Bombowa kasa
Blisko trzy tysiące sztuk amunicji, bomb i
min wydobyto z podchocianowskich lasów w czasie ostatniego
"czyszczenia" byłych poligonów radzieckich. Sprawdzono 60
hektarów. To kropla w morzu. 2500 hektarów nadal może nieść
śmierć - pisze "Gazeta Wrocławska".
Jedziemy leśną drogą. Pasy po 50 metrów w jedną i drugą stronę od drogi są czyste. Reszta to strefa wybuchowa - relacjonuje dziennikarz "GWr".
Złomiarz musiał być bardzo zdesperowany, że właśnie tu szukał towaru. Nieopodal pagórka, na wrzosowisku pościągał zapalniki z min przeciwpiechotnych, resztę wyniósł. Tych zapalników leżą tu tysiące... Nie pomagają tablice ostrzegawcze rozstawione przy drodze. Poszukiwacze wchodzą tu na własną odpowiedzialność.
"Co ja powiem matce, której dziecko straci ręce, bo znalazło niewybuch? Bo minister nie dał pieniędzy na sprzątanie po Rosjanach?!" - mówi Sławomir Fiedukowicz, zastępca nadleśniczego nadleśnictwa Chocianów.
Od 1993 r., kiedy poligony trafiły znów w zarządzanie nadleśnictwa, wydarzył się tylko jeden wypadek. Amator militariów próbował rozbroić minę w domu. Urwało mu rękę. Pamiątki po Rosjanach to jednak zagrożenie dla gajowych, leśniczych i mieszkańców, którzy żyją z okolicznych lasów. Największe niebezpieczeństwo to pożary. Gdy wybuchają, są niczym nieograniczone. "Ekipy ratownicze stoją przy drodze i czekają. A w pożarze trwają fajerwerki" - dodaje nadleśniczy.
Od 1996 r. w tym regionie rozminowano jedynie 500 ha poradzieckich poligonów. Wydano na to mniej niż milion zł. Tymczasem potrzeba kolejnych 13 milionów zł na oczyszczenie reszty - 2,5 tys. hektarów. Decyzja zależy od rady programowej ds. zagospodarowania przejętego mienia po wojskach Federacji Rosyjskiej przy MSWiA. Komisja zapytała o wypadki. "Czy to znaczy, że ma ktoś zginąć, aby dali?" - zastanawia się Fiedukowicz.