Brednie w imię Leonarda
Oto największa tajemnica Kościoła katolickiego: Jezus i nawrócona grzesznica Maria Magdalena mieli dziecko! Potomkowie ich rodu żyją do dzisiaj, a kiedyś rządzili nawet Francją. Prawda czy fałsz? Opisujący te rewelacje „Kod Leonarda da Vinci” – bestseller tego lata – wprawia w osłupienie rzesze katolików i władze Kościoła. Tymczasem mało kto wie, że autor książki – Dan Brown – padł ofiarą (świadomie czy nie) piętrowej mistyfikacji. Wynika to ze śledztwa francuskich dziennikarzy - czytamy w "Forum".
13.10.2004 12:31
Nazywał się Plantard. Pierre Plantard. Był synem kamerdynera, lecz tytułował się jako potomek królewskiej dynastii Merowingów. Ostatni nieznany „dziedzic” linii dynastycznej, która wygasła po zabójstwie Dagoberta II w 679 roku! Zapewniał nawet, że dysponuje dokumentami, które to wszystko poświadczają. Przed II wojną światową przez kilka miesięcy był kościelnym, potem przedstawiał się jako psycholog, doktor nauk ścisłych i honorowy członek tajemnych organizacji. A przede wszystkim jako wielki mistrz Zakonu Syjonu – potężnego i starego zakonu, który działał skrycie na rzecz ustanowienia ludowej monarchii pod berłem Merowinga w imię prawdziwych przedchrześcijańskich wartości. Jak zapewniał Plantard, wśród dostojników Zakonu Syjonu byli m.in. Leonardo da Vinci i Jean Cocteau.
Prawda o bladze
Ach ten Plantard, pospolity wariat, który mógł po prostu pójść w zapomnienie… A jednak nie. Od kilku miesięcy jego teorie zdobywają rozgłos na całym świecie. Tyle że nikt, albo prawie nikt, nie zna ich właściwego autora. Tylko wtajemniczeni znają niewiarygodny sekret: to właśnie były zakrystianin Plantard jest inspiratorem „Kodu Leonarda da Vinci”, bestsellera, który sprzedał się na świecie w ponad ośmiu milionach egzemplarzy. Książki, która miesza z błotem katechizm i budzi zaniepokojenie w Kościele katolickim.
Co jest głównym tematem tego historyczno-ezoterycznego thrillera, którego akcja w dużej części toczy się w Luwrze? Zakon Syjonu! Czyli wspólnota, której zadaniem miała być ochrona i przekazywanie następnym pokoleniom pewnej starej prawdy, od wieków tłumionej przemocą i zbrodnią przez Watykan. Otóż Jezus nie żył w celibacie – spłodził dzieci z Marią Magdaleną, a Merowingowie są ich potomkami! Ci potomkowie wciąż żyją we Francji i – jak ujawnia książka – noszą nazwisko… Plantard. Niczym były kościelny.
Niezorientowany czytelnik uzna bez wątpienia to nazwisko jedynie za wytwór wyobraźni autora. A jednak jest to wskazówka, poprzez którą Dan Brown sam zdradza swoją „zbrodnię”. I daje nam do ręki klucz, choć być może wolałby, aby nie przekręcać go w zamku. Bo śledząc obrzydliwe i szalone życie Plantarda, przyglądając się jego „oświeconym” uczniom – ludziom skrajnie cynicznym lub zupełnie niepoważnym, zaczynamy rozumieć, z jakich źródeł czerpał Dan Brown, do jakich tradycji się odwołuje, nie wspominając o tym ani słowem. I rodzi się myśl, że literacka fikcja być może wcale nie jest tak zupełnie niewinna.