Belfer poluje na fuchy


Belfer poluje na fuchy

20.09.2010 | aktual.: 20.09.2010 17:15

Niskie pensje sprawiają, że we wrześniu belfrzy szukają dodatkowego zarobku. Najłatwiej o fuchy mają nauczyciele języków obcych i korepetytorzy ze znanym nazwiskiem. Ma kredyt mieszkaniowy i… musi pracować na dwa etaty. Pierwszy ma w szkole, drugi – we własnym domu, gdzie po lekcjach udziela korepetycji z angielskiego.

- Moja szkolna pensja to niecałe 3 tysiące złotych. Za mało, by się utrzymać i nie zalegać z ratami w banku, wynoszącymi tysiąc złotych co miesiąc – mówi Arkadiusz Babich z Poznania. – Korki, z których wyciągam dodatkowo 1-1,5 tysiąca złotych, to dla mnie życiowa konieczność. Absolutnie.

Angliści – ale też germaniści – to wśród belfrów grupa uprzywilejowana. Sześć na dziesięć ogłoszeń z serwisu Szybkopraca.pl, adresowanych do nauczycieli, to oferty dla lektorów. Zamieszczają je najczęściej szkoły języków obcych. Prawie 30 proc. anonsów jest skierowanych do opiekunek dla dzieci i korepetytorów. Pozostałe 10 proc. dotyczy szkoleniowców, np. BHP w firmach.

Nauczycielski wolny rynek

Arkadiusz Babich uważa, że jeśli w oświacie istnieje wolny rynek, to tylko dzięki pozaszkolnej ofercie. Bo belfrzy niezmiernie rzadko są premiowani za wyjątkową solidność, zaangażowanie czy nadzwyczajne osiągnięcia (np. duża liczba olimpijczyków).

- Znam nauczycieli promowanych przez dyrekcje szkół, którzy po lekcjach nie zarobią nawet złotówki. Nikt ich po prostu nie zatrudni. Znam też pedagogów niedocenianych lub wręcz niszczonych przez przełożonych, a jednocześnie rozchwytywanych przez firmy, uczniów, rodziców oraz szkoły niepubliczne – podkreśla Babich.

Ten wolny rynek – przyznaje anglista – niestety ma także wady. Jak się okazuje, część nauczycieli na korepetycjach daje z siebie wszystko, a w szkole po prostu się leni. Niektórzy pedagodzy pracują zaś w dwóch szkołach, np. w publicznej i społecznej, co skutkuje przemęczeniem i w efekcie obniżeniem poziomu nauczania.

To niesprawiedliwe

- Z drugiej strony, czy można się dziwić, że bierzemy fuchy? Po pierwsze, zarabiamy jak nędzarze. Po wtóre, w naszym zawodzie są ogromne dysproporcje w wynagrodzeniach. I zazwyczaj nie wynikają one wcale z tego, że ktoś stara się więcej, a ktoś inny mniej – tłumaczy Arkadiusz Babich.

Na potwierdzenie podaje przykład swego kolegi z Warszawy, który pomimo mniejszego stażu – i gorszego wykształcenia, zarabia w szkole tysiąc złotych więcej.

Przykładów dysproporcji jest wiele. Kamil Wdziękoński, matematyk z Wrocławia, po 14 latach pracy dostaje co miesiąc 3 tys. zł netto (w tej kwocie jest już dodatek motywacyjny). Natomiast Ewa Kołodziejska z Wejherowa, pedagog z tytułem nauczyciela dyplomowanego i 31-letnim stażem, otrzymuje tylko 2,7 tys. zł brutto. Zaś Alina Nowak z Wałbrzycha, polonistka z 16-letnim stażem i z tytułem nauczyciela mianowanego, ma ok. 2 tys. zł na rękę.

Przetrwają najlepsi

Skąd te rozpiętości płacowe? Na wysokość belferskich uposażeń wpływa 14 zmiennych, które gwarantuje Karta Nauczyciela. Są to m.in.: płace za godziny ponadwymiarowe i doraźne zastępstwa, nagrody, stopień awansu zawodowego (stażysta, kontraktowy, mianowany, dyplomowany), staż pracy, dodatek wiejski (10 proc.), motywacyjny i funkcyjny, za uciążliwe warunki pracy, za pracę w święto, nagrody jubileuszowe. Trzeba też dodać, że zdecydowanie więcej zarabiają nauczyciele zatrudnieni w bogatej gminie (dostają pokaźne dodatki motywacyjne), a mniej – ci z gminy biednej.

- Podskoczyć ponad normalną siatkę płac? To jest możliwe tylko poza szkołą – twierdzi Arkadiusz Babich. – W szkole najlepiej mają bierni, mierni, ale wierni. Za to na edukacyjnym wolnym rynku przetrwają tylko najlepsi. Nauczyciele ze znanym nazwiskiem. I jest to chyba jedyna sprawiedliwość na naszym małym podwórku, którym jest polska oświata.

Mirosław Sikorski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)