Biesłan - bunt matek
Kobiety z Biesłanu nie chcą słyszeć, że ich dzieci zabili terroryści. Rok po zamachu wciąż walczą o to, by państwo rosyjskie powiedziało im, kto i dlaczego doprowadził do śmierci 331 osób.
01.09.2005 | aktual.: 01.09.2005 09:26
Trzy miesiące zmieniły Susannę Dudijewą nie do poznania. 42-letnia Osetynka, która w zamachu w Biesłanie straciła syna, miała być głównym świadkiem oskarżenia w procesie jedynego wziętego żywcem terrorysty. Ze zrozpaczonej matki zamieniła się w wojowniczkę. - Czy domaga się pani roszczeń materialnych od oskarżonego Nurpaszy Kułajewa? - retorycznie spytał sędzia, gdy w czerwcu Dudijewa rozpoczęła zeznania. - Nie! Domagam się roszczeń od państwa rosyjskiego. Chcę, żeby ci, którzy dopuścili do zamachu, stanęli przed sądem.
Sala zamarła, a kobieta zwróciła się do siedzącego w klatce Czeczena: - Jesteśmy gotowi ci wybaczyć, jeżeli powiesz prawdę. My już nie wierzymy śledczym. Powiedz nam! Chcemy, żeby zamiast ciebie siedziało tu wiele innych osób. Zdumiony sędzia nie był w stanie odebrać jej głosu. - Powiedz, bili cię? - pytała Kułajewa. - Pewnie, że bili - wycedził Czeczen. Jest jedynym oskarżonym, bo wszyscy pozostali terroryści zginęli, gdy 3 września 2004 roku Rosjanie odbili z ich rąk biesłańską szkołę. Wraz z nimi śmierć poniosło 330 zakładników. W tym 186 dzieci.
Zagadka Biesłanu
Dudijewa założyła organizację Matki Biesłanu, a do jej apelu przyłącza się coraz więcej kobiet. Chcą wiedzieć, kto zabił ich dzieci - czeczeńscy rebelianci czy rosyjskie państwo, którego siły podjęły nieudolną próbę odbicia szkoły. W ubiegłym tygodniu kobiety zajęły budynek władykaukaskiego sądu, w którym toczy się proces czeczeńskiego rebelianta. Matki Biesłanu uważają, że władze wcale nie zamierzają wyjaśnić swojej roli w szturmie. Liczą na to, że Kułajew zacznie mówić. Niektóre oferują mu pieniądze, inne przyrzekają, że jeśli opowie o kulisach śmierci ich dzieci, zażądają dla niego łaski. Zagadka do dziś pozostaje nierozwiązana. W pierwszą rocznicę tragedii wiemy tyle samo, ile tuż po niej.
W dzień rozpoczęcia roku szkolnego do szkoły w Biesłanie wtargnęło czeczeńsko-inguskie komando. Zapędzili do sali gimnastycznej ponad tysiąc zakładników. Mężczyzn terroryści zabijali, a kobiety i dzieci przez 52 godziny przetrzymywali bez jedzenia i picia. Rosjanie nie pozwolili napastnikom przekazać żądań, otoczyli szkołę kordonem i czekali. Trzeciego dnia nagle nastąpił wybuch, po nim chaos i szturm rosyjskich sił. A po paru godzinach liczono trupy - najpierw ofiar miało być kilkadziesiąt, później 150, aż doliczono się 330.
Dlaczego doszło do wybuchu? Kułajew twierdzi, że rosyjski snajper zastrzelił terrorystę, który miał w ręku zapalnik od bomby. A więc tragedię sprowokowali Rosjanie. Inni świadkowie mówią, że Rosjanie w ogóle nie liczyli się ze stratami wśród zakładników. - Jakaś kobieta krzyczała, że ręka jej się pali. Moja opinia jest jasna: w czasie szturmu użyto napalmu - zeznał przed sądem świadek tragedii Elbrus Tetow. - Jestem byłym wojskowym i nie mogę się mylić. Mogę też powiedzieć, że czołgi oddały 11 strzałów - dodał.
Kto skierował czołgi do szkoły pełnej zakładników? Kto wysłał śmigłowce? Dlaczego oddziały antyterrorystyczne nie były gotowe do akcji? Kto do odbijania zakładników używa napalmu lub miotaczy ognia?
Syndrom biesłański
- Powiedz, od czego zapaliła się sala gimnastyczna? - pytali Tetowa byli zakładnicy. - Od granatników i miotaczy ognia - mówił. Inni potwierdzali jego słowa. Oksana Dzaparowa, która w biesłańskiej szkole straciła męża, mówiła: - Chcę spytać przedstawicieli oskarżenia, czego użyto w czasie szturmu? Inna kobieta usiłowała ją przekrzyczeć: - Powiedzcie, co tam się paliło! Sędzia odebrał im głos, a prokurator Marija Siemisynowa odpowiedziała, że "w ten sposób nie zadaje się pytań w sądzie". Ta sama kobieta będzie później mówić publicznie, że matki z Biesłanu zachowują się "niemoralnie", broniąc terrorysty.
Rosja jest zaskoczona nagłą przemianą osetyjskich kobiet. Dlaczego są gotowe wybaczyć terroryście i sprzymierzać się z nim przeciwko państwu? Oficjalne wyjaśnienie jest proste. - To syndrom biesłański. Ofiary zamachu przechodzą na stronę oskarżonego - mówił komentator telewizji TVC Walerij Wyżutowicz.
Ale kobiety z Biesłanu nie uważają się za ofiary syndromu. - Wiemy, co ma do powiedzenia Kułajew. Teraz chcemy, żeby odpowiadali członkowie władz - mówi w jednym z wywiadów Dudijewa. "Uważamy, że to sztab kryzysowy jest odpowiedzialny za to, że nie prowadzono negocjacji i nie przygotowano należycie szturmu" - napisały w liście do rosyjskiego prokuratora generalnego z siedziby zajętego sądu. Nikt nie będzie z nimi chętnie rozmawiał. Gdy okupowały budynek sądu, żądały, by przyjechał do nich prowadzący sprawę oskarżyciel Nikołaj Szepiel. Urzędnik stchórzył. Chciały rozmowy z władzami Północnej Osetii. Nikt nie przyjechał. Na miejsce dotarł lokalny prokurator Siergiej Prokopow, ale nie chciał spojrzeć matkom w oczy, tylko rozdał oświadczenie oskarżające kobiety o to, że "próbują wywierać naciski na wymiar sprawiedliwości". Rozmawiał z nimi jedynie sędzia Tamerlan Azugarow. - Błagam, uspokójcie się. Nie wyrzucę was stąd, ale zrozumcie, to bezprawie - mówił. - Bezprawie?! A zabijanie naszych dzieci to nie
bezprawie? - krzyczały kobiety.
Część matek w szaleńczym porywie żądała, żeby sąd wytoczył im samym akt oskarżenia. - Skoro nikt nie jest winien śmierci mojej córki, to znaczy, że ja jestem winna. Osądźcie mnie i posadźcie! - krzyczała jedna z nich, Marina Pak. - To my, matki, jesteśmy winne temu, że urodziłyśmy dzieci w tym kraju. Jesteśmy winne, że głosowałyśmy na prezydenta, któremu nasze dzieci nie były potrzebne.
Kiedyś go zabiją
Być może Kułajew mógłby ujawnić szczegóły, które obciążyłyby odpowiedzialnością za tragedię rosyjskie władze. On jednak najczęściej milczy. Jego adwokaci wybrali inną linię obrony: młody, dwudziestoparoletni mężczyzna został niemal siłą wzięty na akcję i od początku proponował, żeby zaatakować nie szkołę, tylko posterunek policji. A w czasie ataku nawet nie miał broni w ręku. - To wszystko zaplanował Szamil Basajew - mówi Kułajew ze swojej klatki. Powtarza dokładnie to samo, co powiedział tuż po zamachu, gdy pobitego i zmaltretowanego Czeczena pokazała rosyjska telewizja.
Dudijewa przypuszcza, że terrorysta boi się o swoje życie. Gdyby zaczął sypać, mógłby zginąć. - Nagle okazałoby się, że dostał zawału albo spadł ze schodów - powiedziała w jednym z wywiadów. Jej współbojowniczki nie tracą nadziei, że proces ruszy z miejsca. - Na ławie oskarżonych jest jeszcze dużo miejsca dla wszystkich, poczynając od Putina, a kończąc na naszych lokalnych urzędnikach - mówiła podczas okupacji sądu Zalina Guburowa, która w zamachu straciła matkę i 10-letniego syna. - Władza próbuje nas oszukiwać. Chce zrobić sąd nad jednym Kułajewem. To żadna sprawiedliwość. Rzucają nam na pożarcie kość. Jak psom.
Tymczasem na początku sierpnia w jednym ze szpitali zmarła 32-letnia Marina Żukajewa. Była zakładniczką, wyniesiono ją żywą, ale od ataku nie obudziła się ze śpiączki. Została 331. ofiarą biesłańskiej tragedii.
Jakub Kumoch