Berlin zmaga się z falą uchodźców i apeluje do UE o solidarność
Niemcy borykają się z największą od 25 lat falą uchodźców. Apelują do partnerów z UE o przestrzeganie prawa azylowego i domagają się solidarności. Wobec braku reakcji z innych europejskich stolic sugerują przywrócenie kontroli na granicach.
Temat uchodźców od miesięcy nie schodzi z pierwszych stron niemieckich gazet; dominuje także w serwisach mediów elektronicznych. Jego wagę podkreśliła ostatnio kanclerz Angela Merkel, oświadczając tydzień temu na nadzwyczajnym posiedzeniu Bundestagu, że kwestia imigrantów okaże się zapewne trudniejszym do rozwiązania problemem niż kryzys w Grecji.
Z szacunków niemieckich władz wynika, że w tym roku liczba cudzoziemców, którzy wystąpią o azyl w Niemczech, może wynieść ponad 800 tys. - czterokrotnie więcej niż rok temu i najwięcej od zjednoczenia kraju w 1990 roku. Rzeczywista skala imigracji jest jeszcze większa, ponieważ prognoza MSW nie obejmuje przepływu osób z innych krajów UE, w tym z Bułgarii i Rumunii.
Duża liczba uchodźców stawia niemieckie władze, zaskoczone skalą zjawiska, przed poważnymi problemami. Odpowiedzialne za rozlokowanie i wyżywienie przybyszów władze lokalne nie dysponują wystarczającymi możliwościami lokalowymi, brakuje im też często środków finansowych. Uciekinierzy umieszczani są w halach sportowych, opuszczonych hotelach, szkołach, w naprędce budowanych kontenerach, a nawet w miasteczkach namiotowych.
Problem uchodźców, z których wielu uciekło przed wojną domową i prześladowaniami z Syrii, Iraku czy krajów afrykańskich, wyzwolił w niemieckim społeczeństwie falę współczucia i pomocy. Powstały liczne inicjatywy społeczne stawiające sobie za cel pomoc uciekinierom i ich integrację. Zdarzają się nawet przypadki przyjmowania azylantów do prywatnych rodzin.
Równocześnie rośnie jednak też - podsycany przez skrajną prawicę - sprzeciw wobec polityki przyjmowania uchodźców. Od miesięcy niemal codziennie dochodzi do incydentów, ataków i podpaleń ośrodków dla imigrantów. Na porządku dziennym są pikiety i demonstracje przeciwko azylantom. W miniony weekend w Heidenau pod Dreznem doszło na tym tle do zamieszek, w których rannych zostało ponad 30 policjantów.
Antyimigranckie wybryki spotykają się ze zdecydowaną ripostą polityków. Znany z ciętego języka wicekanclerz Sigmar Gabriel nazwał sprawców zamieszek w Heidenau "neonazistowską hołotą". Merkel potępiła incydenty jako "zawstydzające i odpychające". W kręgach rządowych widoczna jest obawa, że obecna sytuacja może doprowadzić do ponownego wzrostu popularności skrajnej prawicy.
Przedstawiciele niemieckich władz zapewniają, że w tym roku i w najbliższej przyszłości są w stanie poradzić sobie z falą imigrantów. Berlin stoi na stanowisku, że problem uchodźców można rozwiązać tylko w skali całej UE. Odpowiedzialnością za swoje kłopoty Niemcy obarczają inne kraje UE, zarzucając im, że nie przestrzegają unijnych przepisów azylowych, co powoduje, że większość uchodźców zamiast pozostać w Grecji czy we Włoszech, przyjeżdża do ich kraju.
W ubiegłym roku Niemcy przyjęły jedną trzecią wszystkich uchodźców, którzy znaleźli się na terytorium UE. W tym roku może być podobnie.
W związku z tym niemiecki rząd systematycznie zwiększa presję na Brukselę, zabiegając o poparcie Paryża. W poniedziałek Merkel i prezydent Francji Francois Hollande po spotkaniu w Berlinie zaapelowali o przestrzeganie wspólnych europejskich zasad dotyczących przyjmowania uchodźców i rozpatrywania wniosków o azyl.
Istnienie jednolitego systemu przyznawania azylu jest - zdaniem Merkel i Hollande'a - warunkiem utrzymania systemu swobodnego przemieszczania się na obszarze umowy z Schengen. Niemcy zabiegają ponadto na stworzenie obowiązującej w całej UE listy krajów bezpiecznych. Wnioski obywateli tych krajów o azyl polityczny mogłyby być rozpatrywane w przyspieszonym tempie. Po odrzuceniu wniosku osoby takie mogłyby być szybko odsyłane do krajów pochodzenia. Obecnie kraje europejskie różnią się w ocenie wniosków o azyl składanych przez obywateli krajów Bałkanów Zachodnich.
Nad Szprewą rośnie zniecierpliwienie brakiem porozumienia w sprawie rozdziału 40 tys. uchodźców. - Postawa większości krajów członkowskich, które mówią: nas nic to nie obchodzi, jest wielką hańbą - mówi Gabriel. Jego zdaniem "UE zapadła w głęboki sen". Jak zaznaczył wicekanclerz, część krajów UE "najwidoczniej opacznie rozumie, czym jest UE". - Nie jest ona wspólnotą do pomnażania majątku, w której się uczestniczy, by dostać pieniądze, lecz jest wspólnotą wartości - powiedział niemiecki socjaldemokrata.
Gabriel ostrzegł, że jeśli pozostałe kraje UE nie okażą Niemcom solidarności, "zostanie narażona na szwank nie tylko umowa Schengen, lecz cała idea otwartych granic". - Otwarte granice będą zagrożone, jeżeli powstanie wrażenie, że tylko Niemcy, Austria i Szwecja przyjmują uchodźców - powiedział Gabriel w wywiadzie dla telewizji ARD.
Niemieccy politycy z partii rządzących wystrzegają się wymieniania konkretnych krajów, jednak publicyści wskazują bez ogródek na Polskę jako na jeden z krajów nastawionych negatywnie do współpracy przy rozwiązywaniu problemu imigrantów. Lider opozycji, szef klubu parlamentarnego Lewicy Gregor Gysi wyraził w jednym z wywiadów zdziwienie postawą Polski. - Polska to taki katolicki kraj, a sprzeciwia się przyjmowaniu uciekinierów - powiedział, nie kryjąc ironii, Gysi.
Polska zapowiedziała, że może przyjąć w ramach unijnych planów relokacji i przesiedlania uchodźców 2 tys. osób, czyli mniej niż zakładały plany KE.
Z Berlina Jacek Lepiarz
Zobacz także: W Niemczech nasilają się nastroje antyimigracyjne