Białoruski protest sprzed roku miał pozytywny skutek
B. opozycyjni kandydaci w wyborach prezydenckich na Białorusi Alaksandr Milinkiewicz i Wital Rymaszeuski ocenili, że udział Białorusinów w proteście powyborczym w 2010 r. był zwycięstwem i przez rok w społeczeństwie zaszły pozytywne zmiany. Mówili o tym na marginesie okrągłego stołu z udziałem liderów głównych sił opozycyjnych, który odbył się w siedzibie Białoruskiego Frontu Narodowego (BNF) w rocznicę zdławienia protestu wyborczego.
19.12.2011 | aktual.: 19.12.2011 16:10
Lider Ruchu "O Wolność" i kandydat na prezydenta z 2006 r. Alaksandr Milinkiewicz ocenił, że ubiegłoroczny protest na Placu Niepodległości w Mińsku miał pozytywny skutek.
- Pozytywne było to, że mimo braku jednego kandydata w wyborach (z 19 grudnia 2010 r.) nastąpiła wielka fala mobilizacji. Ludzie wyszli na ulicę i nie wspierali tam jednego czy drugiego kandydata, tylko bronili siebie. Kolejny raz Białorusini pokazali, że mimo strachu i represji chcą żyć w europejskim kraju - powiedział.
Przyznał, że przez ostatni rok w kraju zaszły i dobre, i złe zmiany. - Władza skorzystała z wydarzeń, do których doszło na skutek jej prowokacji, żeby zniszczyć struktury społeczeństwa obywatelskiego, nasilić strach. To jest złe - zaznaczył, nawiązując do sprowokowanego według opozycji ataku grupy ludzi na drzwi budynku rządu podczas demonstracji sprzed roku.
Jego zdaniem przeważają jednak pozytywy, bo społeczeństwo zmądrzało i lepiej rozumie, kto jest winien sytuacji na Białorusi. - Teraz ludzi wiedzą, że całą odpowiedzialność za bardzo trudny stan ekonomiczny i finansowy kraju ponosi Łukaszenka. Po roku panuje ogólna opinia, że przemiany są potrzebne i władza powinny odejść - podkreślił Milinkiewicz.
Rymaszeuski, kandydat w zeszłorocznych wyborach, też ocenił, że demonstracja sprzed roku "dla społeczeństwa to było zwycięstwo". - Na Białorusi każde wyjście na ulice jest przezwyciężeniem strachu. Świadczy o wewnętrznym pragnieniu wolności - zaznaczył. Jego zdaniem potwierdzają to letnie akcje milczących protestów, których nie organizowała opozycja.
- Brutalne rozpędzenie demonstracji to oczywiście klęska, której winni są także liderzy białoruskiej opozycji. Brak jednego kandydata w wyborach i brak planu podczas protestu to fiasko. Za to ponoszą odpowiedzialność wszyscy bez wyjątku: i ci, którzy uczestniczyli w demonstracji jako kandydaci na prezydenta czy liderzy partii, jak i ci, którzy stali z boku - powiedział Rymaszeuski, skazany na dwa lata w zawieszeniu w związku z protestami powyborczymi.
Przyznał, że ostatni rok był dla Białorusinów trudny, bo nastąpiło zbiorowe zubożenie społeczeństwa, a siły demokratyczne doznały wielkiego ciosu po uwięzieniu lub zwolnieniu z pracy wielu polityków.
- Ale białoruska opozycja demokratyczna przetrwała i wzmocniła się. Dla wielu Białorusinów był to bodziec, żeby przewartościować życie, obrać inne priorytety i przejść do opozycji. Potwierdza to bardzo niskie poparcie dla Łukaszenki - według niezależnych badań ok. 20%. Uważam, że ta zmiana myślenia wielu osób to ogromny sukces - ocenił polityk, nawiązując do opublikowanego we wrześniu badania niezależnego ośrodka NISEPI.
W poniedziałkowym okrągłym stole uczestniczyli m.in. kandydat BNF w ostatnich wyborach Ryhor Kastusiou, lider partii "Sprawiedliwy Świat" Siarhiej Kalakin, a także szef Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Anatol Labiedźka.
19 grudnia 2010 r. w Mińsku brutalnie zdławiono protest przeciwko oficjalnym wynikom wyborów, dającym prawie 80 proc. urzędującemu prezydentowi Alaksandrowi Łukaszence. Po demonstracji do aresztów trafiło ponad 600 osób. Kilkadziesiąt z nich stanęło przed sądem w sprawie karnej o masowe zamieszki i ponad 20 zostało skazanych na pobyt w kolonii karnej. W sierpniu i wrześniu niemal wszyscy zostali ułaskawieni, ale w więzieniach pozostają m.in. byli kandydaci opozycji w tych wyborach Andrej Sannikau i Mikoła Statkiewicz oraz aresztowany jeszcze przed wyborami lider niezarejestrowanej organizacji Młody Front Źmicier Daszkiewicz.