Bush - czarny symbol zła?
Wielu niemieckich pacyfistów nie ma wątpliwości, kto z uczestników irackiego kryzysu przejdzie do historii jako "czarny charakter" i "symbol zła". „Zwycięzcą” w tej kategorii będzie – ich zdaniem – prezydent USA George W. Bush.
"Jaka szkoda, że nie wolno nam porównywać Busha z Hitlerem" - głosi napis na jednym z transparentów przymocowanych do metalowych barierek broniących dostępu do ambasady USA w Berlinie. "Bush - ty morderco", "Kto jest terrorystą? Bush!" - to inne wersje plakatów wyrażających dezaprobatę dla amerykańskiego prezydenta.
Pomysłowość przeciwników wojny, którzy usadowili się w pobliżu ambasady USA na eleganckim bulwarze Unter den Linden, nie zna granic. Amerykańska flaga, w której białe gwiazdki symbolizujące stany zastąpiono trupimi czaszkami, fikcyjny list gończy za "ściganym za morderstwa" Bushem czy też klepsydra anonsująca śmierć "USA jako wzoru demokracji" to tylko niektóre przykłady tej twórczości. Hasło z lat 60. - "kochajcie się zamiast walczyć", fragmenty wierszy Bertolda Brechta oraz dziecięce rysunki sąsiadują z wulgarnymi napisami w rodzaju "Fuck Bush".
Na wysadzanym lipami środkowym pasie szerokiej alei, ulubionym miejscu spacerów berlińczyków i turystów, wyrosło miasteczko przeciwników wojny. Spotkać tu można antyglobalistów, postkomunistów z PDS, działaczy Greenpeace oraz uczniów berlińskich szkół, którzy od wybuchu wojny demonstrują przeciwko amerykańskiej interwencji. Niektórzy wpadają na kilka godzin, inni spędzają tutaj wiele dni i nocy, ogrzewając się przy ognisku lub nocując w pobliskim namiocie. Panuje atmosfera happeningu, udzielająca się także przypadkowym przechodniom.
Przejeżdżający kierowcy dodają demonstrantom otuchy klaksonami. Spragnieni najnowszych wiadomości z Iraku wystają przed telewizorem kwitując gwizdami i niewybrednymi komentarzami wystąpienia amerykańskich wojskowych. Teren przed telewizorem zamienia się w forum dyskusyjne. "Wstydzę się tego, że mój rząd bierze udział w interwencji. Wszyscy ludzie wierzący powinni być przeciwko wojnie" - wyjaśnia niemieckim kolegom polski turysta.
W centrum obozowiska Greenpeace'u stoi wysoki na trzy metry symbol pacyfizmu - tzw. pacyfka. Co godzina zapalana jest lampka za ofiary wojny. Co pół godziny jeden z uczestników demonstracji bije w dzwon pokoju. "Może dźwięk dzwonu obudzi sumienia pracowników ambasady USA" - zastanawia się weteran antywojennych protestów, 77-letni Fritz Mamitza. Emerytowany inżynier przyjechał do Berlina aż z Travemuende nad Morzem Bałtyckim. "Wojna nie jest rozwiązaniem" - podkreśla Mamitza. "Tłustej plamy nie wywabia się przecież tłuszczem, a plamy po winie winem, dlaczego więc Amerykanie usiłują zlikwidować krwawy reżim za pomocą krwi?" - pyta.
"Muszą istnieć inne niż wojna metody pozbycia się Saddama Husajna" - wtóruje mu Gisela Rego z Dortmundu. 56-letnia specjalistka od marketingu nie potrafi jednak, podobnie jak Mamitza, odpowiedzieć na pytanie, co należałoby uczynić, aby pozbawić Saddama władzy. "Nie znam się na polityce. Wiem jednak, że ta wojna jest niesprawiedliwa" - powtarza. (reb)