PolskaBohater ujawnia szczegóły dramatycznego lądowania

Bohater ujawnia szczegóły dramatycznego lądowania

Moment dla nas krytyczny pojawił się dopiero przy pierwszej nieudanej próbie wypuszczenia podwozia, w rejonie Warszawy - powiedział na konferencji kpt. Tadeusz Wrona, który pilotował awaryjnie lądujący na Lotnisku Chopina w Warszawie samolot LOT-u Boeing 767.

Bohater ujawnia szczegóły dramatycznego lądowania
Źródło zdjęć: © PAP | Jacek Turczyk

02.11.2011 | aktual.: 02.11.2011 15:57

Awaria instalacji hydraulicznej

Załoga Boeinga, który wczoraj lądował awaryjnie w Warszawie, zauważyła pierwszą usterkę - instalacji hydraulicznej - po starcie z Nowego Jorku. Jednak, jak powiedział na konferencji prasowej kapitan samolotu Tadeusz Wrona, piloci uruchomili procedurę, która pozwala zneutralizować skutki takiej usterki.

- Lot od startu aż do Warszawy odbywał się bezpiecznie, natomiast nasz komputer pokładowy wykrył usterkę w instalacji hydraulicznej i nam ją zasygnalizował. My mamy do tego procedurę, która pozwala zneutralizować skutki takiej usterki do tego stopnia, aby lot mógł się odbyć bezpiecznie. Po wykonaniu wszystkich punktów na tej naszej liście czynności, na okoliczność wystąpienia jakiejś usterki, dla nas jedyną kwestią było nadal lecieć. Nie było wtedy żadnej przesłanki do awaryjnej procedury - wyjaśnił Wrona.

Kapitan tłumaczył, że Boeing 767 ma trzy niezależne systemy hydrauliczne: "prawy", "lewy" i "centralny". Samolot sygnalizował ubytek płynu - nie wiadomo, z jakiego powodu - i spadek ciśnienia w instalacji "centralnej" - dodał.

Procedura przewiduje w takim wypadku m.in. wyłączenie pomp hydraulicznych z uszkodzonej instalacji. Jak mówił, taka pompa, pracując bez płynu mogłaby np. się przegrzać lub nawet zapalić. Ta część procedury została wykonana - stwierdził. Procedura przewiduje kolejne działania dopiero przed lądowaniem - dodał. - W mojej ocenie, ponieważ nie było innego powodu, by zmieniać decyzję, to lot kontynuowaliśmy. Nie było powodu, by go przerwać - podkreślił pilot.

Pozostały dwie sprawne instalacje z "podpiętymi" do nich autopilotami - zaznaczył kpt. Wrona.

Problemy z podwoziem

- W Warszawie nie schodziliśmy awaryjnie do lądowania. Pierwsze podejście było normalne. Ten moment dla nas krytyczny pojawił się dopiero przy pierwszej nieudanej próbie wypuszczenia podwozia, w rejonie Warszawy - powiedział pilot, pytany o to, kiedy dowiedział się o kolejnych problemach z samolotem.

Jak dodał, w tym momencie załoga przerwała podejście do lądowania i zaczęła się zastanawiać o przyczynach problemów z podwoziem. Natomiast o możliwości awaryjnego lądowania piloci poinformowali wieżę kontrolną dopiero po drugiej nieudanej próbie wystawienia podwozia. - To było jakieś 30-35 minut przed lądowaniem, zadeklarowaliśmy, aby służby zaczęły przygotowywać lotnisko na ewentualność awaryjnego lądowania - powiedział.

Podkreślił, że w ciągu tych 30 minut było jeszcze "bardzo dużo" prób wysunięcia podwozia. - Wracaliśmy do sytuacji zerowej i zaczynaliśmy od początku jeszcze raz całą procedurę - powiedział kpt. Wrona.

Pilot powiedział, że był zaskoczony tym, że podwozie się nie otworzyło. - 500 razy latałem tym samolotem, zawsze otwierało się podwozie, tym razem nie - dodał.

- Myśl, że będziemy musieli lądować awaryjnie, dotarła do mnie na 2-3 minuty przed przyziemieniem - powiedział kpt. Wrona. Dodał, że do końca wierzył, że uda się wysunąć podwozie.

Dodał, że w ostatnich sekundach lotu, tuż przed lądowaniem, myślał przede wszystkim o ludziach znajdujących się na pokładzie maszyny. - Musimy zadbać o to, że ci ludzie lecą z nami (...) i nie możemy sobie pozwolić na jakikolwiek błąd, czyli że kontakt z ziemią nie może być twardy - powiedział Wrona.

Jak tłumaczył, gdyby doszło do twardego lądowania, to uszkodzeniu mogła ulec konstrukcja samolotu, która "przygotowana jest do tego, że samolot może oprzeć się na gondolach silników i kadłubie i on to obciążenie wytrzyma".

Kapitan dodał, że przy uderzeniu, przeciążeniu, mogło dojść do urwania lub uszkodzenia jakiejś części, która uniemożliwiłaby odpowiednie "podparcie samolotu". - Mogłoby dojść do urwania silnika i to mogłoby doprowadzić do poważnych skutków - stwierdził Wrona.

Kapitan mówił, że prawdziwą ulgę poczuł, kiedy szef pokładu powiedział mu, że pasażerowie już się ewakuowali, a maszyna jest pusta. - Ulgę poczuliśmy, gdy (...) samolot się zatrzymał i można było rozpocząć ewakuację (...). Pełną ulgę odczułem, gdy szef pokładu zameldował, że pokład jest pusty - powiedział Wrona.

Kpt. Wrona powiedział, że jest przekonany, że każdy z pilotów zatrudnionych w LOT wylądowałby tak samo, jak on.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (500)