Brytyjska strategia walki z ptasią grypą zawiodła
Znaleziony w Szkocji martwy łabędź, u którego
stwierdzono ptasią grypę odmiany H5N1, nie pochodził z Wysp
Brytyjskich - potwierdził główny weterynarz Szkocji
Charles Milne. Tymczasem rządowa strategia walki z epidemią
ptasiej grypy znalazła się pod lupą.
11.04.2006 | aktual.: 11.04.2006 20:22
Testy DNA wykazały, że łabędź znaleziony przed kilkoma dniami w pobliżu szkockiej wsi Cellardyke w hrabstwie Fife należał do tego samego gatunku, co ptaki przylatujące co roku w liczbie ok. 7,5 tys. na Wyspy Brytyjskie z Islandii, Skandynawii i północnej Rosji.
Mimo że przypadek ptasiej grypy w W. Brytanii wygląda na odosobniony, traktowany jest jako "próba ogniowa" dla rządowych planów awaryjnych, przygotowanych na wypadek pandemii.
W ramach działań prewencyjnych przygotowano wykaz ponad 22 tysięcy farm drobiarskich. Nakazano zarejestrowanie się nawet tym, którzy hodowlę ptactwa traktują jako hobby, np. gołębiarzom. Opracowano różne scenariusze w zależności od zasięgu pandemii, ze zmobilizowaniem strażaków i emerytowanych kierowców ciężarówek włącznie, choć z góry wykluczono palenie ptactwa w razie zarządzenia przymusowego uboju.
Według londyńskiej popołudniówki "The Evening Standard" "jeden zdechły łabędź wykazał, iż rządowa strategia była spóźniona i niekompletna, a postawę rządu cechowało zadufanie". Rząd starał się przewidzieć wszystko, ale popełnił błąd, nie nakazując prewencyjnego trzymania ptactwa w zamknięciu, co zarządziły władze w innych krajach europejskich.
Zamiast tego rządowa strategia akcentowała "wczesne wykrywanie" wirusa wśród dzikiego ptactwa i na drugim etapie szybkie działanie w celu zapobieżenia rozprzestrzenianiu się epidemii.
Gazeta podkreśla, że strategia "wczesnego ostrzegania" zawiodła dlatego, że martwego łabędzia znaleziono dopiero osiem dni po otrzymaniu przez władze pierwszej informacji o nim i co najmniej trzy tygodnie po zarażeniu się ptaka.
"Evening Standard" zarzuca też władzom opieszałą reakcję - martwy łabędź leżał przez 15 godzin na pochylni dla łodzi, gdzie bawią się dzieci, a o ustanowieniu strefy ochronnej w promieniu 3 km miejscowi farmerzy dowiedzieli się z telewizji.