Białoruś poprze Rosję w razie wojny - przeciw komu?
Jeszcze niedawno Rosja i Białoruś prowadziły zażartą medialną wojnę. Teraz znów wpadają sobie w ramiona. Prezydent Miedwiediew ratyfikował umowę z Białorusią o wzajemnych dostawach produkcji wojskowej i cywilnej w czasie wojny. Chodzi o to, że jeśli jedno z państw będzie zagrożone agresją, drugie pomoże mu bronią i sprzętem. Umowa obowiązuje przez pięć lat.
Co ciekawe, porozumienie podpisano już w grudniu 2009 r., ale dokument zawisł w próżni. Napięcie między sojuszniczymi państwami rosło i osiągnęło apogeum latem 2010 r. Wtedy należąca do Gazpromu telewizja NTW wyemitowała serię filmów pod wspólnym tytułem "Chrzestny Baćka" (ostatnia część miała znamienny podtytuł "Ostatnia jesień", ale – jak się okazało – nie był to nomen omen). Prezydent Miedwiediew, nie przebierając w słowach, publicznie skarcił swego białoruskiego kolegę, na co ten odpowiedział z całym dramatyzmem, że oto ogromna Rosja czyha na niezależność Białorusi. Po raz pierwszy od 1994 r. coraz głośniej spekulowano, że Kreml nie poprze tym razem krnąbrnego Łukaszenki w zbliżających się wyborach prezydenckich, a postawi na kandydata z opozycji, który zabezpieczy strategiczne interesy Rosji.
Tak się jednak nie stało. Powodów było zapewne kilka. Białoruska opozycja nie dysponuje kandydatem zdolnym do porwania za sobą tłumów i przejęcia władzy. Na kilka dni przed wyborami sprytny Łukaszenka poszedł Moskwie na rękę. 9 grudnia podpisał porozumienie o utworzeniu Wspólnej Przestrzeni Gospodarczej (WPG) – nowej struktury integrującej Białoruś, Rosję i Kazachstan, która powstała z inicjatywy Kremla.
Tym samym nie ściągnął na siebie krytyki Moskwy za brutalne stłumienie mińskich protestów powyborczych. Rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych upomina się co prawda o swoich obywateli aresztowanych w czasie pacyfikacji, jednak skrytykowało Unię Europejską za nowe sankcje przeciwko reżimowi. "Tego typu kroki, nacelowane na destabilizację socjalnej i ekonomicznej stabilności Białorusi, przyniosą rezultaty odwrotne do zamierzonych" – ogłoszono w oficjalnym stanowisku MSZ Rosji.
Wiele wskazuje więc na to, że napięte stosunki między Rosją, a Białorusią to już pieśń przeszłości.
Tym bardziej, że oba państwa znów okazały się sobie potrzebne. Europa skończyła z polityką marchewki wobec Mińska. Łukaszence, który zagrał na nosie unijnym dyplomatom i ściągnął na siebie gniew ministra Sikorskiego, nie pozostało nic innego, jak udać się w ramiona Rosji. Kreml natomiast może wykorzystać położoną u granic UE Białoruś dla wzmocnienia swoich pozycji w negocjacjach z NATO.
Rosja jest wyraźnie niezadowolona z wyników Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Państwom Sojuszu Północnoatlantyckiego, nawet tym ze „starej” Europy, nie uśmiechają się kremlowskie plany budowy wspólnej tarczy antyrakietowej. Rosji dano do zrozumienia, że nie będzie traktowana na równych prawach z członkami Aliansu.
Przedstawiciel Federacji Rosyjskiej przy NATO, Dmitrij Rogozin powiedział, że wewnętrzne rozmowy sojuszu są zawsze o krok, a nawet o dwa do przodu przed tymi, które odbywają się w ramach rady Rosja-NATO. - Jesteśmy stawiani przed faktami i to jest nie do przyjęcia – dodał Rogozin. Już kilka miesięcy wcześniej Miedwiediew apelował o odrzucenie stereotypów i negatywnego kontekstu historycznego. Pozostało to jednak bez echa. Solą w oku Kremla jest przede wszystkim niechęć sojuszu do odstąpienia od rozbudowy tarczy antyrakietowej zgodnie z zamierzeniami USA. Mimo dyplomatycznych zabiegów Moskwy, amerykańskie plany nadal są w mocy.
Zapewne nieprzypadkowo umowę wojskową z Białorusią ratyfikowano na krótko po nieudanym dla Rosji szczycie. Kreml już wcześniej dawał do zrozumienia, że w przypadku braku satysfakcjonującego porozumienia Rosja - NATO, w Moskwie będą musieli podjąć "cały szereg nieprzyjemnych decyzji dotyczących rozmieszczenia uderzeniowej grupy nuklearnych wojsk rakietowych". Teraz przypomniał, że oprócz nowych sojuszników z Aliansu, ma jeszcze starych, sprawdzonych przyjaciół.
Katarzyna Kwiatkowska dla Wirtualnej Polski