Biegły konie po betonie
Trzy konie biegały wczoraj po bardzo ruchliwej alei generała Andersa w Bielsku-Białej.
14.04.2004 | aktual.: 14.04.2004 08:30
Nie doszło do żadnego wypadku, ale i tak kierowcy jadący w kierunku Szpitala Wojewódzkiego przeżyli szok na widok wolno puszczonych zwierząt.
Stanisława Maślanka, której pupile wybiegły na ulicę, prawie natychmiast wyłapała rumaki ze swoimi pomocnikami, ale mogło dojść do nieszczęścia.
- To drugi taki przypadek w ciągu ostatnich dziesięciu lat, od kiedy prowadzę szkółkę jazdy - mówiła E zdenerwowana właścicielka koni. - Tym razem uciekły tylko młode. Stare same nie wyjdą.
W każdy wtorek z terapii konnej u Stanisławy Maślanki korzystają niepełnosprawni. Konie, które hoduje, są specjalnie do tego tresowane. Właścicielka twierdzi, że to bardzo spokojne zwierzęta. Można z nimi robić dosłownie wszystko. Położyć się nie tylko na nich, ale także pod nimi, a one nawet nie drgną.
Przed starym dworkiem, w którym mieszka i gdzie również jest niewielka stadnina wczoraj na jazdy przyjechał między innymi ojciec z 4-letnią dziewczynką. Mała odważnie, siedząc na rękach taty, głaskała konia. Zaczęła piszczeć ze złości, bo tata za długo sadowił się na zwierzęciu. W końcu dumnie pojechała na koniu razem z nim.
- Widzi pani, one naprawdę są bardzo spokojne - powiedziała Maślanka.
Właścicielka koni opowiada, że zwierzęta uciekły przez przypadek lub nieuwagę kierowcy.
- Na zajęcia do mnie przyjechała grupa niepełnosprawnych. Wysiedli razem z opiekunką, a kierowca pojechał z powrotem i po prostu nie zamknął bramy. To czysty przypadek lub głupota. Przecież nie mogę z tego powodu iść do więzienia - opowiadała podniesionym głosem Stanisława Maślanka. - Nie wiem, kto zadzwonił na policję, że konie biegają po ulicy. Uważam jednak, że to ludzka złośliwość. Przez cały dzień miałam mnóstwo telefonów od ludzi i może mi ta cała sprawa dużo szkody narobić - irytowała się nasza rozmówczyni.
Stanisława Maślanka nie od dzisiaj ma problemy z końmi. Kiedyś jedna z lokalnych gazet napisała, że jej koń pogryzł dziecko. Maślanka mówi, że to nieprawda. Opowiada, że chłopcy byli na wagarach, weszli bez jej wiedzy na pastwisko i zaczęli karmić zwierzęta. Gdyby podawali jedzenie na rozłożonej dłoni, to nic by im się nie stało. Robili jednak inaczej i koń chwycił jednego za palce. Ona miała problemy, choć to była ich wina, bo bez pozwolenia wtargnęli na jej posesję. Natomiast dwa lata temu policja radiowozem na sygnale goniła po Bielsku-Białej innego jej konia.
- Jak można konia na sygnale gonić? - do dzisiaj dziwi się właścicielka. - Przecież on się potwornie bał. *
Anna Chałupska