Bestia żyje

Peterowi Jacksononowi udała się rzecz nieprawdopodobna. Remake „King Konga” z roku 1933 nie tylko dorównuje oryginałowi, ale pod wieloma względami go przewyższa. Twórcy wykorzystali najnowsze zdobycze techniki filmowej, nie zapominając również o widzu, który szuka w kinie czegoś więcej niż tylko prostej rozrywki.

29.12.2005 | aktual.: 02.01.2006 09:06

Podobnie jak Drakula czy Frankenstein, King Kong należy do najbardziej rozpoznawalnych ikon pop-kultury. Ale o ile tamte dwie przeszły do filmu z literatury, King Kong jest postacią stworzoną wyłącznie dla potrzeb kina. Amerykanin Merian C. Cooper, twórca niezwykłej historii o potwornej małpie, był postacią niesłychanie barwną i zasłużoną nie tylko dla historii kina. Karierę wojskową rozpoczął w Gwardii Narodowej w Georgii, w jednostce ścigającej Pancho Villę. Kiedy w maju 1920 r. w Belwederze przyjmował z rąk Marszałka Piłsudskiego Krzyż Orderu Wojennego Virtuti Militari i Krzyż Walecznych z dwoma belkami, miał już za sobą wiele lotów bojowych w 7. Eskadrze Bojowej im. Tadeusza Kościuszki, w czasie wojny polsko-bolszewickiej, oraz pobyt w sowieckim obozie jenieckim. Z obozu uciekł krótko przed zakończeniem wojny. Wówczas poznał Ernesta B. Schoedsacka, z którym w 1933 roku nakręcił „King Konga”.

King Kong z paszportem

„King Kong” Petera Jacksona jest hołdem złożonym filmowemu pierwowzorowi i jego twórcom z pionierskich lat kina dźwiękowego. Film w sferze fabularnej zachowuje wierność opowieści znanej dobrze wszystkim miłośnikom kina. Akcja rozgrywa się w czasach Wielkiego Kryzysu. Carl Denham, w nadziei na nakręcenie dzieła życia, kompletuje ekipę i na pokładzie parowca S.S. Venture wyrusza na poszukiwanie tajemniczej Wyspy Czaszki. Tubylcze plemię porywa Ann Darrow, która miała zagrać w tej produkcji, składa ją w ofierze Kongowi, olbrzymiej małpie. Kong jednak zakochuje się w dziewczynie, po czym zostaje schwytany i przewieziony do Nowego Jorku. Tam w ataku furii udaje mu się uwolnić, zdemolować miasto i wspiąć na Empire State Building, gdzie usiłują zestrzelić go myśliwce. To jedna z najbardziej znanych scen w historii kina.

Fenomenalny sukces kasowy „King Konga” przerósł wszelkie oczekiwania, ratując wytwórnię RKO od bankructwa. Producenci poszli za ciosem i rok później na ekranach pojawił się „Syn Konga”, w reżyserii Ernesta B. Schoedsacka. Szczególną popularnością małpa cieszyła się w Japonii i Indiach. W Japonii Kong musiał m.in. walczyć z prehistoryczną Godzillą, a w Indiach występował razem z inną ikoną pop-kultury – Tarzanem. Trafił nawet do Płd. Korei, siejąc zniszczenie w Seulu.

W Hollywood wrócono do postaci wielkiej małpy dopiero w 1976 r., kiedy John Guillermin nakręcił remake dzieła Coopera i Schoedsacka. Uwspółcześnił i zmienił nieco fabułę filmu, nasycając ją wyraźnymi podtekstami erotycznymi, co kontrastowało z niewinnością i romantyzmem oryginału. W 1986 r. Guillermin nakręcił dalszy ciąg historii Konga pt. „King Kong żyje”. Zgodnie z tytułem, małpa nie zginęła, tylko zapadła w śpiączkę.

Powrót do korzeni

Peter Jackson, który o powrocie „King Konga” marzył od dawna, przystąpił do realizacji filmu po gigantycznym sukcesie „Władcy Pierścieni”. Osadził akcję w roku 1933, a więc w czasie kiedy Cooper kręcił swój film. Ale mógł sobie pozwolić na wszystko, więc też wszystko w nim jest na skalę, o jakiej marzyć tylko mogli twórcy skromnego z dzisiejszego punktu widzenia czarno-białego pierwowzoru. Ponadtrzygodzinny film Jacksona zdumiewa możliwościami techniki filmowej i chociaż występujący w głównych rolach aktorzy bez zarzutu wypełnili spoczywające na nich zadania, to chyba najlepszym, zasługującym na Oscara aktorem w filmie jest bohater tytułowy. Dzięki pracownikom firmy Weta Digital, którzy skonstruowali muskulaturę ciała i twarzy małpy, specjalistom od technik specjalnych i Andy’emu Serkisowi, który wcielał się na planie w rolę King Konga, jego postać stała się bardzo realna, budzi przerażenie, śmiech i współczucie. Dzięki technice komputerowej można było uwiarygodnić sceny rozgrywające się na Wyspie Czaszki,
zamieszkanej przez różne prehistoryczne stworzenia. Ta część filmu świadczy o mistrzowskich zdolnościach reżysera w dziedzinie kreacji filmowej ułudy. Widzimy, że Jackson radośnie bawi się techniką, ale nie tylko to sprawia, że film zasługuje na uwagę.

Mechanizmy kreacji

W pierwszej części filmu Jackson znakomicie odtworzył na ekranie Nowy Jork z okresu kryzysu. W krótkich migawkach przedstawił atmosferę tego czasu, głód, beznadzieję i tragedie ludzi wyrzucanych na bruk. Ta pierwsza część to także błyskotliwa i bezlitosna analiza stosunków panujących w świecie przemysłu filmowego, a szerzej – rozrywkowego. Postać reżysera Carla Denhama, który usiłuje wydusić od producentów środki na dokończenie filmu, początkowo budzi sympatię, z czasem jednak zaczyna przerażać. Nie cofa się on przed niczym, by osiągnąć sukces. Kiedy giną kolejni członkowie ekspedycji, deklaruje, że będzie dalej kręcił film, by ich śmierć nie poszła na marne. Widzimy, że to tylko puste słowa, za którymi stoi nielicząca się z niczym bezwzględna pogoń za sukcesem. Zabawna i znacząca jest też narcystyczna postać zaangażowanego do filmu przez Denhama gwiazdora, obnażająca kulisy tworzenia bohaterów z celuloidu, w czym udział mają oczywiście media. Zakończenie filmu niedwuznacznie sugeruje, kto tak naprawdę jest
tu King Kongiem, czyli drapieżną bestią demistyfikującą każdą tajemnicę za odpowiednią cenę.

Edward Kapiesz

King Kong; reż. Peter Jackson; wyk.: Nami Watts, Jack Black, Adrien Brody, Thomas Kretschman, Colin Hanks, USA 2005

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)