Biegłe w procesie "łowców skór": błędy w dokumentacji medycznej
Zeznające w głośnym procesie "łowców
skór" biegłe z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych
przyznały, że dokumentacja medyczna w łódzkim pogotowiu zawiera
błędy. W procesie toczącym się przed Sądem Okręgowym w Łodzi na
ławie oskarżonych zasiadają dwaj b. sanitariusze i dwaj b. lekarze
pogotowia.
Zdaniem biegłych - Marii Kały i Janiny Glazur - w analizowanych przez nich kartach wyjazdów karetek są błędy. Ich zdaniem nie przesądza to jednak o winie lekarzy, którzy są oskarżeni o narażenie łącznie 14 pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie ich do śmierci.
Lekarz najpierw ratuje chorego, a dopiero potem pisze dokumentację. Zastanawiam się, czy sama byłabym tak dokładna, by sprostać tym kartom - powiedziała Maria Kała. Wśród analizowanych przez biegłych i sąd w czwartek przypadków znalazł się m.in. zgon 74-letniej kobiety, u której zdiagnozowano udar mózgu. W karcie wyjazdu karetki nie zanotowano postępowania ratunkowego, czyli przeprowadzenia reanimacji.
Jak się pacjentowi z udarem mózgu nie przeprowadza reanimacji, to skazuje się go na śmierć - powiedziała przed sądem druga z biegłych, Janina Glazur. Przy analizie przypadku śmierci 65-letniej kobiety, u której zdiagnozowano napadowy częstoskórcz komorowy, sąd pytał biegłych, czy można wykluczyć, że przed śmiercią chorej został podany środek zwiotczający, np. pavulon. Nie można tego wykluczyć - powiedziała Glazur.
Jej zdaniem często lekarz nie ma czasu na dokładne wypełnienie kart. Może tak być, że ten lekarz, który zrobi wszystko, nie ma czasu na dokładne wypełnienie kart. Można przecież coś zrobić, a tego nie napisać, ale można też napisać coś, czego się nie zrobiło. To będzie oceniał sąd - powiedziała dr Janina Glazur.
Biegłych z krakowskiego instytutu nie dziwi duża liczba zgonów w analizowanych przez nich przypadków. Tam były bardzo ciężkie stany chorych. Oczywiście dokładność w dokumentacji jest potrzebna. Znałam jednak wspaniałych lekarzy, którzy nie wypełniali dokładnie kart - powiedziała Glazur. Podczas czwartkowej rozprawy zeznawał również kierowca karetki pogotowia, który w odrębnym postępowaniu jest podejrzany o przyjmowanie łapówek w zamian za informacje o zgonach. Mężczyzna, który w czasie pracy w pogotowiu prowadził również zakład pogrzebowy w jednej z miejscowości województwa łódzkiego, twierdzi, że nie brał łapówek, chociaż przyznał, że brał pieniądze.
To były drobne kwoty i nie były to łapówki, a podziękowanie. Te pieniądze, które brałem, były w podziękowaniu za to, że nie sugerowałem rodzinie zmarłego żadnej firmy. To był raczej tzw. napiwek, czasem otrzymywany też od rodziny zmarłej osoby - zeznał przed sądem.
Mężczyzna powiedział, że słyszał plotki o procederze sprzedawania informacji o zgonach. Sam twierdził, że informacji nie sprzedawał. Zapytany przez sąd, dlaczego w czasie śledztwa powiedział w prokuraturze, że brał łapówki m.in. od znanego łódzkiego przedsiębiorcy pogrzebowego, kierowca powiedział, że "różne dziwne rzeczy się wtedy mówiło".
Odpowiadający przed sądem dwaj b. sanitariusze oskarżeni są o zabójstwo w sumie pięciu pacjentów, a lekarze - o narażenie łącznie 14 pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do ich śmierci. Całej czwórce zarzuca się przyjmowanie pieniędzy od firm pogrzebowych za informację o zgonach. Byłym sanitariuszom grozi dożywocie, lekarzom odpowiadającym z wolnej stopy - do 10 lat więzienia.