Bank na gazie
Wałbrzych. Do szpitala trafiły kolejne ofiary. Przebadano wszystkich pracowników, ale wciąż nie wiadomo co było przyczyną zatruć w budynku PKO BP.
Strażak oraz kominiarz z objawami podtrucia tlenkiem węgla trafili wczoraj do szpitala. Od piątku ofiar zatrucia w wałbrzyskim oddziale PKO BP jest już kilkanaście, ale mimo to nie podjęto decyzji o zamknięciu placówki. Dopiero wczoraj na badania skierowano 140 osób. O kolejnych przypadkach bank nie poinformował nawet inspekcji pracy
Objawy zatrucia tlenkiem węgla już w piątek wykazywało dziewięciu pracowników PKO BP. Czwórka została w szpitalu na dłużej. Przez weekend w wałbrzyskim banku przeprowadzano badania. Strażacy i kominiarze nie stwierdzili jednak obecności gazu, ani w piwnicy, ani w sali operacyjnej, której pracownicy jako pierwsi źle się poczuli. W poniedziałek sala operacyjna była zamknięta, ale w pozostałych pomieszczeniach pracowali ludzie. I do szpitala trafili kolejni bankowcy. Wczoraj strażacy i kominiarz przeprowadzali dalsze badania. W ich trakcie źle się poczuli.
– W piwnicy, przy jednej ze studzienek, w pewnym momencie nagle wydostał się jakiś gaz i od razu dotarł do dróg oddechowych. Gdy wyszedłem na zewnątrz, źle się poczułem. Nie wiemy, co to jest. Być może to nawet związek gazów, który może być wybuchowy – przewiduje kapitan Ryszard Mleczko z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Wałbrzychu. Kapitan Mleczko trafił wczoraj do szpitala z objawami podtrucia tlenkiem węgla.
– Zrobiono nam badania i podano tlen. Myślę, że już jest dobrze – dodaje Jerzy Siara, mistrz kominiarski, który wraz z Mleczką prowadził wczorajsze badanie. Siara wypisał się ze szpitala na własną prośbę. W tym czasie w lecznicy zjawiło się już 140 pracowników banku, których na badania skierowało szefostwo PKO BP.
– Zbadamy wszystkich. Z tlenkiem węgla nie ma żartów. Może on zagrażać życiu, choć zazwyczaj jednak powoduje powikłania w pracy serca i płuc. Przebadać musimy tyle osób, że potrwa to do nocy – mówi krótko Małgorzata Smreczyńska, lekarz dyżurny na oddziale ratunkowym wałbrzyskiego szpitala im. Sokołowskiego, którą oderwaliśmy od pacjentów. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że o pierwszych, piątkowych zatruciach w banku inspekcja pracy dowiedziała się dopiero w poniedziałek.
– Nie mamy prawa zamykać banku. W momencie dokonywania pomiarów nie było tam żadnych gazów, a tym samym zagrożenia – mówi Maciej Buczkowski, nadinspektor w wałbrzyskim oddziale Okręgowego Inspektoratu Pracy we Wrocławiu. Ale o kolejnych zatruciach inspektorzy dowiedzieli się od nas. – A powinniśmy zostać poinformowani o tym niezwłocznie. To zaniedbanie banku – denerwuje się Buczkowski. Bogdana Jeża, dyrektora PKO BP w Wałbrzychu chcieliśmy zapytać dlaczego pozwolił ludziom pracować w niebezpiecznych pomieszczeniach i tak późno zgłosił wypadek inspekcji pracy. Jego sekretarka przekazała nam, że informacji udziela wyłącznie rzecznik banku w Warszawie.
– Z relacji służb, które dokonywały pomiarów wynikało, że nikomu nic nie zagraża, dlatego nie podejmowaliśmy decyzji o zamknięciu budynku – komentuje Marek Kłuciński, rzecznik PKO BP. – Późniejsze przypadki pokazały, że myliliśmy się. Ale nie byliśmy w stanie tego przewidzieć. Dlaczego inspekcję pracy poinformowano dopiero w poniedziałek?
– Pracownicy banku dzwonili do inspekcji, wysłali też faks. Okazało się, że nie mieli aktualnych numerów telefonów. Przez cały czas jesteśmy w kontakcie z inspektorami. Widocznie dodzwoniliście się do PIP wcześniej niż nasi pracownicy – twierdzi M. Kłuciński. Wczoraj wieczorem nadal nie było wiadomo skąd wydobywa się niebezpieczny gaz i przede wszystkim – o jaką substancję chodzi. Istnieje obawa, że to metan – groźna pozostałość po dawnym wydobyciu węgla.
– Bierzemy pod uwagę każdą możliwość. Toksykolodzy wykluczają jednak obecność metanu, skoro ludzie mają objawy podtrucia tlenkiem węgla. Sanepid zainstalował na stałe urządzenia do pomiarów, być może one coś wykażą – oznajmia kapitan Krzysztof Jagodziński, rzecznik wałbrzyskich strażaków.
Na bombie nie mieszkamy
- Ireneusz Piszczatowski były szef rozwiązanego, wałbrzyskiego ośrodka ratownictwa górniczego Nie pokusiłbym się o stwierdzenie, że Wałbrzych leży na metanowej bombie. Co jakiś czas pojawiają się w mieście wypływy tego gazu, a tak zawsze się dzieje w miastach, gdzie wcześniej działały kopalnie. Trudno wyrokować, czy właśnie w wyniku działalności górnictwa metan pojawia się w budynkach w Rynku. Z map, na których umieszczono pogórnicze zagrożenia wynika, że w okolicach Rynku metanu być nie powinno. Być może ulatnia się on z gazociągu. Jednak górnictwo daje znać o sobie. W ubiegłym roku gaz eksplodował przy ul. św. Józefa, bo mieszkaniec kamienicy zapalił w toalecie papierosa. A przykład Anglii pokazuje, że metan może ulatniać się nawet po trzydziestu latach od zakończenia wydobycia.
Stefan Augustyn