Bunt kanarów
To nie prima aprilis. 1 kwietnia w
jeleniogórskich autobusach może nie być kontrolerów biletów.
Pracownicy firmy, która łapała gapowiczów złożyli wypowiedzenia.
Zbuntowali się, bo pracodawca zalega im z wynagrodzeniem -
powiadamia "Słowo Polskie - Gazeta Wrocławska".
Awantury z pasażerami są normą. Zdarzają się pobicia. Gdy do tego doszło obcinanie i tak już niskich pensji, miarka się przebrała. W lepszych miesiącach sprawni kontrolerzy wyciągali 500-600 zł. Gdy zaczęto obcinać im płace, dostawali po kilkanaście złotych za miesiąc pracy.
Pracowałam od świtu do nocy i dostawałam grosze. W dodatku zawsze z opóźnieniem - mówi Bożena H. (ze względu na bezpieczeństwo kontrolerzy poprosili o niepublikowanie ich nazwisk). Pani Bożena wylicza, że pracodawca jest jej winny ponad 800 zł zaległych prowizji za wypisane mandaty. Nie dostała też pensji za luty. Inni pracownicy są w podobnej sytuacji. W proteście, wszyscy złożyli wypowiedzenia.
Pracodawca to katowicka spółka Kolejowe Przedsiębiorstwo Związkowe. Jej ludzie sprawdzają bilety w kilku miastach. Jeżdżą autobusami w Bielawie, Świdnicy, Jaworzynie i Katowicach. Pracują też w pociągach regionalnych na terenie kilku województw. Prokurent przedsiębiorstwa Lucjan Wyciślik zapewnia, że firma wywiąże się z umowy. Twierdzi, że nic nie wie o żądaniach płacowych odchodzących pracowników.
Tu nie chodzi tylko o pieniądze, ale również o traktowanie nas - mówi Małgorzata P., szefowa jeleniogórskiego oddziału firmy. Ona też pracuje tylko do końca marca. W umowach o zatrudnieniu kontrolerów jest mowa o miesięcznym limicie 65 mandatów i obowiązku przeprowadzenia kontroli w co najmniej 300 autobusach. Każdemu, kto nie wypełnił tych warunków, obniżano podstawę wynagrodzenia. Kontrolerom przysługiwało 40% wartości każdego zapłaconego mandatu. Z naliczaniem prowizji były jednak problemy. (PAP)