Będzie ostrzejszy rygor w "poprawczakach"
Wprowadzenie w zakładach poprawczych ochrony takiej jak w więzieniach oraz obniżenie górnego wieku wychowanków do 18 lat zapowiedziała w poniedziałek wiceminister sprawiedliwości Beata Kempa, która odwiedziła zakład poprawczy w podwrocławskich Sadowicach.
W Sadowicach w czasie świąt wielkanocnych doszło do buntu wychowanków, który zakończył się pożarem. Wiceminister podkreślała, że tamte wydarzenia nie są jedynym powodem wizytacji; jest to pierwsza z serii zaplanowanych kontroli w 35 zakładach poprawczych i schroniskach dla nieletnich, podległych resortowi sprawiedliwości.
Kempa zaznaczyła, że w październiku rozpoczęła pracę nad reformą w zakładach poprawczych i schroniskach dla nieletnich.
W różnych zakładach występuje niedostatek ochrony. Należy popracować nad jej wzmocnieniem, choćby na wzór tej, jaka jest w więziennictwie. Tam profesjonalna służba zajmuje się zabezpieczaniem takich zjawisk jak bunty czy podpalenia - powiedziała wiceminister.
Kempa uważa także, że należy obniżyć z 21 do 18 lat górny wiek, do którego można przebywać w "poprawczakach". Poinformowała, że trwają prace nad kodeksem nieletnich.
Z ideą, by ochroną placówek wychowawczych zajęły się profesjonalne służby, zgadza się dyrektor sadowickiego zakładu Zbigniew Stępień.
Czas najwyższy skończyć z tym, żeby ochroną zajmowali się pracownicy pedagogiczni. Wprowadzenie wyspecjalizowanych i profesjonalnych służb ochrony poprawiłoby bezpieczeństwo, a nauczyciele, wychowawcy, terapeuci mogliby się zajmować tą pracą, którą się zajmować powinni. Teraz jest tak, że każdy nauczyciel musi i ochraniać, i sprawdzać, i pełnić wszystkie funkcje opiekuńcze, nie zaniedbując swoich obowiązków - mówił dyrektor.
W Sadowicach pracuje 17 wychowawców, w zakładzie przebywa 75 wychowanków. Stępień przyznał, że nie ma sprecyzowanej opinii, czy ochroną powinna się zająć Służba Więzienna, czy wynajęta firma ochroniarska.
Beata Kempa nie chciała powiedzieć, czy któregoś z wychowawców z Sadowic spotkają jakieś sankcje dyscyplinarne w związku z niedawnym buntem. Jak zaznaczyła, toczy się wciąż postępowanie w tej sprawie; karą może być nagana, a nawet zwolnienie.
W rozmowie z dziennikarzami wychowankowie, pracujący przy budowie ogrodzenia zakładu, przyznawali, że są źli na swoich kolegów, którzy podpalili placówkę, zwłaszcza, że kilka dni przed wypadkiem sami wyremontowali te pomieszczenia, które spłonęły. Zachowali się jak bałwany - mówił jeden z chłopców. Gdyby się z nami spotkali, to byłoby miło, wypilibyśmy kawkę - ironizował drugi.
Na początku kwietnia w Sadowicach doszło do buntu wychowanków, którzy nie mogli pogodzić się z tym, że odmówiono im udzielenia przepustek na święta wielkanocne. Młodzi ludzie podpalili lewe skrzydło pierwszego piętra budynku, rannych zostało kilkanaście osób. Dwóch wychowanków uciekło, jeden ukrywał się przez kilka tygodni.