Buldogi po polsku
Przed laty furorę na polskich ekranach robiła komedia „Pechowiec”. W roli tytułowej występował francuski komik Pierre Richard, a partnerował mu Gerard Depardieu. Pechowiec, jak to pechowiec – szczęścia nie miał. Kiedy siadał na krześle, z tuzina wybierał jedyne uszkodzone. Kiedy trafiał do aresztu, policjanci właśnie jego tłukli dla zabawy. Kiedy wstępował na pomost, pomost się urywał. I tak dalej. Józef Oleksy lubi się przedstawiać jako ofiara prowokacji. Ale mi przypomina raczej Pierre’a Richarda. Co chwila wpada w jakieś tarapaty, chociaż – wydawało by się – są w SLD ludzie mniej od niego sprawni intelektualnie oraz zdecydowanie bardziej niesympatyczni i ponurzy.
26.03.2007 | aktual.: 26.03.2007 13:55
To jednak na niego spadają rozmaite nieszczęścia. A to go filmują na klęczkach w Częstochowie, a to robi za „Olina”, a to uznają go za agenta właśnie wtedy jak staje na czele SLD. No i teraz już podnosił się po tych wszystkich ciosach, już aspirował do partyjnych stanowisk i nagle łup! Granat wrzucony przez niego do postkomunistycznego szamba co prawda obryzgał wielu, ale ranił tylko rzucającego. Choć może nie jest ostatnią ofiarą… Sprawa Oleksego pokazuje bardzo dobitnie ciekawe zjawisko, które Jana Maria Rokita określił kiedyś bardzo trafnie mianem „polonizacji lewicy”. Otóż – jak pamiętamy – postkomuniści latami górowali nad ugrupowaniami postsolidarnościowymi solidarnością właśnie. Zwartością, jednomyślnością, zgodą, dyscypliną. Lewica była betonowym, ale monolitem. Zaś w partiach dawnej opozycji aż się gotowało od sporów, wrzasków, awantur i warcholstwa.
Rokita nie bez racji uważał, że ten SLD-owski centralizm i sztama to efekt moskiewskiej proweniencji postkomunistycznego ugrupowania. Partie komunistyczne na całym świecie wzorowały się na swej radzieckiej mateczce, a ta nie uznawała wewnętrznego pluralizmu, frakcji i tym podobnych zachodnich pierdół. W efekcie politycy o rodowodzie PRL-owkim charakteryzowali się posłuszeństwem, szacunkiem dla hierarchii i przełożonych oraz głębokim umiłowaniem aktualnego przywódcy.
Tak było prawie przez całe lata 90. Z czasem jednak postkomuniści zaczęli się coraz bardziej „polonizować”, czy może – demokratyzować. Liderzy SLD podjęli ze sobą rywalizację, ale przede wszystkim – i to było prawdziwie przełomowe – te konflikty zaczęły wypływać na światło dzienne. Wcześniej mieliśmy jedynie do czynienia z – jak błyskotliwie określił to Kisiel – „walką buldogów pod dywanem”. Teraz te buldogi zaczęły się kąsać na dywanie, a co więcej – zaczęły się obszczekiwać, nierzadko wykorzystując do tego media. Najsilniejsza fala takich publicznych konfliktów miała miejsce pod koniec rządów Leszka Millera. SLD było wówczas rozdarte konfliktem między premierem, a prezydentem Kwaśniewskim. Na to nałożyły się ideowe spory i ambicje Marka Borowskiego, który – rzecz absolutnie nie do pomyślenia kilka lat wcześniej – dokonał rozłamu w SLD.
Wypowiedzi Oleksego zarejestrowane przez Gudzowatego pokazują, że „polonizacja” postkomunistów trwa w najlepsze. Ich liderzy po prostu się nienawidzą i prowadzą ze sobą morderczą walkę. Powrót Kwaśniewskiego do polityki nie musi zakończyć tych sporów. Bo i były prezydent – jak dowiedzieliśmy się od Józefa Oleksego – wcale nie uchodzi na lewicy za świętego.
* Igor Zalewski dla Wirtualnej Polski*