Świat"Biali islamiści" walczący w Syrii poważnym zagrożeniem dla Europy

"Biali islamiści" walczący w Syrii poważnym zagrożeniem dla Europy

W Syrii walczą dziś tysiące europejskich ochotników "świętej wojny", a wśród nich biali konwertyci. Al-Kaida najczęściej nie wystawia ich jednak do samobójczych misji, bo ma wobec tej grupy większe plany: odesłać doświadczonych w boju ekstremistów na Stary Kontynent, by "ponieśli ogień dżihadu". Z tego powodu "biali islamiści" stanowią szczególne zagrożenie. Tak więc, krwawy konflikt w Syrii toczy się znacznie bliżej Europy, niż wynikałoby to z samej geografii - komentuje dla Wirtualnej Polski Tomasz Otłowski.

"Biali islamiści" walczący w Syrii poważnym zagrożeniem dla Europy
Źródło zdjęć: © AFP | Mahmud Al-Halabi
Tomasz Otłowski

20.03.2014 | aktual.: 20.03.2014 14:55

Czas płynie szybko i trudno uwierzyć, że w tym roku mija właśnie równo 10 lat od momentu, gdy zachodnie media po raz pierwszy obwieściły światu fakt istnienia tzw. białych islamistów. Ludzi będących z pochodzenia rdzennymi (etnicznymi) Europejczykami, którzy po przejściu na islam zradykalizowali się do tego stopnia, że jechali w miejsca objęte walkami z siłami zachodnimi, aby tam prowadzić muzułmańską "świętą wojnę". A jeśli trzeba, to również zginąć jako szahid - islamski męczennik za wiarę.

Fenomen ten po raz pierwszy zaobserwowano w czasie ciężkich walk toczonych przez Amerykanów w irackiej Falludży wiosną 2004 roku. W tamtym czasie fakt czynnej walki po stronie islamskich ekstremistów - z bronią w ręku lub "pasem szahida" na sobie - prowadzonej przez "białych ludzi", noszących w kieszeniach paszporty Wielskiej Brytanii, Niemiec czy Belgii, był czymś tak niepojętym i abstrakcyjnym, że odruchowo próbowano znaleźć jakieś inne, bardziej akceptowalne wyjaśnienie tej kwestii. Długo więc sądzono, że trupy białych mężczyzn, znalezione przez siły USA na ulicach Falludży i Ramadi, to w rzeczywistości porwani wcześniej przez islamistów zachodni zakładnicy, zamordowani w czasie walk i poprzebierani w wyposażenie wojskowe. Oczywiście, teorie takie nie utrzymały się długo. Prawda okazała się prosta, choć równocześnie brutalna i szokująca - wśród nas, w Europie, pojawili się ludzie, którzy w imię wyznawanej przez siebie nowej, obcej religii skłonni są totalnie zakwestionować całą swą dotychczasową tożsamość
kulturowo-cywilizacyjną i stanąć do walki ze swymi współrodakami.

Tym samym problem istnienia i działania radykalnego islamu na Zachodzie - ograniczony dotychczas wyłącznie, jak się wydawało, do imigrantów z krajów muzułmańskich i ich potomków - nabrał zupełnie nowych, niepokojących odcieni. Teraz okazało się, że islamskim ekstremistą - a potencjalnie i terrorystą-samobójcą - może być każdy, nawet sąsiad z naprzeciwka.

Od Azji po Afrykę

Kolejne lata i nowe teatry działań wojennych, gdzie stroną stawali się islamiści spod znaku dżihadu, potwierdzały i umacniały ten niebezpieczny trend. Coraz więcej młodych ludzi z krajów zachodniej Europy - etnicznych Niemców, Francuzów, Belgów czy Anglików "przechrzczonych" na islam - zaczęło pojawiać się w roli bojowników "świętej wojny" w tak egzotycznych miejscach, jak Pakistan, Afganistan, Jemen czy nawet Somalia. Prym wiódł oczywiście Irak, do niedawna jeszcze będący przysłowiową "mekką" islamistów z całego świata, jak magnez ściągając radykałów chcących walczyć z "niewiernymi". To właśnie w Iraku, w listopadzie 2005 roku, miał miejsce pierwszy odnotowany w historii zamach samobójczy, przeprowadzony przez "białego islamistę", do tego kobietę. Ten podwójny "wyczyn", dokonany na przedmieściach Bagdadu przez 38-letnią Muriel Degauque - urodzoną i ochrzczoną jako katoliczkę w Charleroi w Belgii, a "nawróconą" na islam w 2000 roku - stał się symbolicznym początkiem nowego etapu w wojnie z islamskim
ekstremizmem i terroryzmem.

Równie atrakcyjnym dla europejskich islamistów miejscem krzewienia ich wizji islamu okazał się Afganistan, gdzie do dziś walczy z siłami ISAF kilkuset obywateli państw Starego Kontynentu - głównie Niemców. Oficjalne statystyki NATO i zestawienia zachodnich służb wywiadowczych nie dzielą tych ludzi na rdzennych Europejczyków i tych, którzy mają w żyłach krew przodków z Afryki, Azji czy Bliskiego Wschodu. Nieoficjalnie podaje się jednak, że przynajmniej co czwarty z tych dżihadystów to typowy biały konwertyta - człowiek, którego przodkowie od pokoleń żyli w Europie i nie mieli nic wspólnego z islamem. Równie nieoficjalnie mówi się, że właśnie ci europejscy ochotnicy "świętej wojny" są dziś szczególnie brutalni i nieobliczalni. Jakby z gorliwością neofitów chcieli wykazać się przed swymi towarzyszami prawomyślnością i "czystością" religijną...

Islamistów "o europejskim wyglądzie" nie mogło również zabraknąć w szeregach ugrupowań dżihadystycznych w krajach objętych po 2011 roku chaosem wojen domowych, będących pokłosiem Arabskiej Wiosny - w Libii oraz Syrii. A jeśli wierzyć doniesieniom francuskich żołnierzy, "biali islamiści" walczyli z nimi także w Mali.

Syryjski poligon doświadczalny

Jednak to właśnie Syria i trwająca tam już czwarty rok krwawa wojna staje się obecnie dla światowego dżihadu tym, czym wcześniej były Irak i Afganistan. Przy czym wiele wskazuje na to, że konflikt syryjski przyciąga europejskich adeptów radykalnego islamu z jeszcze większą siłą. Dzieje się tak z wielu względów: po pierwsze, Syria jest relatywnie blisko Europy, więc znacznie łatwiej jest się tam dostać, niż do Afganistanu czy nawet Iraku. Po drugie, z perspektywy radykalnej ideologii i teologii, głoszonej przez islamistów spod znaku Al-Kaidy, wojna w Syrii jest już dzisiaj nie tylko wojną z "niewiernymi", ale przede wszystkim walką z szyitami, czyli z "heretykami z partii Alego" - a więc czymś o wiele ważniejszym (i bardziej miłym Allahowi). Po trzecie wreszcie, wiele symptomów zdaje się wskazywać, że "centrala" Al-Kaidy z Ajmanem az-Zawahirim na czele wyznaczyła Syrię i trwający w niej konflikt jako swoisty poligon doświadczalny i główny punkt wyjścia do przeniesienia otwartego, zbrojnego dżihadu na
kontynent europejski. Stąd nacisk na werbowanie do walki w Syrii adeptów "świętej wojny" właśnie z Europy, jako przyszłego frontu wojny o panowanie islamu nad światem. Stąd także dążenie Al-Kaidy do uregulowania nieco chaotycznej sytuacji operacyjnej i politycznej wśród islamistycznych struktur walczących w Syrii, w postaci wycofania przez emira Az-Zawahiriego "błogosławieństwa" dla Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu (ISIL).

Tysiące europejskich ochotników "świętej wojny"

Strategia Al-Kaidy wobec wojny w Syrii, zakładająca jej szczególną rolę w dalekosiężnych planach organizacji, sprawia m.in., że w tysiącach meczetów rozsianych po krajach Europy Zachodniej - od Hiszpanii po Niemcy i od Norwegii po Włochy - trwa od dłuższego czasu jawna, otwarta akcja werbunkowa ochotników do walki "w obronie islamu" w Syrii. Kampania przynosi nadspodziewane efekty. Według części źródeł, obeznanych w temacie, każdego miesiąca do islamistycznych obozów szkoleniowych w Jordanii, Turcji, Libanie i w samej Syrii trafia ok. 200-250 europejskich adeptów dżihadu. Po kilkutygodniowym szkoleniu ("unitarce") ludzie ci trafiają prosto na front, do liniowych oddziałów Frontu Al-Nusra lub Frontu Islamskiego. Równoległą, równie skuteczną akcję rekrutacyjną w Europie organizuje także ISIL, który wciąż prowadzi swe operacje w Syrii, pomimo zakazu ze strony szefostwa Al-Kaidy. ISIL skupia się jednak głównie na zaciągu ochotników w środowiskach imigrantów z rosyjskiego Kaukazu oraz wśród mieszkających w
Europie Turków.

Islamiści stanowią już od dłuższego czasu militarny "kręgosłup" rebelii przeciwko prezydentowi Baszarowi al-Asadowi. Według różnych szacunków, ugrupowania islamistyczne wystawiają "w polu" ok. 15-20 tys. bojowników, zaprawionych w walkach i często mających doświadczenia wyniesione z kampanii w Iraku, Afganistanie, egipskiego Synaju, Jemenu czy Libii. A zdarzają się i tacy, którzy zaliczyli udział w walkach w Kaszmirze, Pakistanie, Dolinie Fergany (Uzbekistan, Tadżykistan) lub na Kaukazie. Drugie tyle bojowników aktualnie się szkoli lub odpoczywa po odbyciu "tury" na froncie. Do tego należy doliczyć kolejne kilka tysięcy członków "jednostek zaplecza", m.in. odpowiedzialnych za wprowadzanie i przestrzeganie na zajętych terenach zasad szariatu. Generalnie, według dość pobieżnych (i szacunkowych) ocen, przynajmniej jedna czwarta spośród ogółu islamistycznych bojowników w Syrii to obywatele państw zachodnich. Dawałoby to więc całkiem sporą liczbę ok. 7-10 tys. europejskich ochotników "świętej wojny". W sporej
części, choć niemożliwej do precyzyjnego ustalenia, są to biali konwertyci.

Bojownicy dżihadu wracają na Stary Kontynent

Ci ostatni zdają się jednak być wyraźnie oszczędzani, np. nie wyznacza się im roli "męczenników", czyli zamachowców samobójców (chyba że sami tego bardzo chcą). Ich najważniejszym zadaniem jest bowiem pozyskanie w Syrii niezbędnego doświadczenia oraz umiejętności w zakresie walki partyzanckiej i rzemiosła terrorystycznego, które będą mogli później spożytkować po powrocie do swych krajów i środowisk w Europie.

Cel, jaki postawiła przed nimi Al-Kaida, jest prosty - ponieść ogień "świętej wojny" do krajów europejskich. Pozyskać nowych wiernych i nadać ekspansji islamu nowy impuls. Dlatego też po przeszkoleniu i zaliczeniu kilku–kilkunastu miesięcy na syryjskim froncie, europejscy islamiści są kierowani z powrotem do swych krajów, zaopatrzeni w pieniądze, instrukcje i namiary kontaktowe, mające umożliwić im założenie w ich społecznościach i środowiskach nowych komórek radykalnego islamu.

Służby specjalne w państwach zachodnich zdają się być świadome zagrożeń, jakie niosą ze sobą rodzimi radykałowie, przeszkoleni i doświadczeni w walkach na Bliskim Wschodzie. Problem w tym, że namierzenie takich ludzi, powracających z wojny w Syrii do Europy, nie jest prostym zadaniem, podobnie jak ich późniejsze monitorowanie. W rezultacie obracamy się cały czas w sferze domysłów, szacunków i niepotwierdzonych empirycznie doniesień co do skali całego zjawiska i stopnia zagrożenia, z jakim mamy do czynienia.

Tymczasem nie można wykluczyć, że z miesiąca na miesiąc skokowo rośnie w Europie liczba ludzi, którzy zdobyli w Syrii konkretne paramilitarne "know-how", wraz z niezbędną podbudową ideologiczną i duchową. Ekstremiści ci tworzą konspiracyjną sieć struktur, przygotowujących się do wzniecenia na naszym kontynencie islamskiej rewolucji.

Czas zresztą gra na ich korzyść, bo zarówno czynniki demograficzne panujące obecnie w Europie, jak i polityka ekonomiczna, socjalna czy neoliberalne nowinki ideologiczne sprawiają, że społeczeństwa zachodnie stają się coraz bardziej podatne na oddziaływanie zdecydowanych i pewnych swego islamistów. Tym samym krwawy konflikt w Syrii toczy się znacznie bliżej Europy, niż wynikałoby to z samej geografii.

Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polski

Lead, tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)