Brytyjscy urzędnicy odbierają Polakom ok. 100 dzieci rocznie
Około 100 dzieci jest odbieranych rocznie polskim rodzicom przez brytyjskich urzędników. - Niestety, brakuje polskich rodzin zastępczych, w których można je umieścić. Dlatego przygotowujemy kampanię, mającą na celu nagłośnienie problemu - mówi prezes organizacji Polish Expats Association, Alicja Kaczmarek, w rozmowie z Piotrem Gulbickim, londyńskim korespondentem Wirtualnej Polski.
06.11.2013 | aktual.: 06.11.2013 10:35
WP: Piotr Gulbicki: W Wielkiej Brytanii mieszka grubo ponad milion Polaków. Tak trudno w takiej ogromnej grupie znaleźć rodziny zastępcze?
Alicja Kaczmarek: - Trudno, bo kondycja finansowa większości z nich nie jest najlepsza, wielu ledwo wiąże koniec z końcem. A jeśli już mają warunki i zgłaszają taką chęć, to pojawia się problem, bo często nie chcą respektować obowiązujących tu reguł.
WP: Te są aż tak surowe?
- To, co dla Brytyjczyków jest normalne, dla Polaków już niekoniecznie. Na przykład na Wyspach nie można zostawiać dzieci poniżej 12. roku życia bez opieki w domu. Nauka w szkole zaczyna się w wieku czterech lat. Rok szkolny podzielony jest na cztery semestry, a opuszczanie zajęć powoduje poważne konsekwencje.
Jeśli przepisy są naruszane, do akcji wkraczają odpowiednie służby. W Polsce ludzie są przyzwyczajani do takich interwencji dopiero w skrajnych przypadkach, tu jest inaczej.
WP: Klaps jest dopuszczalny?
- Tylko taki, który nie zostawia śladów. Przy czym ten przepis może być różnie interpretowany. Byłam świadkiem, jak matka w szpitalu dała klapsa swojemu dziecku, co natychmiast zostało zgłoszone urzędnikom socjalnym.
WP: Przez kogo?
- Pracowników szpitala. Ale zgłoszenia może dokonać praktycznie każdy i, w zależności od sytuacji, odpowiednie służby – policja, ośrodki socjalne, szkoła – zobowiązane są zająć się danym przypadkiem. Często nie chodzi tu o złośliwy donos, a o chęć dostarczenia pomocy – zarówno dziecku, jak i rodzinie.
Niedawno młoda kobieta przyznała mi, że ma problemy z depresją, co niekorzystnie odbija się na jej pociechach. Dzieci zaniedbywały naukę, miały 70 procent nieobecności na lekcjach. Pomoc rodzinie była krokiem pożądanym również przez tę kobietę. Ona potrafiła sama o tym powiadomić, jednak nie każdy ma taką odwagę, czasami trzeba ludzi do tego zachęcać. Szczególnie z Polakami jest problem, bo wiele spraw odkładają na ostatnią chwilę. Boją się informować o swoich kłopotach z obawy, że dzieci zostaną im odebrane.
WP: A tak jest?
- Sytuacja musi być naprawdę poważna. Trzeba wyraźnie podkreślić, że odebranie dziecka jest ostatecznym krokiem, poprzedzonym szeregiem procedur. Jeśli już do tego dojdzie, dzieci priorytetowo powinny być umieszczane w najbliższej rodzinie (babcia, ciocia), a rodzice mają możliwość spotykania się ze swoimi pociechami – po to, żeby w przyszłości, jeśli będzie taka możliwość, te mogły do nich wrócić.
WP: Głównym powodem odebrania dziecka jest przemoc fizyczna?
- Owszem, ale zjawisko jest szersze – zaniedbanie, bezrobocie rodziców, ubóstwo. Polacy często przyjeżdżają na Wyspy z kilkorgiem dzieci, praktycznie w ciemno. Z reguły nie znają angielskiego, łapią się dorywczych, słabo płatnych zajęć, albo w ogóle nie mają pracy. A co za tym idzie perspektyw na przyszłość. Jest to widoczne szczególnie teraz, w dobie kryzysu. Według statystyk, Polacy należą do najuboższej grupy imigrantów, a aż 60 procent bezdomnych stanowią właśnie przybysze znad Wisły.
WP: Do kraju też nie mają po co wracać…
- Dlatego decyzja o emigracji musi być przemyślana, szczególnie jeśli zabiera się ze sobą dzieci. Nie można jej podejmować na zasadzie, „bo koleżance się udało”. Z moich obserwacji, a mam doświadczenie zawodowe zarówno w środowisku angielskim jak i polskim, wynika, że Polacy są mało aktywni, często nie zabiegają o to, co im się prawnie należy, zwlekając z działaniem do ostatniej chwili. Niedawno zadzwonił do mnie mężczyzna dramatycznym tonem alarmując, że następnego dnia ma zostać razem z czwórką dzieci eksmitowany z mieszkania. Wiedział o tym od wielu tygodni, a poinformował nas w ostatniej chwili. No i co my możemy w takiej sytuacji zrobić?
Albo służba zdrowia. Gros osób, mimo narastających problemów zdrowotnych, nie korzysta z pomocy lekarza, zgłaszając się po pomoc dopiero, kiedy potrzebne jest leczenie szpitalne. Takie przypadki można mnożyć, w różnych dziedzinach.
WP: Patowa sytuacja…
- Dlatego, jeśli już mieszkamy w innym kraju, musimy się na niego otworzyć. W Wielkiej Brytanii jest dużo organizacji oferujących pomoc, ale wymaga to inicjatywy, zainteresowania się tym, co dzieje się wkoło.
Tymczasem Polacy zamykają się w swoim środowisku, tworzą własne getta, praktycznie nie integrując się z Brytyjczykami. Odbija się to na ich dzieciach, które w szkole są mało aktywne i siłą rzeczy traktowane nieufnie przez rówieśników. A, co gorsza, wielu rodaków nie ma ambicji dalszego rozwoju. Znam osoby, które całe życie pracują w jednej fabryce, przy tej samej taśmie, nie robiąc nic, by to zmienić. Nie uczą się, nie inwestują w siebie, nie chodzą do kina czy teatru. A na pytanie dlaczego, odpowiadają: „A po co?”.
Z Londynu dla WP.PL Piotr Gulbicki