informacyjnego raczej nie zależy na współpracy ze społeczeństwami ledwie agrarnymi, gdzie podstawowym problemem nie jest jakość życia, ale przetrwanie, samo życie w ogóle. Natomiast żywe zainteresowanie Busha powinna budzić ropa. Aktualnie afrykańska ropa stanowi 15% amerykańskiego importu. W ciągu najbliższych 10 lat planuje się zwiększenie tego udziału do 25%. Całkiem przy okazji, Bushowi powinno leżeć na sercu zorganizowanie ochrony dla "amerykańskich" zasobów ropy w Afryce. Zatem może dlatego tyle uwagi poświęca amerykańskim bazach wojskowym mającym zapewnić Afryce bezpieczeństwo od terroryzmu i Al-Kaidy.
Wybór miejsc odwiedzin powinien skłaniać do zastanowienia. Czy kryterium mogło być położenie geopolityczne (Senegal, RPA), zasoby (Nigeria), czy może jeszcze inna kwestia? - niezbadane są zamiary amerykańskiego prezydenta.
"Bush – a man who can’t think properly" – powiedział Nelson Mandela. Jakkolwiek myśli, z całą pewnością, w myśleniu dużo uwagi poświęca sobie.