Bartosz Marczuk: nauczyciele chcą więcej, nie dając nic w zamian
System zatrudniania, awansowania i wynagradzania pedagogów jest fatalny, a wynikające ze statusu nauczyciela przywileje - fantastyczne. Po cichu przyznają to nawet sami zainteresowani, nie mówiąc o samorządach, które dźwigają ciężary wynikające z postanowień Karty Nauczyciela i często są z tego powodu na skraju bankructwa. Podobne odczucia mają także rodzice, którzy ze względu na fatalną organizację szkół, działających w rytm ustanowionych przez Kartę reguł, nie mogą liczyć na realne wsparcie w wychowaniu dzieci - pisze Bartosz Marczuk, zastępca redaktora naczelnego "Wprost", w felietonie dla Wirtualnej Polski.
13.10.2015 | aktual.: 12.06.2018 14:22
Karta Nauczyciela - tak nazywa się demon polskiej szkoły. Uchwalona w drugim miesiącu stanu wojennego PRL-owska łapówka, mająca przekupić pedagogów, psuje polską szkołę już od ponad 30 lat. Promuje i chroni miernoty, nie docenia entuzjastów edukacji, skazuje rodziców i uczniów na bycie w szkole intruzem.
Protestujące w środę związki zawodowe nauczycieli, znów domagające się od nas więcej pieniędzy, najpierw powinny zrobić porządny rachunek sumienia z nadzwyczajnych przywilejów, jakimi cieszą się pedagodzy. A także z kuriozalnych, rodem z komunizmu, systemów zatrudniania tych nauczycieli, ich awansu i motywowania. A my, rodzice dzieci, powinniśmy także wyjść na ulicę w proteście przeciwko sposobowi traktowania nas i naszych dzieci w systemie edukacji.
Wyobraźcie sobie Państwo, że pracujecie w taki oto sposób. Wasza praca trwa ok. 5 godzin dziennie, macie zagwarantowane płatne 3 miesiące wolnego w roku, po 10 latach pracy zarabiacie 5 tys. zł miesięcznie, możecie w czasie kariery 3 lata przebywać na płatnym urlopie zdrowotnym, a na koniec odejść na wcześniejszą emeryturę. Do tego, po ok. 5 latach pracy jesteście - bez względu na to jak pracujecie - nie do zwolnienia. Tak wygląda życie tych, którzy w środę wyszli protestować w Warszawie, by dać im więcej kasy - do tego sprowadzają się ich 4 postulaty.
Czytaj także: Wysocki: Podatek obywatelski
A teraz druga strona medalu, czyli rodzice. Szkoła pracuje na zmiany. Jeśli chcecie, by Wasze dziecko mówiło w obcym języku, musicie wysyłać je na prywatne kursy. Przedszkola są zamykane na wakacje i przy każdej świątecznej okazji. Szkoła nie oferuje dodatkowych zajęć, dobrej opieki w świetlicy, dzieci nie mają czasu by zjeść porządny obiad. Słaby nauczyciel może gnębić swoją nieudolnością Wasze dziecko, a dyrektor szkoły może się jedynie temu przyglądać. Pedagog, który od 20 lat uczy z bryków jest nie do ruszenia, a dla młodych entuzjastów edukacji w szkole nie ma miejsca - zaledwie 3,5 proc. polskich pedagogów to wchodzący do tego zawodu stażyści.
Tak właśnie działa Karta. Ci, którzy nie mają dzieci lub je wychowali, niech nie myślą sobie, że ich to nie dotyczy. Za cały ten dysfunkcjonalny bałagan, jako podatnicy, płacimy ok. 60 mld zł rocznie. A te pieniądze moglibyśmy wydać o wiele mądrzej. Na przykład wymagając od pedagogów dłuższej pracy. UNICEF w swojej publikacji "Dzieci w Polsce" w rozdziale poświęconym edukacji, powołując się na dane OECD, pisze: "Dość zastanawiające jest porównanie czasu poświęcanego przez nauczycieli w Polsce na nauczanie w szkołach podstawowych i gimnazjach oraz wskaźnik dostępności nauczyciela w szkole w porównaniu ze wskaźnikami osiąganymi w krajach OECD". Wskazuje, że przeciętnie nauczyciele szkoły podstawowej z krajów OECD pracują przy tablicy rocznie 782 godziny, a gimnazjum 704. Ogólny czas pracy na terenie szkoły dla nauczycieli podstawówek z krajów OECD wynosi 1178 godz. Dla nauczycieli gimnazjów 1171 godz. To ponad dwa razy więcej niż w Polsce!
Liczy się także jakość pracy pedagogów. Dobra kadra powinna się dokształcać. W normalnych warunkach motywacją do stawania się lepszym i wydajniejszym jest, oprócz wiary w sens tego, co się robi, także wyższa pensja oraz, choć brzmi to złowrogo, obawa przed utratą pracy. Te dwa bodźce, ze względu na Kartę, nie działają na naszych nauczycieli. Po około 10 latach pracy osiągają najwyższy z czterech stopni awansu i od tego momentu po pierwsze nie mogą już zarabiać więcej, po drugie są praktycznie nie do zwolnienia.
Czytaj również: Uchodźcy czy zdobywcy? Niekontrolowane otwieranie granic już raz skończyło się dla Europy tragicznie
Taka konstrukcja awansu i wynagradzania przekreśla ponadto możliwość skutecznego zarządzania szkołą. Dyrektor i samorząd nie może właściwie dokonywać selekcji nauczycieli, awansować ich według jakości ich pracy czy dodatkowo wynagradzać za ponadprzeciętny wysiłek. Wszystko to reguluje Karta. Pracodawca, który ma dbać o dobro zarządzanej przez siebie szkoły, nie może więc praktycznie tego robić.
Ten komunistyczny system płac i awansu obniża jakość kształcenia. Po co być ponadprzeciętnym nauczycielem, skoro i tak nie ma z tego żadnej korzyści? Co więcej, często okazuje się, że nauczyciel z pasją jest wręcz uważany za zagrożenie przez kolegów, którzy chcą mieć "święty spokój" i nie życzą sobie porównań z takim pasjonatem. Działa wtedy mechanizm "równania w dół".
Nie chcę powiedzieć, że nie mamy całej rzeszy pedagogów oddanych swojemu zawodowi i pasji tych, którym wciąż się chce i których nie zdemoralizowała Karta. Sam obserwuję to w trakcie edukacji własnych dzieci. Z drugiej jednak strony, w systemie edukacji istnieje ogromne marnotrawstwo, funkcjonują tu przepisy działające na jej niekorzyść. Nie wolno chować głowy w piasek i udawać, że nic się nie dzieje. Nie wolno też przyjąć narracji środowiska nauczycieli, że żadne zmiany nie są potrzebne, a ich ekstraprzywileje to święte prawo, którego nie wolno naruszyć. Nie stać już nas na nie.
Rząd PO w latach 2008-2012 zmarnował doskonałą okazję do reform. Podwyższając pensje pedagogom, powinien jednocześnie wymagać od nich więcej wysiłku. Nic takiego jednak się nie stało. Alergiczne, wręcz histeryczne reakcje nauczycielskich związków zawodowych i przedstawicieli tego środowiska na jakąkolwiek próbę rozmów o przywilejach wynikających z Karty nauczyciela, przypominają reakcje małego dziecka, które tupie nogą, gdy rodzice mówią, że nie wolno w mroźny dzień zdejmować czapki. Obrażanie się na rzeczywistość nie przystoi jednak dorosłym ludziom.
System zatrudniania, awansowania i wynagradzania pedagogów jest fatalny, a wynikające ze statusu nauczyciela przywileje - fantastyczne. Po cichu przyznają to nawet sami zainteresowani, nie mówiąc o samorządach, które dźwigają ciężary wynikające z postanowień Karty i często są z tego powodu na skraju bankructwa. Podobne odczucia mają także rodzice, którzy ze względu na fatalną organizację szkół, działających w rytm ustanowionych przez Kartę reguł, nie mogą liczyć na realne wsparcie w wychowaniu dzieci.
Trzeba powiedzieć sobie jasno - im dłużej obowiązuje Karta, tym dłużej tracimy jako wspólnota. Czas zacząć z tym walczyć. Należy się to nam wszystkim, bo system edukacji bezwzględnie wymaga zmian. I nie chodzi tu tylko o to, że powoduje marnotrawstwo pieniędzy podatników, ale także dziesiątki innych strat, wynikających z obowiązywania przepisów z PRL, np. niskiej jakości kształcenia, zabijania ponadprzeciętnej aktywności wyróżniających się nauczycieli, negatywną selekcję do zawodu.
Karta działa destrukcyjnie. Nie ma żadnych powodów, aby zamykać na to oczy. Związki, które znów w tym tygodniu protestują, powinny najpierw powiedzieć, że chcą o tym rozmawiać, potem wychodzić na ulicę.
Bartosz Marczuk dla Wirtualnej Polski
Bartosz Marczuk - z-ca red. nacz. Wprost i kwartalnika Rzeczy Wspólne. Społecznie ekspert Związku Dużych Rodzin 3+, autor książki "Nie daj sobie wmówić".