Białoruska TV manipuluje, nie było koktajli Mołotowa
Na procesie b. kandydata na prezydenta Białorusi Andreja Sannikaua świadek obrony przedstawił zdjęcia, świadczące, że wbrew tezom oskarżenia i państwowej TV na miejscu opozycyjnej demonstracji 19 grudnia nie było porzuconych niebezpiecznych przedmiotów.
29.04.2011 | aktual.: 29.04.2011 16:40
Kadry z leżącymi na ziemi butelkami z koktajlem Mołotowa i innymi niebezpiecznymi przedmiotami pojawiły się w filmie telewizji państwowej pt. "Plac - żelazem po szkle" na temat demonstracji, która odbyła się w dniu wyborów prezydenckich na Placu Niepodległości w Mińsku. Na poprzednich procesach uczestników demonstracji wśród materiałów sprawy cytowany jest dokument z oglądu miejsca zdarzenia i w nim również mowa jest o odnalezionych po demonstracji niebezpiecznych przedmiotach.
Świadek obrony Piotar Kuczko przyniósł w piątek na rozprawę przed sądem w Mińsku swój telefon komórkowy ze zdjęciami pokazującymi pustą, czystą, ośnieżoną powierzchnię placu po zmroku; w dali widać kolumnę sił specjalnych milicji (specnazu). Jak tłumaczył Kuczko, zarejestrował moment po oczyszczeniu placu z demonstrantów przez specnaz. Jemu udało się uniknąć zatrzymania i zrobił pięć fotografii, by upamiętnić zdarzenie.
Telefon nie zapisał daty zrobienia zdjęć. Obrona wniosła o sprawdzenie zawartości aparatu w celu ustalenia daty i o wniesienie zdjęć do materiałów sprawy. Sędzia odrzuciła wniosek, argumentując, że sąd nie przystąpił jeszcze do rozpatrywania dowodów rzeczowych. Zaznaczyła, że wniosek jest odrzucony na obecnym etapie procesu.
Zapytany, dlaczego zdecydował się być świadkiem obrony, Kuczka powiedział: - Zobaczyłem niezgodność tego, co widziałem w telewizji i co zapewne zostało zarejestrowane podczas wstępnego śledztwa, czyli informacji, że akcja nie miała pokojowego charakteru i że wielu ludzi przyniosło na plac specjalne przedmioty w celu zastosowania siły fizycznej, z tym, co mogłem sam zobaczyć dookoła i co w miarę możliwości udało mi się sfotografować.
Sannikau jest oskarżony o udział w masowych zamieszkach - tak oskarżenie kwalifikuje wydarzenia 10 grudnia. Wówczas, w wieczór po wyborach prezydenckich tysiące ludzi protestowały przeciwko oficjalnym wynikom, dającym prawie 80 proc. urzędującemu prezydentowi Alaksandrowi Łukaszence. Podczas demonstracji grupa ludzi zaczęła niszczyć drzwi wejściowe do budynku rządu; według opozycji była to prowokacja. Milicja i wojska wewnętrzne stłumiły demonstrację, do aresztów trafiło ponad 600 osób.
Uczestników wzywano w dniach po demonstracji na przesłuchania. Z relacji podawanych przez media wynika, że milicja wykorzystała dane łączności komórkowej, by dotrzeć do osób, które znajdowały się wieczorem 19 grudnia rejonie Placu Niepodległości.