PolskaBilet do Warszawy (w jedną stronę)

Bilet do Warszawy (w jedną stronę)

Dobry dyplom w kieszeni, pierwsze zawodowe doświadczenia, entuzjazm i chęć do pracy. To czasem za mało, by znaleźć w Łodzi satysfakcjonujące zajęcie. Firm, które potrzebują wykwalifikowanych kadr w dziedzinie zarządzania, finansów czy prawa, jest ciągle niewiele. Dlatego młodzi fachowcy, zniechęceni niskimi zarobkami i brakiem możliwości rozwoju zawodowego, coraz częściej decydują się na życie w innych miastach. Główny cel migracji to wciąż Warszawa.

15.11.2003 09:33

Krzysztof, absolwent FTIMS, czyli fizyki technicznej i matematyki stosowanej na Politechnice Łódzkiej rozesłał dwieście ofert do różnych firm. Wreszcie podpisał upragnioną umowę o pracę z firmą informatyczną: – Zatrudniła mnie firma z siedzibą w Warszawie. Zaproponowali mi pensję wyższą niż średnia krajowa, atrakcyjne szkolenia i możliwość awansu. Dziewczyna, którą chcę poślubić, też dostała propozycję pracy w Warszawie, w firmie logistycznej z kapitałem francuskim. Zdecydowaliśmy się zamieszkać w stolicy.

Sylwia Ptasińska, dziewczyna Krzysztofa, kończy studia na wydziale IFE – organizacja i zarządzanie na PŁ z francuskim jako językiem wykładowym. W weekendy studiuje zarządzanie na studiach podyplomowych, w przyszłym roku zda MBA.

– Gdy powiedzieliśmy rodzicom, że zamieszkamy w Warszawie, odetchnęli z ulgą, bo to tylko dwie godziny jazdy pociągiem – mówi Sylwia.

– Sądzę, że moje zarobki w pierwszych miesiącach nie będą szokujące i nie przekroczą 2 tysięcy zł, ale na początek dobre i tyle.

Stopień frustracji

27-letni Marek Kozłowski, z urodzenia łodzianin. Tu skończył prawo na Uniwersytecie Łódzkim, potem studium menedżerskie w Polsko-Amerykańskim Centrum Zarządzania. Jeszcze do niedawna menedżer w jednej z łódzkich firm. Teraz pracuje w warszawskiej firmie: na wyższym stanowisku, z dwa razy większą pensją i perspektywami na jeszcze wyższe zarobki. Z decyzją o opuszczeniu Łodzi zmagał się trzy lata.

– Już wcześniej dostawałem propozycje pracy poza Łodzią, ale zawsze górę brał sentyment do tego miasta – mówi Marek. – Trzy lata temu, gdy taka możliwość pojawiła się po raz pierwszy, decyzja o wyjeździe byłaby bardzo trudna. Teraz moje niezadowolenie, spowodowane sytuacją w tym mieście i brakiem perspektyw, osiągnęły taki poziom, że powiedziałem: dosyć. Wyjazd z Łodzi był jedynym rozwiązaniem. Byłem do tego stopnia zdesperowany i sfrustrowany, że założyłem sobie: jeżeli w ciągu paru miesięcy nie uda mi się znaleźć pracy w innym mieście, to jak tylko wejdziemy do Unii, wyjeżdżam za granicę.

Marek: – Wydawało mi się, że jeżeli człowiek kończy jedne studia, potem robi podyplomowe, to może znaleźć w Łodzi ciekawą pracę. Po roku poszukiwań uznałem, że to już odpowiedni moment, aby się przenieść się gdzie indziej. To mógł być Wrocław czy Poznań, byle nie Łódź.

Szybki awans

Radosław i Bożena Niedźwiedzcy mieszkają w Warszawie od trzech lat. Bożena studiuje finanse i zarządzanie w Instytucie Brytyjskim. Po ich skończeniu ma gwarancję, że jej dyplom będzie uznawany w krajach Unii Europejskiej i nie tylko. Radosław, absolwent Politechniki Łódzkiej, jest dyrektorem ds. sprzedaży w jednej ze spółek telekomunikacyjnych. Pracuje po kilkanaście godzin na dobę, ale za to jego zarobki zapewniają rodzinie wysoki standard życia.

– Dostałem pracę, w której szczeble awansu można było pokonać w krótkim czasie – podkreśla Radosław Niedźwiedzki. – W Łodzi mieliśmy bardzo ładne mieszkanie. Szybko je sprzedaliśmy i dość łatwo poszło nam z kupnem warszawskiego. Przez te kilka lat od skończenia studiów zmieniałem pracę kilka razy. Pracowałem w firmie komputerowej, spółce informatycznej przy banku PBG, Pekao SA. W międzyczasie zrobiłem MBA we Francji. Moja "wartość rynkowa" ciągle rośnie.

Bożena Niedźwiedzka mówi, że w Warszawie żyje się szybciej, intensywniej. – Większość młodych ludzi ma szansę na dobrą posadę – dodaje. – Już teraz mogłabym pracować w jednej z firm, ale nie spieszę się z tym. Zależy mi na tym, żeby nowe zajęcie dawało mi satysfakcję i było dobrze opłacane.

W warszawskich firmach coraz częściej okazuje się, że nie tylko kadra zarządzająca, ale i szeregowi pracownicy pochodzą spoza stolicy.

– Jechaliśmy pociągiem na seminarium do Wrocławia – wspomina Radosław Niedźwiedzki – i ktoś rzucił uwagę, że tam nie za bardzo lubią warszawiaków, bo zadzierają nosa. Spojrzeliśmy po sobie i ryknęliśmy śmiechem, bo wśród dwudziestu mężczyzn rdzennych warszawiaków było tylko dwóch. Inni tak jak ja przeprowadzili się do stolicy z Krakowa, Poznania, Starego Sącza i innych miast.

Bez powrotu

Warszawa nęci nie tylko ciekawszą pracą, wyższymi zarobkami i lepszymi perspektywami.

– W Łodzi tak naprawdę niewiele się dzieje – mówi Marek Kozłowski. – Jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych co weekend bawiliśmy się w mieście, teraz to zamarło. Ludzie są sfrustrowani, na nic nie ma kasy. Zresztą widziałem to po sobie: jeżeli brakuje na bieżące wydatki, to co tu mówić o zabawie.

Ci, którzy mają dzieci, zauważają, że stolica daje też możliwości kształcenia ich w szkołach angielskich, amerykańskich czy francuskich. A to według nich zaprocentuje w przyszłości.

Życie w Warszawie ma też ciemne strony: drożyzna, korki na ulicach... – Więcej zarabiamy, ale i więcej wydajemy na życie – mówi Bożena Niedźwiedzka. – Czynsz na Mokotowie jest trzy razy wyższy niż na Retkini, podobnie jest z żywnością i opłatami za kursy językowe, a nawet przedszkole. Taniej można natomiast kupić markowe ubrania, sprzęt AGD, meble i artykuły wyposażenia wnętrz, bo takich firm jest tutaj kilkanaście razy więcej niż w Łodzi.

Niedźwiedzcy zadomowili się już w Warszawie, a na pytanie, czy wrócą do Łodzi odpowiadają zdecydowanie: nie.

Marek Kozłowski wciąż ma sentyment do Łodzi. Tu się urodził, zostawił rodzinę i znajomych. Warszawa nie jest daleko, więc pewnie będzie często wpadał, ale także nie zamierza wracać na stałe. – W tej chwili nie mam po co. Bo co mógłbym tu robić? Siedzieć na bezrobociu albo szukać czegoś półlegalnie. Dopóki w Łodzi nic się nie zmieni, nie zamierzam tu wracać.


Jerzy Kropiwnicki, prezydent Łodzi:

– Od roku przestaliśmy reklamować miasto jako były polski Manchester, a akcentujemy fakt, że aż 100 tysięcy mieszkańców miasta to pracownicy i studenci łódzkich uczelni. Tę oczywistą prawdę powtarzam podczas wszystkich zagranicznych wizyt oraz wobec wszystkich, którzy odwiedzają mój urząd. Tę prawdę zaczynają też doceniać inwestorzy zagraniczni, tacy jak Philips, Merloni i wiele poważnych firm, które ostatnio zaczęły się interesować naszym miastem. Zarówno łódzkie instytucje, jak i Urząd Miasta Łodzi stają się ostatnio magnesem dla specjalistów nie tylko z Warszawy, ale i z wielu dalszych miejsc Polski. Odbija się to nawet na składzie moich doradców. Nie przyjmuję koncepcji, w której Łódź miałaby się stać sypialnią Warszawy, ani koncepcji, w której rozpaczliwie małe Okęcie miałoby pełnić funkcję międzynarodowego portu lotniczego XXI wieku. Poza tym nie wolno zapominać, że siłą Łodzi jest mała i rodzinna przedsiębiorczość. To ona już dziś wykreowała połowę miejsc pracy oraz stworzyła gigantyczne centra handlu
zagranicznego przy trasie Łódź – Piotrków.

Jolanta Bilińska, Anna Kołakowska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)