Bond mniemany

Przez ponad 25 lat prowadził podwójne życie, a jak się teraz okazuje - nawet potrójne. Koledzy, którzy w 1972 r. kończyli z Gromosławem Czempińskim ekonomię w Poznaniu, byli pewni, że będzie pracował w handlu zagranicznym. Tymczasem już od dwóch lat Czempiński był pracownikiem MSW. O jego przyszłym życiu nie zadecydowała ekonomia, lecz szkolenie w Ośrodku Kształcenia Kadr Wywiadowczych w Kiejkutach. Gdy przyszły szef Urzędu Ochrony Państwa obejmował stanowiska wicekonsula PRL w Chicago, a potem pracownika Polskiego Przedstawicielstwa przy ONZ w Genewie, faktycznie był rezydentem wywiadu PRL. Co naprawdę wtedy robił?

19.07.2004 | aktual.: 19.07.2004 10:09

Opiekun Polonii

Mimo że większa część akt wywiadu PRL oraz MSZ jest tajna albo opatrzona trzydziestoletnią karencją, znalazły się niektóre dokumenty dotyczące wywiadowczej kariery Czempińskiego, i to znalazły się w nieoczekiwanym miejscu. W Ośrodku Dokumentacji Wychodźstwa Polskiego w Pułtusku przechowały się raporty Czempińskiego z okresu, gdy był wicekonsulem PRL w Chicago. Zajmował się wtedy sprawami Polonii i emigracji, a właściwie inwigilował te środowiska. W trzech opracowaniach wicekonsula Czempińskiego z 1976 r. znalazły się analizy kierunków polityki władz PRL wobec Polonii (w kontekście tzw. pracy z "klerem polonijnym"), ocena wizyty przedstawicieli Episkopatu Polski w Stanach Zjednoczonych (przy okazji 41. Kongresu Eucharystycznego w Filadelfii) oraz raporty ze spotkań prof. Edwarda Lipińskiego, założyciela Komitetu Obrony Robotników, z Polonią amerykańską w Chicago. Oficjalnie raporty były adresowane do centrali MSZ, ale ich głównym odbiorcą był Departament I MSW (wywiad). Dostęp do raportów i notatek mieli
wybrani towarzysze z Wydziału Zagranicznego KC PZPR oraz kierownictwa Towarzystwa Łączności z Polonią Zagraniczną "Polonia". W PRL to towarzystwo odgrywało olbrzymią rolę w działaniach dezintegrujących środowiska emigracyjno-polonijne.

13 kwietnia 1976 r. wicekonsul Czempiński analizował problem "aktywizacji działalności Kościoła wśród Polonii". Przyszły szef UOP sformułował tezę o próbach wykorzystania przez "amerykańskie ośrodki strategicznego myślenia" poszczególnych "grup etnicznych" zamieszkujących Amerykę. Jego niepokój budziły zwłaszcza podejmowane przez Amerykanów próby "zmierzające do izolowania" placówek PRL oraz "ograniczenia [ich] zasięgu i wpływów [...] wśród Polonii". Czempiński zauważał, że amerykańskim władzom trudno byłoby wprowadzić jakiś odgórny zakaz kontaktowania się polonusów z ambasadą i konsulatami PRL, dlatego - jego zdaniem - Amerykanie coraz wyraźniej podkreślali, że mimo odprężenia w stosunkach Wschód - Zachód w Polsce niewiele się zmieniło pod względem przestrzegania praw człowieka, czego dobitnym przykładem może być "List 59" w obronie wolności słowa, dyskusja wokół poprawek do konstytucji czy wreszcie napięcia w stosunkach państwo - Kościół.

Czempiński pisał w raporcie: "W USA z uwagą śledzone są stosunki państwo - kościół w PRL, gdyż kler katolicki oceniany jest tutaj jako największa siła opozycyjna rządu PRL. Wydaje się, że zmierza to do lansowania tezy - jeśli już kontakt z krajem, to stymulowany przez polskie instytucje kościelne. Stąd zarówno prasa polonijna, jak i amerykańska prezentuje kościół w Polsce jako prawdziwego patriotę i obrońcę ludu polskiego, gwaranta zachowania praw człowieka i swobód obywatelskich itp. Z drugiej jednak strony oceniamy, że cała ta akcja zmierza do utrwalenia w amerykańskiej opinii publicznej przekonania (zwłaszcza w środowiskach polonijnych), że kościół w Polsce może być skutecznym narzędziem walki z ustrojem socjalistycznym i należy mu przychodzić z pomocą w celu podtrzymywania determinacji kościoła w tej walce".

Kler zlojalizowany

Na początku lat 70. w Departamencie IV MSW (sprawy Kościoła) powstał plan intensyfikacji działań dezintegracyjnych w stosunku do polskich księży pracujących w środowiskach polonijnych. Plan realizowano we współpracy z Departamentem I MSW, z MSZ i towarzystwem "Polonia". Poprzez placówki dyplomatyczne, rezydentury wywiadu, sieć agenturalną, kontakty naukowe i towarzyskie między krajem a Polonią dążono do wzmocnienia zapoczątkowanego w latach 60. procesu tzw. lojalizacji postaw księży przebywających czasowo za granicą. Dla kardynała Stefana Wyszyńskiego strategia komunistów była czytelna. Zadecydował więc, że wyjazd kapłana z Polski będzie możliwy tylko za zezwoleniem pisemnym prymasa i tylko na zaproszenie najbliższej rodziny lub biskupa diecezji. Jednocześnie księżom zakazywano podejmowania jakichkolwiek prac, które nie mają charakteru duszpasterskiego. Była to próba przeciwdziałania niepokojącym i coraz częstszym kontaktom polskich duszpasterzy emigracyjno-polonijnych z placówkami PRL. "Tak jak w Polsce
biskupi i księża nie mają kontaktów towarzyskich z władzą, tak też i księża poza Polską mają mieć jedynie kontakty urzędowe" - stawiał sprawę jasno Wyszyński.

Czempiński obawiał się stanowczości prymasa, pisał więc do MSZ, że polscy biskupi "zmierzają do przejęcia [...] pełnej kontroli nad doborem kadry duchownej do pracy wśród Polonii amerykańskiej i poprzez odpowiednią weryfikację księży oraz utrudnienie ich kontaktów z naszymi placówkami, do ograniczenia wpływów polityki państwa na Polonię". Taka postawa episkopatu - pisał późniejszy generał - "wychodzi z dotychczasowych niekorzystnych dla episkopatu doświadczeń, kiedy poważna część kleru z kraju, zresztą w dobrze pojętym interesie własnym, szerzyła prawdę o Polsce, podejmując kontakty z placówkami PRL w poszukiwaniu materiałów informacyjnych". W związku z tym wicekonsul Czempiński proponował zwiększoną czujność wydziałów paszportowych wobec starających się o wyjazd do Ameryki księży. "Wydaje się - pisał Czempiński - że polityka paszportowa winna uwzględnić element występujących rozbieżności - kontrowersji między hierarchią kościelną i szeregowym klerem. Z drugiej strony nie sądzimy, byśmy natychmiast utracili
swój stan posiadania wśród tzw. kleru nam sprzyjającego. Dotychczasowe doświadczenia w kontaktach z księżmi polskimi prowadzącymi parafie w USA pozwalają przypuszczać, że ewentualne naciski hierarchii kościelnej na ograniczenie kontaktów z nami mogą napotkać opór. Dlatego też kontaktom z księżmi polonijnymi nadajemy pewien priorytet w zakresie współpracy kulturalno-propagandowej, by w ten sposób eksponować wobec nich korzyści płynące z tej współpracy".

Operacja Samum

Generał Gromosław Czempiński cieszy się w III Rzeczpospolitej opinią profesjonalisty i eksperta w dziedzinie wywiadu i walki z terroryzmem. Zawdzięcza ją przede wszystkim owianej tajemnicą roli, jaką miał odegrać w ewakuacji sześciu agentów CIA przez polski wywiad z Iraku. Rzecz działa się w przededniu pierwszej wojny irackiej. O tej akcji w 1999 r. Władysław Pasikowski nakręcił film "Operacja Samum", którego scenariusz przejrzał wcześniej Czempiński. I choć generał dystansował się od obrazu Pasikowskiego, zasłaniając się tajemnicą służbową, film jest odbierany wręcz jako paradokument. Tymczasem potwierdza on raczej wielkie zdolności Czempińskiego do autokreacji. Dzięki nim generał jest wciąż aktywny w życiu publicznym, popularny wśród polityków, biznesmenów i dziennikarzy. I starannie ukrywa swoją peerelowską przeszłość. Czyżby dlatego, że jego wywiadowcze zasługi sprowadzają się do inwigilowania Polonii i opozycji?

Sławomir Cenckiewicz

GROMOSŁAW CZEMPIŃSKI
były szef Urzędu Ochrony Państwa

Tezy i wnioski Sławomira Cenckiewicza są po prostu śmieszne. Jeśli ktoś wczytał się w to, co pisałem, zauważy, że jest to trafna prognoza przyszłych wydarzeń, m.in. wyboru Karola Wojtyły na papieża, wzrastającej roli Kościoła i konieczności współpracy z nim. Czy jest coś złego w tym, że namawiałem do utrzymywania kontaktów z Polonią? Byłem wówczas pracownikiem naszej placówki dyplomatycznej i zależało mi na tym, żeby Polacy na uchodźstwie wiedzieli, że mogą liczyć na naszą pomoc, i to w dobrej wierze. Cenckiewicz nie potrafi dostrzec głębszej myśli w tym, co robiłem. Nie zauważa, że sporządzanie notatek dla MSZ było normalną praktyką. Zważywszy na filozofię państwa dotyczącą współpracy z Polonią, którą realizowało MSZ, moja notatka odbiegała od przyjętych tez. W owym czasie była nawet rewolucyjna, gdyż jak się można w niej doczytać, namawiała do współpracy z Polonią i duchowieństwem w celu utrzymania kultury i tradycji. Dlaczego interesują go więc wyłącznie notatki mojego autorstwa? Autor próbuje mnie
maksymalnie ośmieszyć, choć - jak na historyka - bez należytej staranności badania faktów, kierując się emocjami. Czyżby dlatego, że - jak zauważa - jestem osobą szanowaną wśród biznesmenów i polityków i teraz trzeba stworzyć czarną legendę, która by ten szacunek nadwerężyła? Cenckiewicz chce dać do zrozumienia: "Panowie! Ten facet was inwigilował i to od dawna!" Tymczasem wcale nie zajmowałem się sprawami Polonii i emigracji, choć były w polu naszych zainteresowań jako konsulatu, powołanego m.in. do pracy z Polonią.

Nie odpowiadała mi ówczesna, sztywna polityka władz wobec Polonii. Zakładałem, że jestem po to, aby współpracować i pomagać. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że jako oficer wywiadu przez współpracę i pomoc rozumiałem coś innego niż osoba nie mająca takich doświadczeń. Byłem jednak przekonany, że kontakt z Polonią jest potrzebny, ponieważ gdybyśmy się odcinali od realiów i prawdy, a skupiali tylko na indoktrynacji, bylibyśmy śmieszni. Tak mogli postępować aparatczycy, ale nie ludzie myślący.

Kiedy proponowałem weryfikowanie polityki wizowej, to tylko po to, aby ją złagodzić, aby ułatwić wyjazdy przedstawicielom kleru. Czy jako młody dyplomata mogłem wiedzieć, że prymas Wyszyński zakazał wyjazdów księży czy też kontaktów z polskimi placówkami? Uważałem, że księża są najlepszą wizytówką Polski i przykładem właściwych kontaktów z Polską. Jak inaczej można było podtrzymywać w kręgach polonijnych polski język czy kulturę, skoro emigranci szybko się amerykanizowali?

Mieliśmy bardzo dobre stosunki z Polonią dlatego, że próbowałem zrozumieć ich problemy. Doskonale wiedziałem, że Polonia nie przyjdzie do konsulatu, ale przyjdzie do parafii. Dlatego starałem się pomagać parafiom. Kiedy moje notatki czytał przełożony, często mnie przestrzegał, że mogę za to zostać odwołany. I rzeczywiście miałem sporo kłopotów: do Chicago specjalnie przyjechał dyrektor departamentu konsularnego Polonii - był pozytywnie zaskoczony moimi wnioskami.

Wbrew temu, co sugeruje Sławomir Cenckiewicz, wysyłałem notatki do MSZ, a nie do wywiadu, co nie oznacza, że wywiad nie miał do nich dostępu, skoro był w rozdzielniku MSZ. Przy okazji chciałbym powiedzieć, że na początku lat 70. do wywiadu przyszła duża grupa młodych ludzi, bardzo inteligentnych. Pracując incognito, często głosili poglądy, które w tamtych czasach uchodziły za bardzo odważne, ale powodowały zmianę sposobu myślenia wielu zrutyniałych pracowników instytucji państwowych. Prawda jest taka, że mogliśmy je głosić, zdając sobie sprawę z logiki wydarzeń, argumentacji oraz wyjątkowo silnej pozycji wywiadu. To w wielu wypadkach chroniło przed konsekwencjami. Na pewno nie byliśmy ludźmi idealnymi, ale przynajmniej próbowaliśmy coś robić, w naszym odczuciu coś pozytywnego dla kraju. Historyk powinien umieć czytać takie dokumenty. Gdy się dobrze wczytać, widać wiele ukrytych myśli, oczywistych dla ludzi inteligentnych. Oczywiście, każdy raport sporządzony w tamtych czasach można ośmieszyć czy
nadinterpretować. Tylko po co?

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)