Bez remanentu nie będzie abonamentu

Gdy w telewizji nastał Jan Dworak, ludzie Kwiatkowskiego trochę się przestraszyli. Teraz boją się mniej. Co z tego mają widzowie płacący abonament? Na razie nic.

03.06.2004 | aktual.: 03.06.2004 16:05

W oczach Sławomira Zielińskiego strachu nie widać.

- Jan Dworak jest moim 16. prezesem, więc do takich zmian mam już podejście filozoficzne - mówi dyrektor Programu Pierwszego TVP. Do tej pory gdy na Woronicza przychodził nowy szef, wraz z nim pojawiali się nowi dyrektorzy, którzy znajdowali sobie nowych kierowników, a ci nowe gwiazdy. Rozpoczynał się wtedy proces wzajemnego wycinania.

- Żeby przetrwać, trzeba ocalić choć jeden własny program - opowiada redaktor K., były publicysta z TVP. - A najlepszy program to program byle jaki i w czasie najgorszej oglądalności. Koniecznie cykliczny. Nie daj Boże kontrowersyjny. Co tydzień płyną pieniądze i nikt się nie czepia. Trzeba się zahibernować i czekać, aż wrócą nasi i będzie lepiej.

Lęk towarzyszy każdej zmianie w telewizji.

- Jak przychodzi nowy człowiek, trzeba wiedzieć, pod kogo jest podwieszony, kogo będzie forował, a kogo wycinał - tłumaczy redaktor K. - Kiedy ja przyszedłem, zauważyłem, że moi podwładni tak się boją, że nie mogą opanować drżenia rąk.

Dlatego teraz cała Woronicza trzęsie się ze strachu. Najbardziej przestraszeni są politrucy, bo oni powinni pójść na pierwszy ogień.

WZIĄĆ NIEPOKORNYCH GŁODEM

Politruk w telewizji Roberta Kwiatkowskiego był stróżem. Miał pilnować interesów partii i prezydenta w dwóch najważniejszych pasmach - informacyjnym i publicystyce. Eksponować to, co dobre, i ukrywać to, co wstydliwe. Jeśli prezydent chwiał się na nogach przed grobami w Charkowie, politruk był od tego, by taki materiał nie ujrzał światła dziennego. Dbał natomiast, by "Wiadomości" rozpoczynały się od gospodarskiej wizyty Leszka Millera w zakładach pracy i płynnie przechodziły w uroczystość wręczenia orderów w Pałacu Prezydenckim.

- Nie ma co ukrywać - mówi Sławomir Zieliński - telewizja jest w pewnym sensie polityczna, bo to polityczne mechanizmy wyłaniają jej władze.

Politruk wie, kto jest przyjacielem, a kto nie, gdzie wysłać kamerę, jak dokopać wrogowi. To on decyduje, czy ktoś dostanie zlecenie na produkcję i dobrze zarobi, czy będzie żył z gołej pensji.

W telewizji Roberta Kwiatkowskiego najważniejszy był superpolitruk, który jako szef Telewizyjnej Agencji Informacyjnej nadzorował wszystkie programy informacyjne. To ułatwiało sterowanie, bo gdy się chciało coś załatwić, wystarczył jeden telefon, a nie trzy.

Superpolitrukiem był Janusz Pieńkowski, człowiek oddany Leszkowi Millerowi. Często sam nadzorował montaż materiałów, by premier w telewizji wypadł jeszcze lepiej.

- Nikomu nie trzeba było łamać kręgosłupa - mówi Marzena Paczuska, szefowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w TVP. - Nawet nie było szansy zostać bohaterem. Wystarczyło, że politruk uznał, że konkretny dziennikarz pewnych rzeczy nie zrobi. Wtedy przestawał mu zlecać jakiekolwiek prace. Ofiara mogła odejść z telewizji albo przymierać głodem.

Kiedy w lutym pojawił się w telewizji Jan Dworak, miał wywrócić stary porządek do góry nogami. Miał przywrócić TVP wiarygodność i normalność. Miał wyciąć w pień politruków i cały dwór Kwiatkowskiego zgodnie z zasadą, że nowy zarząd ma prawo wyrzucić wszystkich, którzy służyli staremu. Jan Dworak wywodzi się z opozycji antykomunistycznej, zakładał "Tygodnik Solidarność", demontował Radiokomitet w 1989 roku i był prawą ręką Andrzeja Drawicza, pierwszego po upadku PRL-u prezesa TVP. Był producentem telewizyjnym i parlamentarnym ekspertem od mediów.

W zdominowanej przez SLD telewizji wybór związanego z Platformą Obywatelską Dworaka był wielkim zaskoczeniem. Wielu uwierzyło, że to on wyprowadzi TVP z epoki poddaństwa Roberta Kwiatkowskiego. Ale nadzieja prysła na samym początku, gdy prezes otwarcie zapowiedział, że żadnej rewolucji nie zrobi.

- Za tymi nadziejami kryło się jakieś magiczne oczekiwanie odmiany świata. Taka magiczna przemiana wielkiej instytucji, jaką jest telewizja, nie jest możliwa - mówił Dworak w wywiadzie dla "Pressu".

Działalność Jana Dworaka przypomina szlachetne zmagania z Radiokomitetem prezesa Andrzeja Drawicza, który na przełomie lat 80. i 90. miał szybko zmienić partyjną telewizję, a jedynie zakonserwował układ.

- Nawet jeśli niektórych należałoby zwolnić - powtarza prezes - trzeba to głęboko przemyśleć.

Na razie tylko prezes jest zadowolony ze zmian w telewizji. Gdy Jolanta Kwaśniewska zdecydowała, jak sugerował "Press", że program "Oblicza mediów" będzie o tym, jak jest prześladowana przez media, a autorzy w ramach protestu wycofali swoje nazwiska z napisów końcowych, prezes Dworak dostrzegł w tym znak czasu.

- Mieli odwagę tak się zachować i wiedzą, że nie zostaną za to ukarani - pochwalił dziennikarzy prezes Dworak w "Pressie".

DYSPOZYCYJNOŚĆ NAJBARDZIEJ CENIONA

Marzena Paczuska, która pracuje w telewizji od 1993 roku, trzy lata temu przestała nagle dostawać jakiekolwiek zlecenia na produkcję. - Nie pozwolono mi nawet nosić kaset za producentem, choć byłam wydawcą - mówi. Skazani na niebyt nie mają biurka ani krzesła i nie muszą przychodzić do pracy. Na korytarzu i w stołówce omija się ich wzrokiem, jakby nie istnieli. Z telewizją łączy ich już tylko głodowa pensja wpływająca co miesiąc na konto. Można wtedy szukać pracy na poczcie, jak redaktor Jan Jankowski, albo smażyć naleśniki, jak redaktor Maria Wiernikowska.

Na miejsce zwalnianych przychodzą młodzi i szybko się uczą. Widzą, jakie materiały spadają z anteny i co wykreśla wydawca. Łatwo było to kontrolować, bo za Roberta Kwiatkowskiego zlikwidowano redakcje i prawie wszyscy byli zatrudnieni w Agencji Produkcji Audycji Telewizyjnych. Młodzi wiedzą, czego nie należy robić, by się nie narazić, a czym można zasłużyć na pochwałę. Pensja dziennikarska jest marna, a o wysokości zarobków decyduje honorarium autorskie. Najwięcej zarabiają ci, którzy dostają najwięcej zleceń. Wystarczy mieć słuszne poglądy albo, co zdarza się częściej, nie mieć ich wcale, by zarabiać bardzo dużo.

- Dyspozycyjni dziennikarze występują wszędzie, ale w telewizji są najbardziej widoczni - mówi Jacek Snopkiewicz. Był rzecznikiem Roberta Kwiatkowskiego, ale teraz się od niego dystansuje. - Dziennikarz z nazwiskiem zawsze może powiedzieć, że czegoś nie zrobi, słaby wykona każde zlecenie. Sądzi, że to mu pomoże. To błąd, bo wcześniej czy później pójdzie na bruk.

Z PĘTLĄ NA SZYI

Co się w telewizji zmieniło za Dworaka? Andrzej Celiński, partner życiowy Jolanty Pieńkowskiej, przyjeżdża po nią od Świętokrzyskiej, a nie od Jasnej, by go nie zobaczyli z newsroomu. Ta anegdota powtarzana na korytarzach telewizji ma obrazować, że nic się w ciągu ostatnich miesięcy nie zmieniło.

Nie można jednak powiedzieć, że w telewizji żadnych ruchów nie widać. Pojawił się nowy program "Warto rozmawiać" Macieja Pawlickiego przeniesiony z katolickiej telewizji Puls, ale to na razie jedyna nowość.

Prezes Dworak zapowiedział, że przywróci do pracy dziennikarzy zwolnionych przez Kwiatkowskiego, ale żaden jeszcze nie wrócił. Odwołał konkursy na dyrektorów ośrodków regionalnych, gdzie były prezes próbował przepchnąć swoich ludzi (ale nowe konkursy jeszcze nie zostały rozstrzygnięte).

Ogłosił konkurs na najważniejsze stanowisko - dyrektora TVP1 - i zapowiedział konkursy na stanowiska dyrektora TVP2 i TVP Polonia. Ale dopiero jak poznamy zwycięzców, będzie można powiedzieć, w którą stronę idą zmiany.

Z telewizji odszedł Janusz Pieńkowski, postrzegany jako komisarz polityczny Leszka Millera, ale nadal wiele kluczowych stanowisk zajmują ludzie Kwiatkowskiego. Na przykład Tomasz Posadzki został szefem biura zarządu, a Maciej Kosiński - biura programowego. Na korytarzach Woronicza mówią jednak, że najważniejszą postacią w telewizji nie jest wcale prezes, tylko członek zarządu TVP Ryszard Pacławski. Byłemu naczelnikowi ZHP, który dotychczas kierował regionalną TVP3, podlega program i wszystkie anteny. O Pacławskim mówi się, że jest po to, by pilnować interesów lewicy i nie dać skrzywdzić ludzi Kwiatkowskiego.

- Dworak nie może nic zrobić, bo ma pętlę na szyi w postaci Pacławskiego - wyjaśnia redaktor K.

Adam Pawłowicz z rady nadzorczej TVP, który forsował kandydaturę Dworaka, jest rozczarowany: - Zarząd nie podjął żadnej znaczącej decyzji, która mogłaby odmienić telewizję. Wystarczy spojrzeć na program, by to zauważyć.

Marzena Paczuska z SDP uważa, że w telewizji narasta zwątpienie i frustracja, a wszystkie zmiany są pozorowane. - Na początku ludzie Kwiatkowskiego trochę się nawet przestraszyli, ale teraz nabrali pewności siebie, bo wiedzą, że włos im z głowy nie spadnie - mówi Paczuska. - Bo skoro nawet tak, wydawałoby się, skompromitowany szef "Wiadomości" jak Piotr Sławiński ląduje na ciepłej posadce, to znak, że nic się nie zmieni.

TRWAM W TVP

- Z ekranu powinni zniknąć ci, którzy popełnili przestępstwa ekranowe - tak uważa nawet Jacek Snopkiewicz (zastanawia się tylko, czy wyrok powinien być dożywotni).

Oni wciąż jednak trwają. Dlaczego nie zniknął Piotr Gembarowski nazywany w gazetach białoruskim dziennikarzem TVP? Dlaczego Przemysław Orcholski, laureat nagrody SDP dla hieny roku, nadal jest gwiazdą "Wiadomości"? Dlaczego pracują w telewizji Witold Krasucki i Grzegorz Nawrocki, twórcy "Dramatu w trzech aktach" (o braciach Kaczyńskich), który prezes Dworak nazywa paszkwilem i za który już publicznie przepraszał? Dlaczego nie zniknął Rafał Rastawicki, były dziennikarz "Trybuny", kierujący redakcją publicystyki, która wyprodukowała ten paszkwil? I dlaczego włos z głowy nie spadł Sławomirowi Zielińskiemu, byłemu dyrektorowi Jedynki, który wyemitował program? Dlaczego nie zniknął "Tygodnik polityczny Jedynki" razem z Andrzejem Kwiatkowskim?

Piotr Sławiński, syn senatora SLD, podczas ostatnich wyborów prezydenckich obsługiwał sztab wyborczy Aleksandra Kwaśniewskiego. Z "Wiadomości" uczynił oręż walki z opozycją i kronikę towarzyską Sojuszu. To on czuwał, by w codziennych niezbędnych dawkach podawać telewidzom Leszka Millera i Aleksandra Kwaśniewskiego.

Piotr Sławiński przeczytał niedawno o sobie, że powinien być jak najszybciej zwolniony. Uważa, że to lekka przesada. - Ja, proszę pana, już zostałem odstrzelony z szefa "Wiadomości" na zastępcę w redakcji publicystyki - mówi. - Nie postawiono mi przy tym żadnych zarzutów oprócz tego, że za dużo pokazywałem prezydenta i premiera. Bo upolitycznienie telewizji to zbyt ogólnikowe oskarżenie.

STEFAN MAKUŁA

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)