Bajki podatkowe - Igor Zalewski dla WP
No i mamy kampanię wyborczą. Radziłbym, żeby się nią zbytnio nie podniecać. Doświadczenie uczy bowiem, że to co jest ważne przed wyborami staje się zupełnie nieważne po wyborach.
I nawet nie chodzi o to, że partie obiecują na potęgę. Tanie państwo wcale nie jest takie tanie, trzy miliony mieszkań wyparowały jak rosa na pustyni, a autostrady owszem są – w ilości siedmiu kilometrów oddanych w tym roku do użytku. Total, nie?
Chodzi jednak o coś innego. Pamiętacie o co spierały się przede wszystkim PiS i PO w kampanii dwa lata temu? Oprócz tego oczywiście, czy dziadek Tuska służył w Wehrmachcie czy Luftwaffe. Otóż spierały się o podatki. To była główna oś kampanii. Temu były poświęcone telewizyjne reklamówki z wiktuałami znikającymi z lodówki i konferencje, na których oświadczano, że wcale nic nikomu z kuchni nie ubędzie.
Platforma Obywatelska szła do wyborów z pomysłem podatku liniowego. PiS udowadniał, że podatek liniowy wcale nie jest taki fajny i że średnio sytuowane familie lepiej wyjdą na PiS-owskim pomyśle ulg prorodzinnych. Pamiętam, że wielu moich znajomych bardzo poważnie potraktowało tę wyborcza debatę i kalkulowało – na kogo bardziej z powodów podatkowych opłaca się zagłosować. Single często wybierali zatem PO, ojcowie rodzin i ich żony – PiS. Być może były to decyzje małostkowe, bo jakże to kierować się jedynie własnym, ciasnym interesikiem. Ale robi tak wielu ludzi na Zachodzie i Zachód ma się nie najgorzej.
A potem PiS przejął władzę, PO okopała się w opozycji i… o podatkach zapomniano. Zyta Gilowska stwierdziła, że sytuacja państwa jest taka, że nic się nie da zrobić. A PO chwilowo zatraciła swój liberalizm, całą energię wykorzystując na to, żeby dowalić rządowi przy każdej najmniejszej okazji. Główny temat kampanii wyborczej trafił na strych ze starociami, do którego rzadko kto zaglądał. Kłócono się o wszystko, co tylko zdrowy, ale i chory umysł polityka może wymyślić, ale nie o sprawę dla wyborcy jednak kluczową, czyli o jego portfel. Była to nie tylko obojętność, było to demonstracyjne wypięcie się na podatników, którym przecież w kampanii mącono w głowach na potęgę i wmawiano, że nieba im się przychyli.
Niewykluczone, że przy okazji nowych wyborów ktoś zapuści się do zapuszczonego stryszku i przytarga stamtąd temat podatków. To nawet wielce prawdopodobne – partie, które z poziomu zwykłego obywatela odleciały w kosmos, tocząc tam ze sobą gwiezdne wojny będą chciały z całych sił udowodnić, że wróciły na ziemię. Że są merytoryczne, że wcale nie lubią bić piany i awanturować się, zaś jedynym sensem ich istnienia jest poprawa losu przeciętnego Polaka. I ciach – zaczną nas bombardować spotami, w których będzie pięknie wyliczone, w jaki sposób będziemy płacić maluteńkie podateczki i na co wydamy te góry kasy uchronionej przed urzędem skarbowym. Nie dajcie się wtedy na to nabrać. To tylko bajeczki dla grzecznych dzieci. A czas już chyba przestać być grzecznym.
Igor Zalewski specjalnie dla Wirtualnej Polski