PublicystykaBernard-Henri Lévy: Trump Zdrajca

Bernard-Henri Lévy: Trump Zdrajca

Jeżeli Donald Trump zostanie prezydentem, Stany Zjednoczone będą miały olbrzymi problem. Podobnie zresztą cała reszta świata. Przede wszystkim problemem byłaby jego niezgłębiona wulgarność. Ameryka widziała wiele rzeczy, ale jeszcze nie potencjalnego prezydenta, który zachwala rozmiar swojego penisa w trakcie debaty telewizyjnej - pisze francuski filozof Bernard-Henri Lévy. Artykuł w języku polskim ukazuje się wyłącznie w WP Opiniach w ramach współpracy z Project Syndicate.

Bernard-Henri Lévy: Trump Zdrajca
Źródło zdjęć: © AFP | John Moore
Bernard-​Henri Lévy

Problemem byłaby również jego patologiczna nienawiść do kobiet. W rozmowie z architektem Philipem Johnsonem w roku 1992, opublikowanej przez magazyn "New York", Trump stwierdził że "musisz je traktować jak gówno". Nadal zresztą widzi w nich stworzenia obrzydliwe, bo jak powiedział prezenterce Fox News Megyn Kelly, "krew wypływa z ich gdziekolwiek".

Problemem byłby jego bezkrytyczny rasizm. To jest przecież człowiek, który według jego pierwszej żony, na swoim stoliczku nocnym długo trzymał kolekcję przemówień Hitlera. Trump beztrosko nazywa czarnych "leniwymi", gardzi Meksykanami jako "gwałcicielami" i uważa, że wszyscy muzułmanie odpowiadają za islamski terroryzm.

Problemem byłby jego antysemityzm. Nawet w rozmowach zupełnie oficjalnych Trump głosi, że niechętnie zgadza się, żeby jego pieniądze księgował ktoś inny niż "ci niscy mali kolesie, którzy noszą jarmułki". W jednym z tweetów sugerował, że na poglądy komika Jona Stewarta ma wpływ jego żydowskie pochodzenie. A jeszcze w grudniu zezłoszczony zwracał się do Koalicji Republikańskich Żydów: "nie będziecie mnie wspierać, bo nie chcę waszych pieniędzy!"

Problemem byłby jego rażący brak wiedzy, nie tylko o świecie, ale także o własnym kraju. Kilka dni przed referendum nad członkostwem Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej, nie miał pojęcia co znaczy słowo "Brexit". Z kolei jeszcze w lipcu wykazał się brakiem zupełnie podstawowej wiedzy na temat liczby artykułów w konstytucji Stanów Zjednoczonych.

Ale najpoważniejszym i najbardziej martwiącym problemem byłby fakt, że przywódca światowego mocarstwa używałby jedynie uproszczonego zestawu pomysłów na geopolitykę. A ten zestaw właśnie zagroziłby bezpieczeństwu i dostatkowi Ameryki, pomimo obietnic Trumpa, że chce "żeby Stany znowu były wielkie" ("Make America Great Again" to hasło wyborcze kampanii Trumpa - przyp. red.).

Zastanówmy się przez moment nad jego pomysłem, żeby renegocjować dług narodowy USA, który na początku marca wysunął Trump, inspirowany zapewne własnymi bankructwami. Pomysł był idiotyczny, bo rząd amerykański nie ma czego "renegocjować", skoro zachowuje monopol na emisję najważniejszej na świecie waluty rezerwowej. Ale gdyby Trump był u władzy w momencie, kiedy to zaproponował, konsekwencje byłyby katastrofalne: natychmiastowa podwyżka stóp procentowych; pikujący dolar; wreszcie złamanie zaufania między USA (teraz postrzeganymi jak Argentyna albo Grecja) a wszystkimi innymi.

Albo zastanówmy się nad jego stwierdzeniem podczas przemówienia na niedawnym Kongresie Republikanów w Cleveland, że jeżeli zostanie wybrany, to zrewiduje zasadę automatycznego wsparcia NATO dla zagrożonych członków Sojuszu. W świecie według Trumpa Rosja mogłaby wówczas urzeczywistniać swoje groźby. Na przykład, "zrewidowałaby" legalność procesu, który prowadził do niepodległości krajów bałtyckich. Nic nie stałoby też na przeszkodzie, żeby "uregulowała" swoje granice z sąsiadami albo "przyszła z pomocą" rosyjskojęzycznej mniejszości, która byłaby przecież "zakładnikiem" lokalnej większości. Mogłaby przeprowadzić inwazję na Polskę albo, oczywiście, na Ukrainę. Ale dlaczego Rosja miałaby wówczas ograniczać się do członków NATO? Mogłaby przecież zacząć walczyć z Japonią albo każdym innym sojusznikiem Zachodu w regionie Azji Pacyficznej.

W końcu należy wspomnieć o samym prezydencie Rosji Władimirze Putinie. Trump nigdy nie zapomina, aby go pochwalić. Przy okazji promocji swojego bestsellera "Myśl śmiało i pokaż na co cię stać", w rozmowie z Larrym Kingiem ze stacji CNN Trump powiedział, że Putin to wielki przywódca, który wykonał "świetną pracę przy odbudowie Rosji". We wrześniu roku 2013 powiedział, że podpisany przez Putina komentarz dla "New York Timesa", który krytykował politykę USA wobec Syrii, to majstersztyk. We wrześniu 2015 roku, po ponad dwóch latach niemal zimnowojennych przepychanek wokół Ukrainy, powiedział Fox News, że za przywództwo Putin zasługuje na szóstkę.

Prawda jest taka, że prywatne więzi Trumpa z Rosją są bardzo bliskie i wieloletnie. Sięgają jeszcze początku lat dwutysięcznych, kiedy Trump został właśnie wpisany na czarną listę w amerykańskich bankach, nie miał skąd dostać kredytu i zwrócił się o sfinansowanie projektów w SoHo, Toronto i Panamie do inwestorów rosyjskich.

Teraz wypływają raporty na temat całej galaktyki powiązań i wzajemnych korzyści, które w tym czasie uformowały się wokół Trumpa: panteon dyrektorów Gazpromu; byli lobbyści ukraińskiego dyktatora Wiktora Janukowycza, jak choćby menedżer kampanii wyborczej Trumpa Paul Manafort oraz ważne osobistości z kręgów przestępczości zorganizowanej.

Niektórzy obserwatorzy, jak na przykład Franklin Foer, uważają Trumpa wprost za "marionetkę Putina". Inni, jak George Stephanopoulos, były doradca prezydenta Billa Clintona, spekulują o możliwej organicznej więzi między kampanią Trumpa a rosyjskim reżimem.

W tym momencie wygląda również na to, że to Rosjanie stoją za niedawnym wyciekiem 19 252 wiadomości mailowych Partii Demokratycznej, które na dwa dni przed narodową konwencją Demokratów szczegółowo ujawniają, jak oficjalnie bezstronne szefostwo partii popierało Hillary Clinton przeciw jej rywalowi Berniemu Sandersowi. Gorzej, Trump wprost nakłaniał obce mocarstwo do internetowego szpiegowania swojej przeciwniczki: "Rosjo, jeżeli tego słuchasz - mówił w trakcie konferencji prasowej - mam nadzieję że uda ci się znaleźć te 30 000 maili, które zgubiła (Hilary Clinton - przyp. Red.)".

Następstwa wyboru Trumpa na prezydenta USA byłyby doprawdy przerażające. Problemem byłaby nie tylko jego wulgarność, seksizm, rasizm czy wyzywająca ignorancja. Przede wszystkim problemem byłaby jego potencjalna niewierność wobec samej Ameryki. Partia Eisenhowera i Reagana została teraz zarekwirowana przez skorumpowanego demagoga, który zdradza wszystkie ideały swojego kraju, ale także fundamentalny amerykański interes narodowy.

Dla Ameryki to zawrót głowy. Dla świata katastrofa.

Bernard-Henri Lévy - Jeden z najsłynniejszych i najbardziej wpływowych francuskich intelektualistów. Zdobył popularność w latach 70. dzięki krytyce radykalnej lewicy. Opublikował dziesiątki artykułów i ponad trzydzieści książek.

Copyright: Project Syndicate, 2016

Źródło artykułu:Project Syndicate
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)