PolskaBo sukienka była za ciasna

Bo sukienka była za ciasna

Najgłośniejszy polski krytyk Jana Pawła II, jezuita Stanisław Obirek odchodzi z zakonu. Męczennik za przekonania czy skandalista? To nie takie proste, bo wątki osobiste mieszają się tu z najważniejszymi problemami Kościoła.

27.10.2005 | aktual.: 27.10.2005 09:04

Specjalista od wkładania palca między drzwi, zwłaszcza kościelne. Przeciwników ma przynajmniej tylu, ilu zwolenników. Ulubieniec dziennikarzy, bo jego obecność gwarantuje gorącą temperaturę programu. Jeden z najbardziej kontrowersyjnych zakonników w Polsce, słynący przede wszystkim z krytycznych wypowiedzi o papieżu i Kościele. Teraz, gdy po prawie 30 latach Stanisław Obirek zrzuca suknię zakonnika, na wszystkie pytania mediów odpowiada krótkim: "Bez komentarza" i odsyła do swojej książki wywiadu rzeki, która ukaże się w połowie listopada. Z niej pochodzą cytowane niżej jego wypowiedzi.

Z zakonu Obirek odszedł na razie nieformalnie. Na początku września wyprowadził się z klasztoru do prywatnego mieszkania i przesłał list do prowincjała krakowskiej prowincji jezuitów, w którym napisał o możliwości odejścia. Nie rozpoczęła się jednak procedura zwolnienia ze ślubów zakonnych, bo Obirek nie zwrócił się o to oficjalnie do generała zakonu. Rozpatrywanie takiej prośby może potrwać nawet kilka lat i wcale nie musi zakończyć się zgodą.

Drugą kwestią jest kapłaństwo Obirka. Sakrament ten obowiązuje do śmierci, nie można go unieważnić. Papież może najwyżej zwolnić z celibatu, co umożliwia byłym księżom zawarcie małżeństwa kościelnego, ale Stolica Apostolska nie robi tego zbyt chętnie. Dla Obirka zwolnienie z celibatu jest o tyle istotne, że pozwoliłoby mu żyć w zgodzie z Kościołem i jednocześnie związać się z kobietą. Bo choć przekonuje, że odchodzi z zakonu, bo "nie mieści się w jego ramach", to jest też inna, bardziej przyziemna przyczyna - kobieta, żona izraelskiego dyplomaty pracującego w Polsce.

Odejście Obirka z zakonu - czy to z przyczyn ideowych, czy z miłości do kobiety - budzi duże emocje. Prozaiczny powód nie powinien jednak usprawiedliwiać ucieczki od odpowiedzi na poważne pytania, które ten zakonnik stawia.

Jego fenomen polega na tym, że zawsze szedł pod prąd, a ze swojego nonkonformizmu uczynił osobistą wizytówkę. Ksiądz Stanisław Sowa, dziennikarz, w niepokorności właśnie upatruje przyczyn wielkiej popularności Obirka: - W mediach zawsze chętnie się udzielał i prawie zawsze miał inne zdanie, choć czasem miało się wrażenie, że jest ono aż za bardzo odrębne, wręcz wygłaszane pod publikę.

49-letni Obirek pochodzi z Tomaszowa Lubelskiego. Miał sześcioro rodzeństwa. Przed wstąpieniem do zakonu studiował przez rok polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ukończył ją pod koniec lat 80. Gdy odbył nowicjat, przełożeni wysłali go na studia teologiczne za granicę - najpierw do Neapolu, potem na prestiżowy Uniwersytet Gregoriański w Rzymie. Po powrocie do Krakowa doktoryzował się z teologii, habilitował z historii, wykładał filozofię między innymi na jezuickim uniwersytecie Ignatianum. Jest autorem dziewięciu książek i kilkudziesięciu artykułów naukowych. W rozmowie imponuje nie tylko dosadnym językiem, ale też dowcipem i ogromną erudycją.

Niepoprawny

Dla współbraci jego popularność bywała kłopotliwa. Cieszyli się, że "Staszek się mediów nie boi i kamera go lubi", ale jego publiczne wystąpienia śledzili ze strachem. Nigdy nie było wiadomo, z czym wyskoczy. Dlatego mimo licznych funkcji wewnątrz zakonu pozostawał zawsze trochę obok.

Po raz pierwszy ściął się publicznie z kardynałem Franciszkiem Macharskim w 1998 roku, gdy Kościół wpisał do współczesnego indeksu ksiąg zakazanych dzieła Anthony'ego de Mello, hinduskiego jezuity czerpiącego obficie z religii Wschodu. Obirek powtarzał, że z tych lektur często korzysta w pracy ze studentami, a i jego samego bardzo rozwinęły. "Medytacja l la de Mello - pisał w "Tygodniku Powszechnym" - dała mi wolność, tak konieczną w Kościele, a może przede wszystkim w autorytarnej strukturze zakonu".

Zdenerwował metropolitę krakowskiego do tego stopnia, że ten chciał odebrać Obirkowi prawo nauczania. Wybronił go zakonny przełożony, tłumacząc, że wykłada on nie teologię, lecz filozofię, a do tego zgody biskupa nie potrzebuje. Ale przy następnych kłótniach nie było już tak łatwo.

Duży skandal wybuchł trzy lata temu. Jak sam mówi, "na fali nabożnego oczekiwania na pielgrzymkę papieską wyskoczył z wywiadem dla "Przekroju", w którym nazwał Jana Pawła II "złotym cielcem". - Generalnie miał rację. Wielu ludzi w Kościele także martwi otaczanie papieża zbytnim kultem. Niefortunne było tylko sformułowanie - przyznaje ksiądz Adam Boniecki, redaktor naczelny bliskiego Obirkowi "Tygodnika Powszechnego". Pod adresem zakonu posypały się skargi.

"Sugerowałem, że jeśli jestem dla zakonu ciężarem, mogę wyjechać z Polski. Ale ówczesny przełożony pozbawił mnie jedynie funkcji prorektora naszej uczelni Ignatianum, zabronił pisania czegokolwiek przez pół roku, a każdą publiczną wypowiedź musiałem z nim konsultować. Nie odczuwałem jednak zbytnio ciężaru tej cenzury, bo stosowana była łagodnie, poprawiano najwyżej jedno, dwa słowa".

Współbracia wspominają, że dla Obirka zakaz i cenzura były trudne do przełknięcia. - Uważał, że decyzja przełożonego była niesprawiedliwa, bo godziła w wolność, która dla Staszka jest jedną z podstawowych wartości - opowiada jeden z jezuitów z krakowskiego klasztoru. Z medialnego niebytu powrócił po trzech latach, komentując śmierć Jana Pawła II dla belgijskiego "Le Soir". Porównał go do wiejskiego proboszcza. Nawet zakon jezuitów, zwykle tolerancyjny, tym razem zatrząsł się z oburzenia. Jeden z braci zwrócił się do niego na forum kwartalnika "Fronda": "Byłeś publicznie upominany przez ojca prowincjała, ale dalej tkwisz w złem. Myślę, że twoje wykształcenie i aspiracje naukowe zamknęły ci serce i rozminęły się z prawdą, a nawet z dobrym wychowaniem".

Tak ostra krytyka papieża w ogarniętej żałobą Polsce była nie do przyjęcia. Gdy list otwarty w tej sprawie napisał eurodeputowany PO Bogusław Sonik, rozpętała się burza, a media prześcigały się w przedrukowywaniu co pikantniejszych kawałków wywiadu. Obirek nie tłumaczył się, że został źle zrozumiany przez dziennikarza. Przeciwnie, powtórzył swoje tezy z całą stanowczością.

I wylądował na dywaniku u prowincjała. Dwa tygodnie później w wywiadzie dla "Polityki" zasugerował, że nie wyklucza możliwości odejścia. - Staszek zawsze miał poczucie, że nie mieści się w zakonnych ograniczeniach, ale gdy po "sprawie 'Le Soir'" dostał po raz drugi zakaz udzielania się w mediach, tym razem roczny, poczuł chyba, że w zakonie się dusi i że to klimat nie dla niego - mówi ksiądz Sowa.

Kłopotliwy

Obirek denerwował się, że jego poglądy budzą tyle negatywnych emocji. "Gdybym skrytykował dogmaty, miał wątpliwości co do bóstwa Jezusa albo charakteru Trójcy Świętej, nikt by się tym nie zainteresował. A dyskusja nad odbiorem nauczania papieskiego jest nie tylko dopuszczalna, ale i wskazana. Osobiście nie widziałem więc żadnych powodów do kajania się czy przepraszania kogokolwiek. Słyszałem argumenty, że nawet w pogańskim Rzymie sądownie karano ludzi, którzy w okresie żałoby źle mówili o zmarłym. Ale dla mnie na tym właśnie polega różnica między kultem cesarzy rzymskich a chrześcijaństwem. Oczywiście zawsze można być grzeczniejszym. Niemniej jednak swoboda wypowiedzi jest dla mnie elementarnym prawem kościelnym, podobnie jak zasada, że to sumienie jest ostateczną racją i nim mam się kierować przede wszystkim".

I dodaje: "Może nie byłem dobrym zakonnikiem. Ale w Polsce bycie dobrym zakonnikiem oznacza przede wszystkim bycie zakonnikiem, który nie sprawia problemów. Ja je sprawiałem".

Ksiądz Krzysztof Dyrek, krakowski prowincjał jezuitów, nie zgadza się. Bo zakonnik, przywdziewając habit, przestaje być osobą prywatną, a jego poglądy zaczynają być utożsamiane z poglądami zakonu, zwłaszcza u jezuitów, gdzie obowiązują śluby posłuszeństwa. - Wymagają one gotowości ufnego poddania się ostatecznie woli przełożonego. Ojciec Obirek tego nie zrobił, choć i tak miał na co dzień dużo wolności, a z jego zdaniem liczyliśmy się naprawdę wyjątkowo - mówi Dyrek.

Wywiad dla "Le Soir" przelał czarę goryczy Obirka. "Kazano mi się poprawić, nie określając dokładnie, o co chodzi. Nie czuję, żebym miał się z czego "poprawić". Wręcz przeciwnie, pewne kwestie widzę coraz ostrzej. W moim odczuciu w Kościele za dużo dzieje się spraw, których się nie uzasadnia, podejmuje się decyzje, nagradza czy karze, ale "po cichu". Z chwilą, gdy takie postępowanie mnie dotknęło, zdałem sobie sprawę, że nie jestem jedyny, że takie działania są wręcz regułą i to właśnie wydaje mi się chore. Poza tym nie czuję, żeby było grzeszne to, co powiedziałem. Moja decyzja o odejściu oznacza więc, że po prostu 'w te klocki nie zamierzam się bawić'".

Nowy Luter?

Decyzja ojca Obirka to cios nie tylko dla katolików. Tym odejściem przejęci są również żydzi, agnostycy, ateiści i inni, z którymi ojciec Obirek przez lata prowadził dialog głównie na łamach jezuickiego kwartalnika "Życie Duchowe" (został odsunięty od kierowania nim w 2002 roku) i dla których prowadzi Centrum Kultury i Dialogu. Żydzi cenią go chociażby za wielokrotne cytowanie amerykańskiego jezuity Gustava Weigela, który mówił, że nie jest wolą Boga, by na świecie nie było żadnego wyznawcy judaizmu.

W łaski ateistów Obirek wszedł, podziwiając ich za wierność swoim przekonaniom, których nie boją się głosić publicznie. Zapewniał, że nie chce nikogo nawracać, więc słyszał od krytyków, że "przeszedł na ciemną stronę mocy". "Głównie dlatego, że ja chcę po prostu rozmawiać, bez ukrytych celów i tajemnych strategii. Gdy pisałem książkę o innowiercach "Co nas łączy?", nie miałem żadnych z góry powziętych założeń, dokąd ta wymiana myśli i doświadczeń może nas zaprowadzić. Wyszedłem natomiast z prostego przeświadczenia, że i wierzący, i niewierzący są sobie potrzebni, że musimy patrzeć na siebie jak na przyjaciół, których trapią podobne problemy. Efekt? Wielu ludzi wytyka mi, że to niewierzący mnie przekonali, a nie ja ich".

To także cios dla samych jezuitów, bo mimo wszystko był jedną z największych gwiazd polskiej prowincji. - Źle się stało, bo on jednak wprowadzał twórczy ferment, prowokował nas do większego wysiłku intelektualnego. Jestem z nim w stałym kontakcie i cały czas namawiam go do powrotu. Wbrew pozorom Kościół potrzebuje takich ludzi - mówi jego zakonny przyjaciel, ojciec Jerzy Sernak.

W książce Andrzej Brzeziecki i Jarosław Makowski prowokacyjnie pytają Obirka, czy jego bunt to dowód na to, że zakon i Kościół wyhodowały "żmiję na własnej piersi". Obirek przyznaje, że nigdzie tak gruntownego wykształcenia by nie zdobył. Ale uważa, że przez ponad 20 lat pracy dla jezuitów już te studia odpracował i nie ma poczucia zdrady wspólnoty. Bo to "zakon ma dość jego, a nie on zakonu".

Zakonni przełożeni nie mają wątpliwości, że jego dalsza kariera naukowa stoi pod znakiem zapytania. - Uczelnia katolicka w jego wypadku odpada, bo siałby zgorszenie - mówi prowincjał Dyrek. Ale i świeckie nie bardzo kwapią się do zatrudnienia "eksa". Gdy informacja o jego odejściu z zakonu przedostała się do mediów, Krakowska Szkoła Wyższa im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego w Krakowie poinformowała go, że w tym roku nie podejmie z nim współpracy, bo zgłosiło się za mało studentów. "Polityka" spekulowała, że to arcybiskup Dziwisz się boczył. Ale po interwencjach krakowskich autorytetów chętnych do "Modrzewskiego" przybyło i Obirek może już tu wykładać dialog międzyreligijny.

Dla części zwolenników Obirek stanie się pewnie "męczennikiem", który 30 lat kapłaństwa złożył na ołtarzu wierności własnym przekonaniom. On sam oburza się na twierdzenie, że celowo sprowokował awanturę, żeby wyjść z zakonu jako uciemiężony: "Ależ ja się tak nie czuję i nie chcę współczucia! Nawet nie cierpię z powodu tego konfliktu. Uważam się za jednego z dziesiątek tysięcy ludzi w Kościele, którzy czują się nieswojo z niezbyt rozsądnymi posunięciami dyscyplinarnymi, a w moim przypadku dochodzi jeszcze niezrozumienie tak ostrych restrykcji, dysproporcji pomiędzy 'winą' i karą".

Uważa, że realizuje tylko odnowę Kościoła w duchu Soboru Watykańskiego II. "W moim przypadku jest to krytyczne postrzeganie Kościoła jako instytucji, czyli takie zapędy "luterskie". Ale nie sądzę, bym wybiegał przed szereg" - tłumaczy swoją "winę".

Po odejściu Obirka z zakonu na pewno odetchnie hierarchia kościelna, którą krytykował przy każdej okazji, głównie z powodu nieprzejrzystości decyzyjnej i zamiatania wstydliwych problemów pod dywan. Teraz jako osobie świeckiej trudniej mu będzie krytykować postawy poszczególnych duchownych oraz całą instytucję. Zdaje sobie sprawę, że jego dotychczasowe oddziaływanie może zostać zredukowane, bo ważny i słuchany był jako jezuita.

Ksiądz Boniecki pociesza: - On się pozbywa habitu, a nie intelektu. Na pewno będzie wykładał, pisał książki i artykuły, na naszych łamach chociażby. Nie widzę również przeszkód w komentowaniu przez niego spraw religijnych czy kościelnych. Ci, którzy go słuchali, nie przestaną go słuchać.

Cytaty pochodzą z książki "Przed Bogiem. Ze Stanisławem Obirkiem rozmawiają Andrzej Brzeziecki i Jarosław Makowski", która ukaże się 17 listopada nakładem wydawnictwa W.A.B.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (8)