Borysiuk dla WP: chcę, aby w mediach publicznych respektowano zasadę pluralizmu
"Chciałbym, aby wreszcie respektowano zasadę pluralizmu w mediach publicznych tak, aby każdy Polak mógł swobodnie kształtować swoje poglądy w sferze politycznej, gospodarczej i społecznej" - powiedział w rozmowie z Wirtualną Polską Tomasz Borysiuk, powołany przez Sejm do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
31.01.2006 | aktual.: 20.03.2006 14:50
Czy był pan zaskoczony wynikiem głosowania w sprawie wyboru członków do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji? Wcześniej nie uzyskał pan rekomendacji Sejmowej Komisji Kultury.
Tomasz Borysiuk: Byłem mile zaskoczony decyzją Sejmu.
Jednak zdaniem Przemysława Gosiewskiego, przewodniczącego klubu Prawo i Sprawiedliwość, decyzja o poparciu kandydata Samoobrony „nie była łatwa, ale konieczna w obecnej sytuacji Sejmu”...
- Jestem dziennikarzem i nie będę komentował słów polityków. Politycy mają swoje własne podwórko, dziennikarze mają swoje. Cieszę się, że Sejm mi zaufał i otrzymałem największą liczbę głosów spośród wszystkich kandydatów.
Dlaczego ubiegał się pan o stanowisko w KRRiT?
- Jestem dziennikarzem telewizji publicznej i chcę być reprezentantem interesów mediów publicznych w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, to po pierwsze. Po drugie chciałbym, aby wreszcie respektowano zasadę pluralizmu w mediach publicznych tak, aby każdy Polak mógł swobodnie kształtować swoje poglądy w sferze politycznej, gospodarczej jak i społecznej.
Ma pan wystarczające doświadczenie w tej materii? Zapytam inaczej, czy merytorycznie jest pan przygotowany lepiej, niż kandydaci Platformy Obywatelskiej, którzy odpadli w nocnym głosowaniu?
- To Sejm tak głosował. Nie mnie oceniać innych kandydatów. Myślę, że wszyscy kandydaci, którzy ubiegali się o mandat członka KRRiT były to osoby, które reprezentowały bardzo wysoki poziom merytoryczny. Co mogę powiedzieć o sobie? Jestem twórcą blisko dwóch tysięcy programów publicystycznych. Od sześciu lat jestem dziennikarzem telewizji publicznej. Nie było do tej pory takiej sytuacji, żeby w Krajowej Radzie znalazł się dziennikarz mediów publicznych. Myślę, że to dobrze, że teraz media publiczne będą miały w Krajowej Radzie swojego człowieka, który rozumie ich problemy. Osobę, która tak naprawdę zajmuje się problemami tych, którym się nie wiedzie w mediach publicznych. Ponieważ konkurencja nie śpi i trzeba bronić tej wysokiej pozycji jaką ma telewizja i radio publiczne.
Jak to będzie wyglądało w praktyce? Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji stoi na straży dziennikarskiej etyki?
- Uważam, że każdy człowiek w Polsce, każdy uczciwy człowiek jest za tym, aby etyka była przestrzegana i to przede wszystkim w życiu publicznym. Jestem za tym, aby dziennikarze byli niezależni wobec swoich szefów, wydawców, czy redaktorów naczelnych i żeby mogli kreować wolność słowa. Uważam, że rolą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji jest rola arbitra w sporach pomiędzy na przykład dziennikarzem i redaktorem naczelnym. Jest mnóstwo takich sytuacji i nie wyobrażam sobie, a często próbuje się to przypisać, aby Krajowa Rada mówiła dziennikarzom co jest moralne, a co nie. Jestem za tym, aby mówiono i pisano prawdę, prawdę i tylko prawdę.
Kandydatura Tomasza Borysiuka na członka KRRiT wzbudzała kontrowersje. Mam na myśli słynny już program z 2000 roku „Gość Jedynki”, którego był pan wtedy wydawcą...
- Ja zrealizowałem blisko dwa tysiące programów – w tym „Gościa Jedynki”, „Krakowskie Przedmieście 27” i wiele innych. „Gość Jedynki” był programem, który w szczytowych momentach miał lepszą oglądalność niż główne wydanie „Wiadomości”. Gdyby było tak, jak mi się sugeruje, że byłem politrukiem, że byłem nie wiadomo kim - to ludzie by tego nie oglądali. Społeczeństwo nie jest takie głupie. Po drugie, jakby tak było, to SLD zagłosowałoby za moją kandydaturą, a głosowali przeciw. Po trzecie, casus rozmowy Gembarowskiego z Krzaklewskim. Powtarzałem to wielokrotnie i powtórzę jeszcze raz - cały mój problem jako wydawcy tego programu polegał na tym, że ja nie miałem kontaktu z prowadzącym, bo prowadzący nie miał słuchawki. Co ja mogłem zrobić, jeżeli dziennikarza poniosły emocje i nie wytrzymał tej rozmowy...
Wejść do studia i przerwać program?
- Nie mogłem przerwać programu, to dopiero byłby skandal. Program trwał 15 minut i wszyscy kandydaci mieli swoje 15 minut, a ja ostatniego dnia przed ciszą wyborczą miałbym przerwać program? Zapewniam pana, że gdybym miał techniczną możliwość kontaktu z prowadzącym, to ta rozmowa od pierwszej minuty miałaby zupełnie inny przebieg. Zrobiłem prawie dwa tysiące programów, a wypomina mi się ciągle ten jeden. Powiem panu prywatnie, że odnoszę takie wrażenie, oczywiście abstrahując od wszystkiego, że Marianowi Krzaklewskiemu ta rozmowa pomogła, a nie zaszkodziła.
Z Tomaszem Borysiukiem, powołanym przez Sejm do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji rozmawiał Marek Grabski, Wirtualna Polska.